Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2017

Licencja na sprzątanie

Linka jest szczęśliwą posiadaczką wcale nie tak starego laptopa, którego użytkuje w bardzo niewłaściwy sposób - kiedyś już wspomniała, że zasługuje na dożywotnią rentę w sprawach IT. Nie chodzi nawet o plamy po zmywaczu do paznokci, które sprytnie zakleiła serduszkiem WOŚP, tylko o to, że z 400 GB pamięci zaczyna się niebezpiecznie ulewać, a biedny komp  wydaje jęki niczym odkurzacz Predom, działając przy tym w tempie poruszających się lodowców. Czarę goryczy przelał komunikat wystosowany  do Linki, że laptop na uruchomienie potrzebuje 263 sekund, a jego działania spowalnia 16 niepotrzebnych aplikacji. Oczywiście Linka jako pierwszy wróg zbędnych aplikacji, postanowiła je zlokalizować i z premedytacją unicestwić. Zakasała rękawy, rozsiadła się wygodnie w fotelu i rozpoczęła polowanie. Uruchomiła panel sterowania, następnie przeszła do odinstalowywania programów i nieoczekiwanie wydała przeciągłe: ooo . Jej oczom bowiem ukazała się lista tysiąca i jednej pozycji z programami różnej maśc

Strach ma wielkie wole

Dawno, dawno temu, gdy Linka była jeszcze malusim, pociesznym grubaskiem o bardzo małym rozumku zostało rzucone jej wyzwanie. - zejdziesz do piwnicy? – z przebiegłą miną powiedział Mały Menda. - co, ja nie zejdę? Potrzymaj mi piwo – powiedziałaby Linka 20 lat później. Wówczas takie zadania od razu brała na klatę bez dodatkowych wspomagaczy. Tym bardziej nie przeczuwała podstępu brata,  gdyż piwnica często robiła za centrum dowodzenia, albo jedną z kryjówek podczas zabawy w chowanego. Linka na pulchnych nóżkach podreptała pod drzwi piwnicy, Mały Menda jak cień sunął za nią. Stanęła u szczytu schodów i nie zapalając światła, jako że był dzień, a strumień letniego słońca wpadał przez małe okienko, zaczęła schodzić po stromych stopniach. Gdy stanęła na twardej betonowej podłodze, nagle zauważyła ruch w przeciwległym zaciemnionym kącie. Lekko zaniepokojona, ale zaintrygowana postąpiła krok naprzód, żeby lepiej zbadać niecodzienne zjawisko. Znowu coś szybko poruszyło się pod ścianą, skrobiąc

Chorały Disneyowskie

Najprawdopodobniej za dni kilka wszystkich domowników trafi szlag i rozłoży dżuma, gdyż Ulson jako pacjent 0 właśnie zapoczątkowała magiczny krąg pandemii. Zjawiła się w Siedliszczu z temperaturą, gilami po kolana, grzechoczącym kaszlem i ogólnie w stanie mocno wskazującym na zarazę. Choć najgorsze i tak są kichnięcia, kiedy  jest tylko kilka setnych sekundy na podjęcie decyzji czy robić unik, czy wykonać rzut na szczupaka i próbować zatamować gejzer. Mimo wszystko łatwiej jest wrzucić ubrania do prania niż zeskrobywać ektoplazmę ze ścian, więc częściej wybierają opcję drugą. Ulson smętnie snuła się po domu, nie wydając zbyt wielu dźwięków, czym poruszyła zimne serce Linki. Jako że jeszcze nie została przez nią zarażona, nie pała do siostrzenicy rządzą wystawienia na allegro bez opcji zwrotu towaru, dlatego postanowiła jakoś ją rozweselić. Zamaszystym ruchem chwyciła 18 kg smarków, przerzuciła sobie dziecię przez plecy i ledwo powłócząc nogami, zgięta wpół zawlekła ją do swojej samotni

Zdradliwy Świat Literek

Dziwak jak na zaawansowanego przedszkolaka przystało, śmiało mógłby już zostać politykiem. Potrafi napisać wszystko, co mu się dyktuje i nie zadaje pytań. Gorzej sprawa ma się z czytaniem, dlatego Linka nie chcąc, żeby jej siostrzeniec skończył w kryminale, przysiadła z nim do magicznego Świata literek. Nie jest to zadanie łatwe i trzeba wykazać się stoickim spokojem, gdyż Młodzieniec jest nad wyraz chwiejny emocjonalnie i z łatwością przechodzi od stanu euforycznego po ciężką depresję i popada w histerię. Na szczęście na jego przypadłość afektywną dwubiegunową, póki co wystarczą żelki lub szantaż emocjonalny w postaci szlabanu na bajki. Na Linkowe groźby chłosty, policzkowania i przypalania kostek nie reaguje. W książeczce przy każdym haśle do odczytania jest obrazek przedstawiający dane słowo, co według założenia twórców powinno ułatwić czytanie młodocianym lektorom. Obrazek ptaka - orzeł! – wykrzyknął uradowany Dziwak. - nie może być orzeł, bo zaczyna się na „j” – pouczyła go Linka

Potęga racjonalizacji

Wchodząc po raz 24857 na Filmweb w celu sprawdzenia jakichś informacji, Linka zupełnie niechcący, kątem oka zauważyła coś, co sprawiło, że całkowicie zapomniała czego właściwie szuka. Wstrzymała oddech, serce szybciej jej zabiło, a usta niemo powtarzały: ja chcę. Tęsknym wzrokiem spoglądała na baner koncertu muzyki filmowej Hansa Zimmera. Wszak muzykę klasyczną ceni dokładnie tak samo co ostrą naparzankę. Nie byłoby większego problemu, gdyby nie to, że jest to już któryś koncert w bieżącym roku, na który pada jej sakramentalne: ja chcę, a które nieubłaganie powiększa jej dziurę budżetową . Co prawda w Skandynawii można uzyskać rentę od uzależnienia na koncerty, jednak Linka wątpi w wyrozumiałość ZUSowiskich orzeczników, u których na ścianach wisi portret Stephena Hawkinga, a motto brzmi: Skoro on pracuje,  ty też możesz. Niezbędna zatem stała się solidna argumentacja kolejnej zachcianki, jako że racjonalizacja jest najlepszą metodą na uciszenie sumienia. Linka zmarszczyła brwi i zacz

Bliskie spotkania z albami

W tym roku, aż dwie małoletnie jednostki z rodziny przystąpią do komunii, a że linkowe rodzeństwo w obu przypadkach zostało mianowane na chrzestnych, rozmowa zeszła na świątobliwe tematy; jaka sala, wartość prezentów oraz stroje komunijne. Szczególnie to ostatnie spowodowało, że Linka z szelmowskim uśmiechem wyłączyła się z rozmowy i z sentymentem zaczęła wspominać stare dzieje. Jakoś na początku studiów, dobra dusza Ula radośnie zakrzyknęła, że jest szczęśliwą posiadaczką wolnej chaty brata. Nie czekając długo, co by metraż się nie marnował, a panele nie poodchodziły, został skrzyknięty kwiat młodzieży na wspólne obradowanie przy ogrodowym stole. Czas miło płynął przy ożywionych dyskusjach na temat III-go filaru, czy zawartości drewna w drewnie w meblach z Ikei.  Co by się nie odwodnić biesiadnicy obficie zwilżali gardła boskim złotym trunkiem. Gdy godzina zrobiła się już mocno późna a ekipa zdążyła przerobić ustrój polityczny w San Escobar, ludność tubylcza postanowiła rozejść się do

Fotel prezesa

Przypis autora; Pseudonim Menda nie jest  wyrazem szczególnej mendowatości kryjącej się za nim postaci, nie jest też zwrotem obraźliwym, jest to imię jak każde inne, np.  Franek. Menda, który jest ulubionym starszym bratem Linki  – jest bratem jedynym, ale niech ma – dumnie obwieścił światu, że wiezie dla niej prezent. Oczywiście ta zatrzepotała nerkami z zachwytu, gdyż nie odbiega od ogółu ludzkości i prezenty wielce poważa. Gdy w końcu nastał wyczekiwany dzień i Menda zawitał do Siedliszcza, Linka z licem niewzruszonym, co by na wstępie nie dać mu przewagi psychologicznej, przeszła w tryb oczekiwania. Zastrzygła uszami i w skupieniu nasłuchiwała kroków na schodach. Z radością przyjęła parskanie i prychanie brata, gdyż oznaczało to, że niesie ciężkie dary. Oczami wyobraźni widziała już co najmniej stół bilardowy, jachcik, ewentualnie Roberta Downeya Jr. Drobiąc na palcach niczym japońska gejsza, potruchtała na oficjalną część powitalną. Brata poznała tylko po głosie, gdyż zasłonięty b

Puk, puk, tu skleroza

Irytująca. Natarczywa. Upierdliwa. Słowem doprowadzająca do szewskiej pasji – wyjątkowo nie chodzi o nieletnią część rodziny – sytuacja, w której jakaś myśl wygodnie zagnieździła się na rubieżach świadomości i bezczelnie smyra płat ciemieniowy. Wszelkie starania przypomnienia sobie nie przynoszą efektów, a ostentacyjne ignorowanie i olanie ciepłym moczem  tego, co siedzi z tyłu głowy, jest anatomicznie niemożliwe. Linka z reguły ma takie problemy w tematyce filmowej, jednak szybko sobie z nimi radzi, bo skromnie mówiąc, wymiata w tej materii. Tym razem z niewiadomych przyczyn zaczęła się nad nią znęcać dawno zasłyszana piosenka, której idiotycznie krótki fragment dźwięczał jej w umyśle i destabilizował funkcjonowanie. Będąca na krawędzi poczytalności postanowiła szukać pomocy wśród znajomków. Na szczęście Ci są przyzwyczajeni do jej dość chaotycznego formułowania myśli i szczególnego wrażenia nie robi na nich tego typu SMS; Linka: O jena, jena, taka piosenka była, coś tam, coś tam, zwy

Przerwa Konserwacyjna

Linka zakasała rękawy i z dumnie dzierżoną szpachelką w dłoni wzięła się za remont swojego kawałka sieci. Modernizacja może się przedłużyć, gdyż pracuje na czarno i bez uprawnień, a na sprawy ze sfery IT ma przyznaną dożywotnią rentę. W rolę konsultanta miała wcielić się Filifiona, jednak za bardzo zafascynowała się reliktem przeszłości, jakim jest GG, a prowadzenie dyskusji o WordPressie za pomocą zafrasowanych buziek nie należy do prostych. Profesjonalnie podchodząc do tematu Linka wzorem każdego prawdziwego majstra, zaopatrzyła się w sążną ilość majstrowych trunków – oczywiście chodzi o czerwoną oranżadę.   Jako że Linka ma mroczną duszę, najchętniej użyłaby 12 kolorów – wszystkich czarnych, więc jeśli będzie za ciemno, niewyraźnie, lub za mało My Little Pony, jest otwarta na sugestie. W razie nudy to na obrazku nagłówka jest ok. 60 motywów z różnych filmów, jej nigdy nie udało się wszystkich odkryć.

Wielkie powroty: epizod 4 – Nauka jazdy

O wydarzeniach niżej opisanych nie wie absolutnie nikt z Rodziny, dlatego jedynym słusznym posunięciem, aby stan rzeczy się nie zmienił jest publikacja w Internecie. Zdarzyło się kiedyś, że cała Familia przebywała - podczas jakiegoś letniego weekendu, czy urlopu – w rodzinnym domu Rodzicielki, który można nazwać Gniazdem. Korzystając z pięknej pogody Rodzicielka targana nagłym impulsem postanowiła odświeżyć sobie podstawy prowadzenia pojazdów mechanicznych. [1] Linka powszechnie znana ze swych niewyczerpanych pokładów cierpliwości i ogólnej nieumiejętności do frustracji, jawiła się jako instruktor idealny – mimo, że o jej przygodach za kółkiem krążą pewne mało przychylne legendy (można przeczytać TUTAJ ). Jako, że żadna nie posiadała własnego żelaznego rydwanu, wysępiły kluczyki od Rodziciela i ruszyły ku przygodzie. Linka wyjechała za obszar zabudowany, żeby Rodzicielka nie musiała się obawiać nieprzychylnych spojrzeń Szpiegów, których tam nie brakuje. Zatrzymała auto na prostej, mał

Dancingowe Zwierzę

Obraz
Inspirując się jednym z wpisów Consek , Linka postanowiła odkurzyć sanatoryjne wspomnienia  i zdradzić światu jeszcze jedną historię, która wydarzyła się w murach Jana Sobieskiego. Nie jest żadnym odkryciem twierdzenie, że w sanatoriach przebywają tylko dwie grupy ludzi; dancingowi i niedancingowi. Linka jak na aspołecznego milczkowatego mruka przystało, należała  do grupy drugiej, spędzając wieczory na rżnięciu w karty z rączymi ogierami, lub degustacji regionalnych piw w pobliskich knajpkach. O ironio, był to też jedyny czas w jej życiu, kiedy hasała na siłownię. Zdarzało się, że była brana za instruktorkę i w przypływie dobrego humoru nie dementowała tej pomyłki, tylko  wczuwała się w rolę i mądrzyła jak należy wykonywać ćwiczenia na urządzeniach, których nawet nie potrafi nazwać. Biodro nikomu nie wypadło więc wyrzutów sumienia nie miała. Harmonogram zajęć w sanatorium jest dość monotonny, rzec by można, że to 21 dniowy dzień świstaka. W zależności od indywidualnego planu dzień zac

Wyuzdane pęciny

Linka przemieszczając się ruchem jednostajnie przyśpieszonym, rozpędem pokonała trzy stopnie i wskoczyła do tramwaju.  Wykonała szybki rekonesans i widząc, że w środku znajduje się raptem kilka jednostek odważyła się zająć miejsce, gdyż prawdopodobieństwo, że starsza dama będzie udawała nad nią okap diametralnie spadło. Z braku lepszego zajęcia – jako że w tramwajach czytać nie może – zaczęła rzucać ukradkowe spojrzenia na współtowarzyszy. Mimo że nie mamy w tym roku zimy stulecia, temperatura oscyluje w granicach delikatnego przymrozku. Linka nie uchodzi za największego zmarźlucha na świecie, jednak nie gardzi czapką i ciepłym obuwiem. Dlatego od razu w oczy rzuciła jej się pewna zależność. Otóż pasażerów w łatwy sposób można było podzielić  – bynajmniej nie chodziło o apartheid – na dwie grupy. Pierwszą będącą w zdecydowanej mniejszości, do której należała Linka i kilku emerytów, oraz drugą, w skład której wchodzili ludzie młodzi z pęcinami w negliżu. Linka pomału opadła na swoim sie