Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2016

Dr House - Początek

Linka mimochodem w radiu usłyszała kawałek audycji o nietrafionych prezentach gwiazdkowych i cóż należy z nimi czynić. Z racji braku czasu nie wysłuchała całości o problemach pierwszego świata, więc nie wie, czy należy je wyrzucić przez okno, czy spuścić w toalecie, ale nasunęła jej się pewna refleksja, która zarazem stała się inspiracją do napisania notki. Otóż Gwiazdor dla dzieci był w tym roku wyjątkowo hojny, choć w przypadku Ulsona nie obyło się bez małych kontrowersji. Dziecię od jakiegoś czasu przejawia ogromne zainteresowanie medycyną stosowaną i poddaje każdego kto nie zdąży uciec, serii badań diagnostycznych za pomocą naklejek, długopisów i łyżeczek. Nie jest to przejaw szarlataństwa, czy znachorstwa tylko ewidentny brak profesjonalnego sprzętu. Nic więc dziwnego, że na Gwiazdkę jako idealny prezent jawił się zestaw małego lekarza – pomyślała babcia, druga babcia i wujek. Tym sposobem Ulson dostała 3 komplety medycznych gadżetów. Z relacji naocznych świadków – rodziców – Ulso

Wigilijny panel dyskusyjny

Jak tradycja nakazuje przy każdym wigilijnym stole toczą się dysputy. Jako żeby atmosfera była niezachwiana i nikt nie dostał przypadkowo obuchem w łeb, pewne tematy się przemilcza, a o innych w ogóle nie zaczyna prawić. Dlatego jak przystało na statystyczną polską rodzinę rozmowy przy świątecznym Martini były wielce kulturalne o kulturze. Na tapetę poszli nasi wspaniali wieszcze, dokładniej; homoseksualizm Słowackiego i choroba alkoholowa Reymonta ( za wieszcza powszechnie nie uważany, acz Seniorka Rodu jest psychofanką, dlatego - na potrzeby własne - zasługuje na te szlachetne miano). Następnie dość po łebkach omawiając wiek destylatorów w piwnicach, dyskusja gładko przeszła na Szymborską i pisanie w jedynej słusznej sprawie, oraz piosenkarzy śpiewających w perukach, acz nie z playbacku. Jako podsumowanie całej sfery kulturowej padło ponadczasowe hasło telewizja kłamie , z którym wszyscy biesiadnicy się zgodzili wznosząc toast za utopijne, niezawisłe media.

ENEA: Świąt nie będzie

Nadal nie ma śniegu, ale to już chyba klimatyczna norma, tak czy siak wszędzie odczuwa się już tzw. magię świąt. Pachną pierniki, świat mieni się w barwach Freddiego Krugera , Martini zakupione, a na dzieci działa najlepszy możliwy szantaż emocjonalny; strzeż się! azaliż Gwiazdor patrzy - ogólnie człowiek jakiś taki radosny się robi. Żeby dopełnić tradycji Linka z Rodzicielem wzięli pęta skleconych przez Jasinka kabli, przewodów i innych niebezpiecznych rzeczy i udali się przyozdobić przydomowe zarośla lampkami. Praca, jak zawsze przebiegała wzorcowo, Linka, jako urodzona humanistka nie mająca pojęcia o uziemieniach i przewodnictwie, ograniczyła się do wydawania poleceń i układania lampek w ekspresyjne wzory. Walcząc z niesubordynowanym iglakiem w pewnym momencie usłyszeli auto wjeżdżające na podjazd i odgłos rozsuwanych drzwi. Linka zapuściła tak zwanego żurawia przez gałęzie z myślą, że to może kurier i jakiś zabłąkany prezent, jednak jej oczom ukazał się służbowy pojazd ENEI. - do c

Na początku było łałałałałałała

Mówią, że psy upodabniają się do właścicieli, nic więc dziwnego, że Luna [1] jest neurotycznym ekscentrykiem, skoro w papierach Linka widnieje jako zarządca. Psina ma już na karku 10 lat i jedno z jej ulubionych zajęć polega na lustracji okolicy siedząc przed domem. Śmiało mogłaby stanąć  w szranki ze starszymi Paniami monitorującymi osiedla z ławeczek, czy okien. Co istotne - do zrozumienia tej notki - w sposób histeryczny reaguje też za każdym razem, kiedy jakiś domownik opuści włości i nie zabierze jej ze sobą, histeria objawia się ostentacyjnym wyciem. W ostatnim czasie przymroziło, resztki liści leniwie opadły z drzew, a śniegu jak nie było tak nie ma, żeby ów bałagan zakryć. Dlatego też, Linka została oddelegowana do posprzątania trawnika znajdującego się na ulicy przed domem. Zabrała niezbędny sprzęt, czyli mp3 – wydajniej, a już na pewno przyjemniej sprząta się słuchając ACDC, Deep Purple lub S.O.A.D – grabie i inne gadżety, i zaciągnęła to wszystko przed dom. Luna w tym czasi

Jelonkowe jasełka

Czakry Linki są otwarte na oścież, a ona sama jest krynicą szczęśliwości za sprawą koncertu Jelonka, na którym w końcu udało jej się być. W końcu, bo polowała – na koncert, nie na Jelonka – już od kilku lat i nigdy układ planet nie był wystarczająco sprzyjający, aby plany ziścić. Najbliżej była któregoś roku na Woodstock, jednak wówczas boleśnie przekonała się o prawdziwości tezy piramidy Maslowa, kiedy to jej głód doznań artystyczno-estetycznych został wdeptany glanami w błoto na rzecz metaboliczno-higienicznych potrzeb. Na swoją obronę może powiedzieć, że wówczas koncert był ostatniego dnia festiwalu i to o godzinie 22:00, co wiązało się z pozostaniem na kolejny dzień, a żel antybakteryjny był na wyczerpaniu. Tym razem jednak koncert odbywał się w dobrym klubie, a wesoła drużyna Linki w składzie Lucy, Michałowa i JD (od Joanny d’Arc), miały miejsca na antresoli, więc nie groziło im sponiewieranie, czy inne otwarte złamanie gdyby pogo się za bardzo rozhulało. Wartym odnotowania jest f

Terror międzygatunkowy

Linka została wychowana na łagodnego i pokojowo usposobionego człowieka. Nie zmienia to faktu, że owa łagodność i pokojowe usposobienie nie przeszkadzają jej nosić w kieszeni gazu pieprzowego, wszak taki mamy klimat. A ostatnia sytuacja, w której Linka padła ofiarą bezsensownego i brutalnego ataku na tle rasowym, etnicznym, i gatunkowym - prawie sprowokowała ją do sprawdzenia użyteczności gazu w terenie. Ale od początku. Zmierzając do sklepu, Linka postanowiła skrócić sobie drogę idąc na tzw. szagę. Nie chodziło o dewastacje czyjegoś pola, czy łąki, tylko o ładną i brukowaną promenadę – powstałą z funduszy unijnych, którą przyjdzie nam spłacać w najmniej odpowiednim momencie -  wzdłuż rzeki.  Maszerując raźno i nie wadząc nikomu nagle spostrzegła, że drogę zatarasowała jej agresywnie do niej nastawiona mniejszość. Jak wiadomo, tego typu napastnicy zawsze atakują stadnie, więc Lince mina zrzedła. Zatrzymała się analizując całą sytuację i oceniając swoje szanse. Kulturalnie zagaiła, co b

BMI teraz i zawsze i na wieki wieków

Siedząc u siebie i knując potajemnie, Linka została brutalnie przywrócona do rzeczywistości przez małą, uśmiechniętą istotę ciągnącą ją równomiernie za bluzę. - ciocia ty ami – przemówiła w końcu Ulson. Brew Linki zawędrowała ze zdziwienia w tył głowy, bo słowa te znaczyły, że ma iść do kościoła lub poddać się duchowym rozważaniom przed obliczem… no właśnie czego? Ołtarzyk Mariusza Wlazłego odpada, bo Ulson nie przejawia zainteresowania kibicowaniem, więc w grę mogły wchodzić pluszaki, ewentualnie bijący zegar. Teoretycznie to Linka powinna dbać o rozwój duchowy pacholęcia jako, że trzy lata temu została mianowana jej chrzestną. Wówczas tylko jedna ciotka z drugiej strony rodziny wyraziła swe powątpiewanie, czy Linka formalnie spełnia wymagania i przekazała jej dość wymowne zaproszenie na mszę odprawianą przez egzorcystę. Linka przeanalizowała sytuację i doszła do wniosku, że skoro jej głowa nie obraca się o 360°, i nie jest w stanie nawet zrobić mostku, to o swą duszę nie musi się mar

Jutro nie będzie pomidorowej

Wbrew obiegowej opinii Linka bardzo lubi kucharzyć i wychodzi jej to całkiem nie najgorzej – przynajmniej nie ma udowodnionych przypadków zgonu, po zjedzeniu przygotowanej przez nią strawy. Pod hasłem kucharzyć kryje się tylko gotowanie, za pieczenie się nie bierze, bo praktycznie każda próba kończy się druzgocącą klapą, jeśli nie pożarem. Powód, dla którego nie wykopała jeszcze ze stanowiska Gordona Ramsaya jest jeden, Linka jest strasznie roztrzepana. Choć nazwać ją roztrzepaną to jak powiedzieć, że Kaczyński jest niewysoki. Do przygotowania była sałatka z gotowanym kurczakiem. Jak wiadomo, żeby ugotować kurczaka trzeba zalać go wodą, więc Linka postanowiła zaszaleć i od razu machnąć rosół. Śmiały plan od razu wprowadziła w życie, drobiową klatę wrzuciła do gara, dodała warzywka, całość zalała i postawiła na palenisko – niech się warzy. Ot, cała trudność polegała na tym, żeby nie rozgotować kurczaka, reszta sama się robiła. Na nieszczęście tak skupiła się na mięsie, że gdy po pewnym

Oscara za rolę dziesięcioplanową otrzymuje…

Linka od kiedy tylko pamięta jest niepoprawną miłośniczką kina, co może potwierdzić każdy kto zamienił z nią więcej niż 3 zdania. Dlatego też na liście jej osobistych marzeń od zawsze widniała pozycja;   Zagrać w prawdziwym filmie. Oczywiście Linka nie odczuwa parcia na szkło, do tego wystąpienia publiczne napawają ją przerażeniem [1] , więc nie marzyła jej się spektakularna kariera, tylko drobna rólka statysty, np. zagrania trupa w horrorze klasy B. Niestety z niewiadomych przyczyn ów produkcje nie powstają w Polsce, więc gdy dowiedziała się, że w jej rodzinnym Siedliszczu odbędzie się casting do najprawdziwszego filmu od razu postanowiła, że weźmie w nim udział. Niestety traf chciał, że termin przesłuchania zbiegł się z terminem jakiejś posiadówy  u Znajomków i Linka idąc spać o godzinie wczesnoporannej w stanie mocno wskazującym, ocknęła się po 2 godzinach snu w stanie jeszcze gorszym, i ruszyła na pociąg powrotny do Siedliszcza. Jakim cudem nie zasnęła w pociągu i nie obudziła się

Zapach geeka o poranku

Obraz
W ostatnim czasie satelity NASA zarejestrowały wzmożoną aktywność obiektów naziemnych poruszających się z prędkością naddźwiękową. Po dogłębnej analizie naukowcy doszli do wniosków, że to nie nowoczesne rakiety dalekiego zasięgu  tylko Linka i Filifiona w naturalnym środowisku – czyli na konwencie komiksowym. Po przekroczeniu magicznego progu Linka zapobiegawczo skorzystała ze swojego podręcznego worka ambu, gdyż ogrom DC, Marvela i Star Wars był porażająco piękny, i dech jej zaparło. Gdy tylko pozbyły się okryć wierzchnich, które przymusowo trzeba było oddać – pewnie w obawie przed ekshibicjonistami -  w euforycznym szale z obłędem w oczach rzuciły się, do poznawania kolejnych poziomów fantastycznego świata podziwiając makiety, stroje, plakaty, figurki i oczywiście 10 tys. dostępnych w czytelni woluminów. Podczas mimo wszystko dość powierzchownego – ze względu na to, że nie można tam było zostać do wiosny - zapoznawania się z tomiszczami, Lince wpadł w oko szczególnie jeden zeszyt. Og

Zły Mikołaj

Mikołajki powinny być dniem przepełnionym dziecięcym śmiechem i radością. Powinny. Prawda jest taka, że gdyby Linka miała na wyposażeniu obrzyna, pod koniec dnia chętnie rozprawiłaby się z każdym wesoło harcującym elfem i pewnym starszym panem w czerwonym kubraku. Zgodnie z tradycją dzieci w mikołajkowy poranek – za sprawą dziwnego zegara biologicznego - budzą się o pogańsko wczesnej porze, gdyż ich podświadomość  wyczuwa nieprzerwany tego dnia dopływ czekolady. I to jest dobre. Gorzej jednak, gdy taka Ulson o 4:30 rano uaktywnia się w sposób niekontrolowany, gdyż jakiś cham i prostak – tu akurat Linka - napakował jej słodyczy do kapci [1] , a ona pierwszy raz w życiu zamarzyła żeby ów kapcie ubrać. To nic, że czekolada, Gwiazdor, czy inne słodkości jej jest buba (zimno) i chce odzyskać swoje kapcie. Niestety nie udało się jej spacyfikować i trzeba było czekać, aż akumulator wysiądzie, co przyprawiło wszystkich domowników o mikrowylew. Na szczęście Dziwak podtrzymał tradycję rodziną i

Wielkie powroty: epizod 2 - Morze

Kolejny spektakularny powrót miał miejsce krótko po maturze, kiedy to Linka z koleżanką Małą Czarną postanowiły udać się na szaleńczą i niebezpieczną wyprawę stopem nad Morze. Jak się okazało cała podróż wcale nie była szaleńcza i niebezpieczna, i nigdy nie musiały wprowadzić w życie planu awaryjnego, który obejmował tajne hasła, sztuczne wymioty i paralizator. Całą trasę udało się im pokonać nadspodziewanie łatwo i szybko. Znaczną zasługę za ten wyczyn należy przypisać Koleżce, który; 1. Nie był psychopatycznym mordercą. 2. Zgarnął je w połowie trasy. 3. Sam jechał nad Morze. Koleżka dostarczył je pod same wrota wymarzonego campingu, a sam osiadł w miejscowości oddalonej o 7 km u swojego starego Znajomka, uprzednio jednak umówili się na dziękczynne piwo. Jako, że Linka i Mała Czarna są wielce słownymi osobami - szczególnie w kwestiach piwa – któregoś pięknego dnia udały się na umówione spotkanie. Czas im miło płynął na rozmowie i degustacji kolejnych regionalnych trunków. Kiedy zrobił

A imię jej Linka i Linka

Linka została zapytana o genezę swojego pseudonimu. Za najlepsze wyjaśnienie - tego, że jest jej on bliższy niż imię widniejące w dowodzie - może posłużyć pewna historia sprzed roku. - więc to jest ta słynna ciocia Linia, która boi się indyków? – takimi oto słowy Przedszkolanka przywitała Linkę, która pierwszy raz zjawiła się po odbiór Dziwaka. Ujmę na honorze w niewielkim stopniu niwelował tylko fakt, że Przedszkolanka okazała się znajomą z czasów szkolnych.  Po krótkiej rozmowie, wspominkach i potwierdzeniu, że Dziwaka czeka świetlana przyszłość w kryminale, Linka oddaliła się z Młodzieńcem, i podczas drogi powrotnej do domu wdała się w taki oto dyskurs. - Dziwaku, ale ty wiesz, że ciocia tak naprawdę nie ma na imię Linia? – zaczęła delikatnie, obawiając się, że może to być rozmowa z pogranicza tych o realności bytu Mikołaja czy Wróżki Zębuszki. - nie?! A jak? – zatrzymał się nagle, a  bródka zaczęła mu się niebezpiecznie trząść.   Podaje imię - CO?! OD KIEDY?! – wykrzyczał w niekłam