Gra pozorów

Kilka słów od autora; Linka wcale nie chce być wyjętym spod prawa degeneratem - jednak za sprawą wyższych celów ekonomicznych, dziwnie pojętej dumy i pewnej opieszałości urzędników- co przyczynia się do tego, że jeździ tramwajami na gapę, czekając, aż uzyska magiczny artefakt mocy, jakim jest PEKA. A, że do pracy ma raptem cztery przystanki, nie czuje, że okrada skarb państwa…


Linka smętnie połwócząc nogami w ten pochmurny, wietrzny poranek  zapakowała swe cielsko do tramwaju, zawiesiła się na biletomacie i zaczęła prowadzić nierówną walkę z grawitacją, która  przymykała jej powieki. Z bliżej nieokreślonych przyczyn, zawsze wybiera koniec środka tramsportu - statystyki, że więcej osób w wypadkach ginie od czoła pojazdu, nie mają z tym nic wspólnego. Łypiąc spode łba na otoczenie i miarowo stukając głową o słupek, odliczała stacje. Pierwsza. Nuda. Druga. Nic się nie dzieje. Trzecia. Małe zawirowania z przodu pierwszego wagonu. Zmęczona podniosła głowę, złapała zoom w oczach i w duchu szpetnie zaklnęła. Zaklnęła po trzykroć jeszcze gorzej. Nogi się pod nią ugięły, serce podeszło do gardła, a z twarzy odpłynęła cała krew. Kontrola biletu. Niska blond, babeczka w śmiesznym pulowerku z dumnie dzierżoną w ręku legitymacją, niesie zagładę ludzkości – a przynajmniej Lince. Wyjęła podręczny worek ambu i wzięła trzy wdechy. Załamana, zrobiła szybki bilans finansowy w głowie; Pies już poszedł w zastaw, bo Radwańska haniebnie przegrała, zostaje ewentualne wystawienie Dziwaka[1] na allegro, albo srogie ograniczenie racji żywnościowych na najbliższe 10 lat. Pomimo tego, że wnętrze całe jej buzowało, lico pozostało niezmienione i szlachetne jak nigdy, a z oczu bił spokój. Jako wprawiony w boju hazardzista - amator z długoletnim stażem, do perfekcji opanowała twarz pokerzysty. Anioł zagłady powoli, acz systematycznie zbliżał się do końca pierwszego wagonu. Linka ani drgnie, siłą woli opanowała mruganie oka, a drżące ręce schowała w kieszeniach. 5 metrów. Cały czas tramwaj jedzie. 4 metry. W gardle obok serca, ulokowały się wygodnie jelita. 3 metry. Podniosła torbę, żeby wyjąć z portfela dowód osobisty, pogodzona z okrutnym losem, przygotowana na upokarzającą procedurę i oskarżycielskie spojrzenia współpasażerów. 2 metry. Dzyń, dzyń Głogowska/Hetmańska (docelowa stacja). Linka niczym rażona piorunem, poprawiła okulary, wyprostowała się i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, stanęła przed drzwiami. Bojąc się popełnić błąd, nawet się nie odwróciła, kiedy tramwaj w końcu się zatrzymał i drzwi się otworzyły. Linka wyskoczyła ze środka, nadal nie odwracając głowy w obawie przed podręcznym brzeszczotem niskiej blondyneczki. W końcu! bezpieczny azyl na twardym gruncie, a lico Linki rozpromieniło się zawstydzając wczesnoporanne słońce. Linka vs Kanary- 1:0!










[1] Dziwak jest ukochanym siostrzeńcem Linki, fakt, że jest zarazem jedynym siostrzeńcem nie ma znaczenia.


Komentarze

  1. To Ty ode mnie tylko 75 km. Niech żyje Wielkopolska :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko świat jest mały, Internet również ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już pyra dała mi do myslenia. Teraz już nie myślę bo burza za burzą ale ciągu dalszego na dniach nie odpuszczę :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium