ENEA: Świąt nie będzie

Nadal nie ma śniegu, ale to już chyba klimatyczna norma, tak czy siak wszędzie odczuwa się już tzw. magię świąt. Pachną pierniki, świat mieni się w barwach Freddiego Krugera , Martini zakupione, a na dzieci działa najlepszy możliwy szantaż emocjonalny; strzeż się! azaliż Gwiazdor patrzy -ogólnie człowiek jakiś taki radosny się robi.


Żeby dopełnić tradycji Linka z Rodzicielem wzięli pęta skleconych przez Jasinka kabli, przewodów i innych niebezpiecznych rzeczy i udali się przyozdobić przydomowe zarośla lampkami. Praca, jak zawsze przebiegała wzorcowo, Linka, jako urodzona humanistka nie mająca pojęcia o uziemieniach i przewodnictwie, ograniczyła się do wydawania poleceń i układania lampek w ekspresyjne wzory. Walcząc z niesubordynowanym iglakiem w pewnym momencie usłyszeli auto wjeżdżające na podjazd i odgłos rozsuwanych drzwi. Linka zapuściła tak zwanego żurawia przez gałęzie z myślą, że to może kurier i jakiś zabłąkany prezent, jednak jej oczom ukazał się służbowy pojazd ENEI.


- do czego podłączyłeś te lampki? – zapytała rozsądnie Rodziciela, który właśnie schodził z drabiny i zmierzał do nowo przybyłego.


EPan rzucił coś o spisaniu licznika, więc nie było sensu się w to angażować i Linka zabrała się za owijanie taśmą złącz. Przezornie owinęła również przełącznik do lampek, a zrobiła to tak skrzętnie, że teraz nie można zmienić opcji wyświetlania, a te oczywiście musiały ustawić się na takiej, która po patrzeniu przez 10 sekund wywołuje atak epilepsji. Ma to jednak pewną zaletę, gdy strudzeni wędrowcy cierpiący na chorobę filipińską próbują złapać azymut w zamglone, nieprzeniknione noce.  Jako, że Rodziciel nie wracał, a ona bojąc się, że coś popsuje postanowiła odnaleźć towarzystwo, co wcale nie okazało się trudne, bo odgłosy kłótni zaczynały być słyszalne na sąsiedniej ulicy.


- …jaki prąd odłączyć?!...


-…nie jestem księgową!...


Linka trafiła na moment kiedy akurat Rodziciel z pianą na ustach machał EPanu teczką opłaconych rachunków, które z lubością kolekcjonuje, na co EPan z coraz większym strachem w oczach – bo Rodziciel rosły jest – macha swoim wezwaniem do zapłaty. Ów wezwanie i owszem wpłynęło  jakieś 2 tygodnie wcześniej, była to teoretycznie nieopłacona faktura z czerwca, której nikt nigdy na oczy nie widział. Sprawa wydawało się, została wyjaśniona z Miłą Panią z biura obsługi klienta, która powiedziała, że to skucha, oczywiście płacić nie trzeba w sumie to jest nadpłata i ona wszystko załatwi, zrobi wyrównanie, i w ogóle przeprasza za bandę idiotów, którzy to wygenerowali. Każdego by to przekonało, o całej sprawie wszyscy zapomnieli, a żadne nowe papiery oczywiście nie przyszły. Z rzeczoną firmą Rodziciel prowadzi cichą krucjatę od momentu, kiedy licznik wziął był umarł, a ENEA liczyła sobie za ten okres podwójną stawkę. Sprawy również były wielokrotnie omawiane z różnymi Miłymi Paniami, które bazując na wewnętrznym systemie przywdziewały pstrokate chusty na głowę, zakładały brzęczące paciorki, rozpuszczały sztuczny dym i z dziwnym wschodnim akcentem zaczynały wróżyć patrząc w monitor. Każda przyznawała rację, poprzedników nazywała bandą idiotów i obiecywała sprawę wyjaśnić, po czym przychodziły kolejne wyrównania do płacenia i rachunki. Jako, że to korporacyjny moloch, a prąd to gadżet, który warto posiadać wszystko było płacone na bieżąco, Linka tylko mówiła sobie, że jak kiedyś będzie przechodzić obok biurowca podrzuci im gumową kupę na wycieraczkę.


EPan koniec końców poczuł ducha świąt, albo maczetę na karku, bo zanotował w papierach, że nikogo w domu nie zastał, poradził szybko opłatę uiścić i przestrzegł, że następnym razem przyjadą z grupą wynajętych pseudokibiców  i od razu odetną ze słupa. Nie chcąc zamieszania, choć dzieci pewnie by się ucieszyły na widok dźwigu na podwórku,  kolejny wywróżony ze strefy astralnej rachunek został opłacony.


Ho Ho Ho Enea.

Komentarze

  1. Linka zapomniała o bardzo ważnej rzeczy.. Dzień, w którym powyższa historia miała miejsce, był trzynastym w miesiącu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ot siurpryza. :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny styl! A świąteczne lampki to nie zabawa...to bitwa na śmierć i światło!

    OdpowiedzUsuń
  4. to prawie jak "Trzynasty wojownik", choć Rodzicielowi daleko do Banderasa...

    OdpowiedzUsuń
  5. dodałabym jeszcze strzelające kontakty.

    OdpowiedzUsuń
  6. Święta przy świeczkach byłyby dopiero magiczne :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ta magia świąt przy świeczkach kończy się w momencie gdy telefon komórkowy się rozładuje, nie ma dostępu do internetu, TV nie działa, a pod lodówką zaczyna się tworzyć kałuża wody z zamrażalnika ;) Rodzina zaczyna rozmawiać, pies wyć, a sąsiedzi może harcować ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. hyhyhyh czyli magia świąt kończy się za 3, 2, 1...

    OdpowiedzUsuń
  9. Najbardziej wzruszyła mnie ta dbałość o wędrowców z chorobą Filipińską :-) Nie mam pojęcia co to za choroba, ale brzmi poważnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. to praktycznie choroba narodowa ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wtedy się zaczyna inna magia, ta z czasów prababć i pradziadków :P Jak sąsiedzi przychodzili w odwiedziny, coś się śpiewało, grało na instrumentach, ciekawe, czy wtedy też ktoś policję wzywał, jak impreza za głośna była, czy po prostu wyjmował sztachetę z płotu i używał tego jako argumentu?
    I tak wszystko kończyło się pewnie w kościele, o północy, gdy odgłosy w tylnych rzędach mogą konkurować ze śpiewem Twojej Luny :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium