Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2017

Ciocia³

W rodzinie pojawił się nowy, pomarszczony Młodzieniec, więc Linka jako dobra ciocia, siostra i bratowa postanowiła uhonorować ten fakt kwiecistą perorą; Linka do Mendy:  azaliż gratuluję pierworodnego z gatunku homo sapiens! Linka do BratOwej: Piękny! Wcale nie wygląda jak Józef Oleksy. Linka chyba nie potrafi gratulować.

Kalamburowe audycje muzyczne

W pracy... - Linka, tako wy to nazywacie?- zapytała Borysova, gestykulując przy tym entuzjastycznie. Lince jak na rasowego fana kalambur przystało, zaświeciły się oczęta, załopotały nerki i klasnąwszy w dłonie, przeszła do natarcia – lepkie ręce! Poskramiacz węży! Świerzb! – wykrzykiwała z zachwytem wprost proporcjonalnym do rosnącej paniki w oczach koleżanki, dlatego po chwili namysłu postanowiła wspaniałomyślnie ujednolicić kategorie hasła – o instrument ci chodzi? - da! – wykrzyknęła uradowana Borysova, której przez myśl przemknęło, że ma do czynienia z szaleńcem – takie o – i znów zaczęła przebierać palcami w powietrzu. Biedna nie mogła wiedzieć, że właśnie obudziła potwora po szkole muzycznej, który aż kipi od nikomu niepotrzebnej wiedzy. Linka wyprostowała się pierwszy raz od pół roku, ostentacyjnym ruchem poprawiła okulary i z wbitym daleko poza granicę horyzontu spojrzeniem, rozpoczęła swą perorę  – azaliż domniemywam, że rozchodzi się o instrumenty dęte, wszak zasadniczo dziel

Umysłowa czarna dziura

Natura żarówek bywa przewrotna i zdarza się, że bez zbędnej ideologii, i wzniosłych okrzyków wybuchają. Czasami też Dziwak głodny empirycznych doznań pacyfikuje je wodą, co daje podobny efekt. Nie zagłębiając się jednak w genezę męczeńskiej śmierci, Linka widząc resztkę żarówki ze smętnie sterczącymi drucikami, postanowiła ją usunąć. Rzecz miała miejsce na schodach, gdzie zwyczajowo świecą dwie lampy, włączane tym samym ajzolem. Jako że z natury jest ślepcem, a do tego nie świeci oczami, odruchowo pstryknęła włącznik, co nie wzbudziło w niej żadnych podejrzeń, a  choć trochę rozświetliło zalane w półmroku schody. Przystanęła na podeście i z miejsca ewoluowała  w Wałęsę bez wąsów stając się elektrykiem doskonałym. Lince pot zrosił czoło, a żyły wystąpiły na szyi, z całych sił próbowała rozbujać oporny na jej wysiłki gwint. Po kilku bezowocnych próbach opuściła dłoń z odrętwiałymi palcami. A może tak… – pomyślała Linka i przystąpiła do kolejnego natarcia, zamykając swe pająkowate palce n

Ukryte piękno

W momencie, kiedy już Linka zgłosi się do jakiegokolwiek lekarza – czego zdecydowanie nie lubi i nie uskutecznia zbyt często - nie ma łatwego życia, gdyż dziwnym trafem budzi w przedstawicielach cechu pokłady współczucia, niczym ranny jelonek, a każda wizyta kończy się nieprzyzwoitą ilością dalszych skierowań, o które wcale nie prosi. I tak oto nakazano jej zbadać krew. Zwlekła się więc z łóżka zdecydowanie wcześniej niż kultura nakazuje, przetarła lico mokrą szmatą i półprzytomna potruchtała do auta. Bycie na czczo nie jest problem, gdyż linkowy żołądek nie funkcjonuje w standardowy sposób, a  Linka dla zasady nie cierpi śniadań. Rano nie jest w stanie wdusić w siebie choćby kanapeczki, ale za to obudzona o 5 śmiało pożarłaby pół tortu. W przychodni powłócząc nogami, zeszła do katakumb, gdzie mieści się laboratorium i z niemałym zdziwieniem przyjęła fakt, że przed drzwiami nie koczują całe tabory z wielopokoleniowymi rodzinami, nie palą się ogniska i nie suszy pranie. Oczekiwała tylko

Dzikie żądze

Obraz
Snując się smętnie po włościach, Linka miała nieodparte wrażenie, że w jej trzewiach kiełkuje dziwny twór. Nie wiedząc, czy to niestrawność, wylew, czy idea, zasiadła w swym skrzypiącym fotelu i przymknęła powieki. Twór narastał, a nieznośne, natarczywe uczucie niepokoju rozpychało się w jej wątpiach. Palce zaczęły bezwiednie przemykać po okolicznym bałaganie i mimowolnie chwyciły za ołówek, tworząc idealną syntezę. Linkę przeszył dreszcz, poczuła, jak niepokój odchodzi, wypierany przez spokój i zrozumienie. Twór okazał się przypływem dzikiej weny. W natchnieniu wygrzebała kartki i postanowiła stworzyć monumentalne dzieło. Swój pomnik ze spiżu. Swoje opus magnum. Kreśląc bez opamiętania w przypływie dzikiej żądzy z goryczą stwierdziła, że zwykła kartka jest płótnem niedoskonałym i nie mogącym sprostać jej twórczemu zapałowi. Odrzuciwszy z odrazą bloki z obłędem w oczach, ciężko dysząc, zaczęła szukać rozwiązania. Włożyła ołówek za ucho i rzuciła zmęczone spojrzenie na ścianę. Ścianę dz

Ochrona danych osobowych

Kazik: Podaj mi swój nr dowodu. Linka: Nie pozwalam wziąć na mnie kredytu! Kazik: Jak mi podasz, to będziesz miała zaszczyt i możliwość odbierania Ulsona z przedszkola. Linka: Pchy. Jeśli Ulson będzie trzaskać nadgodziny do 18... A chociaż jedzenie będzie w pakiecie? Kazik: Kupiłam trzy drożdżówki. Linka: No dobra. Linka zna swoją wartość.

Dziwakowa rewolucja

Będąca na skraju obłędu Linka, wytrzeszczonymi i przekrwionymi oczami z uporem maniaka wpatrywała się w niemiłosiernie biały arkusz Worda. Nie chcąc wypaść z blogowego trybu, przeszukiwała przytłumione antybiotykiem zasoby swej pamięci. Czasy przeszłe nie odpowiedziały na zew potrzeby, czasy obecne do wielkich czynów nie prowadziły, gdyż jedyna aktywność, do której Linka się ograniczyła to melancholijne zdobywanie świata w sferze marzeń. Okutana w koce z wystającym czerwonym nosem, śledziła poczynania nieznośnie mrugającego kursora, nawet się nie spodziewając, że kapryśna wena sama do niej przyjdzie. I to dosłownie. - ciociaaa, co robisz? – zapytał Dziwak, który zamaszystym krokiem wkroczył na terytorium zarazy. - próbuje coś napisać – odpowiedziała Linka pławiąc się w beznadziei własnego tonu. - a o czym ty piszesz? Rażona bezpośredniością tego pytania, spanikowana i nie zdolna do wymyślenia czegokolwiek, powiedziała prawdę – no różnie, czasami o sobie, czasami o tobie i Ulsonie. Dziw

Poczucie obowiązku

Linką nadal targa zaraza i pomimo zdrowego rozsądku, żeby spokojnie zezgonić w pieleszach domowych, jej poczynania kierowane są dziwnie pojętym poczuciem obowiązku. Obowiązkowość ta jednak nie ma nic wspólnego z karierą zawodową… Zbolała i wymięta Linka przekroczyła próg przybytku pracy. Machnęła niedbale napotkanym osobnikom, złożyła zamaszysty podpis na liście obecności i wmaszerowała do kuchni. Rozglądając się, czy aby na podłodze nie leży ktoś kto nie zdążył dotrzeć do krynicy życiodajnej kawy, skradając się konspiracyjnie otworzyła szafkę. Rzuciła szybkie spojrzenie w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo  i pierwszy lepszy talerzyk zginął w czeluściach jej pokaźnych kieszeni. Wdzięczna losowi, że nie napotkała współpracowników, którzy rzucaliby zdegustowane spojrzenia na jej kleptomańskie skłonności i nie zostanie dyscyplinarnie zwolniona z kwiecistym wpisem do akt, pomaszerowała na sam koniec przepastnego budynku. - masz iść do biura – rzuciła gburowato Linka, nawet się nie przywit

Jak Cię widzą…

Obraz
Ciesząc się z pełni wolnego weekendu, którego Linka nie miała od bodjaże 3 miesięcy – musi w końcu napisać o tym notkę – i to nie dlatego, iż uznano, że na niego zasłużyła, ale dlatego, że toczy ją zaraza i odseparowano ją od reszty społeczeństwa jako potencjalną broń biologiczną. Korzystając z dobroci nagłego powiększenia przestrzeni osobistej do 10 km, obejmującej również korytarz powietrzny, zaczęła przeczesywać czeluści Internetu i natrafiła na pewien artykuł o blogowaniu, który przeczytała z rumieńcem na rozgorączkowanym licu. Była tam wzmianka o tym, że każdy szanujący się bloger powinien zdradzić swe oblicze czytelnikom, gdyż wymaga tego blogowy savoir vivre. Autor zapewne miał na myśli fakt, że w obcych widzimy potencjalnego zmutowanego kanibala spod ziemi, a ewentualne zdjęcie owe rewelacje może potwierdzić tudzież im zaprzeczyć. Linka zasępiła się mocno marszcząc przy tym jak rodzyna i oddała wnikliwej analizie sytuacji, gdyż owe stwierdzenie wywołało w niej burzę sprzecznych