Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2017

Wygina śmiało ciało

Zgodnie z zaleceniami lekarza dyżurnego SOR, gdy tylko miną największe stany bólowe Linka ma odpalić YouTube z ćwiczeniami metodą McKenziego i rozpocząć rehabilitację. Tak też uczyniła. Rehabilitacja – dzień 1. Linka wymościła sobie fotel poduszkami, wzięła kubek herbaty, coś do zakąszania i rozpoczęła wycieńczający proces oglądania latających leginsów. Nadmienić należy, że Linka jest strasznym leniwcem i nie przejawia większego zainteresowania wszelkimi formami aktywności fizycznej. Nigdy nie popłynęła na ogólnej fali uniesienia modą fit, Chodakowską, Lewandowską, zumbą, aqua aerobikem i bierkami pod wodą. Sytuacja była dla niej na tyle nowa i szokująca, że gdy tylko skończyły się przekąski, z przestrachem wyłączyła filmik. Z grymasem bólu egzystencjalnego starła skraplający się pot z czoła, rozmasowała zakwasy, wzięła dwa głębokie wdechy i z aprobatą stwierdziła, że pierwszy dzień rehabilitacji może uznać za udany. Rehabilitacja – dzień 2. Po 2,5 h szabrowania i demolowania własnej s

Good stuff

Przypis autora: Rodzicielka, która sama boryka się z kolosalnymi problemami z kręgosłupem od przeszło 30 lat, w obecnej sytuacji stała się dla Linki osobistym lekarzem, rehabilitantem, guru, wyrocznią i mistrzem Yodą w jednym. Linka we wszystkim ślepo jej wierzy i niczego nie neguje. Linka osiągnęła moment krytyczny, w którym to od nadmiaru silnych leków przeciwbólowych i rozluźniających zaczęła ciągnąć za sobą jelita. Z braku lepszego pomysłu odstawiła zdradliwą farmakologię, cierpiąc katusze za miliony. Powłócząc nogami, wsparta o solidną ścianę nośną, udała się na poszukiwanie audytorium, które z cierpliwością wysłucha jej utyskiwań. Po trzech dniach przemierzyła korytarz, a po kolejnych dwóch usiadła przy stole w kuchni. Padło na akurat krzątającą się Rodzicielkę, więc Linka teatralnie westchnęła i niezwłocznie przybrała oblicze rannego jelonka, zaczynając biadać nad swym losem. Rodzicielka sposępniała bardzo, na czole wykwitła jej głęboka pionowa zmarszczka i nie utrzymując z Link

Samozagłada: krok pierwszy

Linka niczym tybetański budda ma doskonały wgląd w strukturę swego wewnętrznego ja i już dawno odkryła sekretną wiedzę, że sama dla siebie stanowi największe zagrożenie… Z dniem 18 października Anno Domini ok. godziny 7:30 Linka uległa potknięciu. Nie było to potknięcie tak spektakularne, jak w Stukostrachach, gdzie bohaterka zahaczyła nogą o kawałek wystającego metalu z ziemi, który kilka ton czarnoziemu później okazał się być statkiem kosmicznym – pomysł fajny, książka z tych gorszych Kinga. Linka natomiast, jak ostatni gamoń potknęła się o tory tramwajowe. I znów można pokusić się o nawiązanie do książki, gdyż tam skutki feralnego potknięcia były druzgocące na skalę światową, tu  natomiast globalne media osnuły zdarzenie zmową milczenia. Linka natomiast owe potknięcie odczuła dotkliwie, uszkadzając sobie kręgosłup, choć cały czas ma nadzieję, że nie jest tak zdolna i skutki nie będą trwałe. Godziny i doby bezpośrednio przypadające po tym incydencie są czasem, z którego Linka jeszcze

Ścienne rewolucje

Obraz
Kilka przeobrażeń ściany, które udało się Lince uchwycić. Bynajmniej nie jest to sprawa prosta, bo obiekt rządzi się własnymi prawami, a główna obowiązująca zasada to; kto pierwszy ten lepszy. Linka chciała wprowadzić również prawo silniejszego, ale sromotnie przegrała z dziećmi. Prosi też, aby szepnąć w jej imieniu Gwiazdorowi, bo na Gwiazdkę marzy jej się karcher.

Urodzinowe granie

Wielkimi krokami zbliżała się rocznica narodzin Filifiony. Rocznica okrągła, wzniosła i dostojna, o której ta z rozgorączkowanym licem mówiła od 3 lat każdemu, kto nie zdążył uciec. Dlatego Linka zafrasowała się bardzo, wszak tak znamienitą okazję należy uczcić godnym prezentem. Rozważała nabycie szpetnej, nikomu niepotrzebnej rzeźby, później szpetnego, nikomu niepotrzebnego żyrandola ze stali nierdzewnej lub szpetnej, nikomu nie potrzebnej sosjerki. W końcu skrajnie wyczerpana od wzmożonych wysiłków intelektualnych postanowiła odpuścić tzw. zbieracze kurzu i zadbać o sferę duchową jubilatki. Odpaliła więc Julia – tak się zowie jej laptop – i zaczęła przeszukiwać wydarzenia kulturalne w Mieście. Po blisko godzinie przerzucania mało interesujących widowisk i przemożnej chęci wbicia sobie ołówka w oko Linka poczuła, jak cudowne ciepełko spływa na jej serce. Z plakatu filuternie spoglądali na nią polscy wokaliści a po oczach bił ogromny napis; Koncert muzyki filmowej. Linka głośno gwizdnę

Kosmiczny tort

W ostatnim czasie Linka w pracy głównie liczy. Nie na innych, nie na siebie, ale wszystko – nastał smutny czas inwentury totalnej. Przetrzebione jednostki z szaleństwem bijącym z oczu, przemierzają szybkim krokiem magazynowe połacie, wznosząc tumany kurzu. Co chwilę z innego kąta hali słychać wybuchy histerycznego śmiechu lub rozdzierającego serce płaczu. Gdzieś w oddali niczym w Sandomierzu niosą się serie strzałów odbijające się złowrogim echem po coraz bardziej opustoszałych ścianach – na szczęście tym razem był to tylko kolejny zwalony regał, jednak nikt nie wie, co będzie jutro… Linka niczym Tarzan z grupą inwalidzką skakała przez pół dnia z drabiny na regał z regału na półkę i z półki na drabinę w Kokardkowym Królestwie.  Przy 3-tysiącach kolorowych paczuszek gotowa była skręcić sobie wielobarwną linę i skończyć swój marny żywot, gdy nagle do jej uszu dotarł dziwny szum informacyjny; -... od razu wiedziałam… ,no wiedziałam…, byłam pewna… -  powtarzał jak mantrę głos. Głos okazał

Tworzenie postaci. Miejsce III - Babcia klozetowa

Będzie to początek krótkiego cyklu, gdyż Linka ma wyjątkowy talent do nieświadomego wchodzenia w role. Linka będąc tylko jedną składową tłumu wlewającego się do pociągu, nie stawiając oporu i nie utrzymując z nikim kontaktu wzrokowego w obawie przed rychłą pacyfikacją w morderczej, psychologicznej walce o wolne miejsca, dała się ponieść nieznanemu. Tłum zakotłował w wąskim przejściu, wysuwając na czele Babuszki o kulach, które to kule chwilowo przekształciły się w broń obosieczną. Następne były matki z dziećmi, które z pianą na pysku miotały co mniejszymi pociechami w celu zajęcia miejsca na odległość. Linka stanowiąc zagubione ogniwo w drabince społecznej zadowoliła się ostatkami i wdusiła w miejsce przy oknie, zajmując pół fotela, gdyż jej współpasażer miał wyjątkowo grube kości. Po prawej od ich bezpiecznej przystani znajdowała się toaleta. Faktem jest, że największą brutalnością i zawziętością w walce o wolne miejsca wykazują się osoby, które wysiadają po 10 minutach. Po ok. 30 min

Apokaliptyczne menu

Szkarada potworna, pomiot plugawy, zbuk odzwierzęcy. Pełzło to to uparcie w tylko sobie znanym kierunku, młócąc desperacko powietrze krogulczymi paluchami. Pohukując, warcząc i ciamkając parło przed siebie, znacząc swą drogę zgnilizną i rozkładem. - blogh… - przemówiło szarpiąc za nogawkę Koleżanki Kopytko, stojącej przed komputerem. - co? – zapytała z mieszaniną odrazy, strachu i współczucia patrząc znacząco na żywy obraz nędzy i rozpaczy. To to przełknęło głośno ślinę, odkaszlnęło i ostatkiem sił przemówiło ludzkim głosem – jeeeeść – wycharczała Linka, która okazała się tym. - chcesz, mam jeszcze kanapki. Na słowo kanapki Linka z dziką zręcznością podniosła się z parteru i prawie wyprostowała, już miała rzucić się w objęcia Koleżance Kopytko, gdy nagle posmutniała zdając sobie sprawę z okrutnej prawdy wszechświata  – pewnie masz z masłem? [1] – zapytała. - z masłem – oznajmiła chłodno Kopytko, po czym przekrzywiła lekko głowę i z łobuzerskim uśmiechem wykwitłym na licu, rozpoczęła

Blogowe honory

- Liebster Blog Award!  - zakrzyknęła Gocha, wskazując Linkę. Linka nie wiedząc, o co chodzi i myśląc, że autorka bloga Gocha czy nie Gocha ją obraża już rozbiła butelkę o kant stołu, już gotowa była rzucić się do krtani w obronie linkowego imienia, gdy ta spokojnym tonem Mistrza Yody wytłumaczyła jej, że to nie potwarz i kalumnie a wyróżnienie jest. Linka jak na skromną osobę przystało od razu umieściła na swej głowie wieniec laurowy, a do dumnie wypiętej klaty przypięła order samouwielbienia. Dziękując po trzykroć i doceniając swoje docenienie, postanowiła podjąć wyzwanie i odpowiedzieć na szereg pytań, kompromitujących ją w gronie poważnych notabli, z którymi notorycznie przebywa, pyka cygara i gra w krykieta. Jakie jest twoje ulubione słowo i dlaczego właśnie to? Linka posiada dwa ulubione słowa; chudopachołek – bo jest przeurocze, a do tego ona sama całkowicie utożsamia się z chudopachołkowatością. dyftong – bo daje jej praktycznie 100% wygrywalność w wisielca. Przestroga na

Świńskie usprawiedliwienia

Od jakiegoś czasu Lince nieustannie siedzi w głowie liceum. Zapewne dlatego, że tęskno jej za czasami beztroski i recydywy, gdyż z perspektywy czasu sama stwierdza, że była wówczas kryminalistą, a fakt, że nie miała większych trudności, jest w dużej mierze zasługą dziwnego farta i jowialnego lica. W tamtym okresie jedną z jej ulubionych rozrywek były wagary. Linka usilnie twierdziła, że cierpi na zespół Clarka, który objawia się w piątki przy ładnej pogodzie oraz w każdym innym dniu, w którym były dwa polskie, co niestety zdarzało się nazbyt często, gdyż Linka była na humanie. Proceder ten sprawił, że Clark stała się jedną z jej życiowych ksywek i w pewnych kręgach funkcjonuje po dziś dzień. Wiadomym następstwem nieuzasadnionej w świetle prawa nieobecności stała się masowa produkcja usprawiedliwień z pewnym pominięciem Rodzicieli, którzy jako ludzie szlachetni i prawi ograniczyliby jej racje żywnościowe do końca życia. Na szczęście dzięki fazie Koślawego Lewka (można o nim przeczytać T

Walka o Radio

W każdym przybytku pracy Linka stanowi mniejszość pod względem preferencji muzycznych i bierze udział w nierównej i wycieńczającej walce o Radio. Ona domaga się najogólniej mówiąc rocka lub czegoś z linią melodyczną, reszta… po prostu się nie zna. Zmarnowana w poniedziałkowy poranek Linka bez entuzjazmu zasiadła do pełnienia obowiązków służbowych. Wzięła głęboki oddech, uniosła dłonie i już miała się zabrać za tworzenie małych dzieł sztuki, gdy do jej wyczulonych uszu dotarł mrożący krew w żyłach jazgot. Oko zaczęło jej latać, szczęki zacisnęły w żelaznym uścisku, a zgrzytające zęby ciosały snopy iskier. Linka doznała krwotoku wewnętrznego, gdy wokalistka przeszła do znienawidzonego refrenu, powtarzanego jedyne 467326 razy. W Lince obudził się mocno uśpiony gen bojownika o wolność uszu. Ukryła lico w obszernych fałdach kaptura, nałożyła chustę na nos, zgasiła światła i pod osłoną mroku rozpoczęła swą samotną krucjatę. Ruchem posuwistym-przyściennym podpełzła do odbiornika, sprawdziła t