Posty

Game Over

Eru Lince świadkiem, że nie taki miał być kolejny wpis. Wieści roznoszą się szybciej niż tryper i już chyba każdy wie, że cała onetowska blogosfera zostanie poddana eksterminacji, a zgliszcza zaleją wapnem i zasypią trocinami. Można biadać i złorzeczyć, ale większego sensu to nie ma. Linka planowała dobić spokojnie do 100% swojego miejsca na dysku i być jak Adam Małysz – nie, nie chciała zapuścić wąsa, ale odejść w pełni chwały. W jej głowie cały czas nie milknie głos narratora, jeszcze kilka historii czekało do opowiedzenia, kto wie, może pojawiłyby się nowe? I tak jest z siebie dumna, że publikowała regularnie prawie przez 14 miesięcy, gdyż Menda prorokował, że po miesiącu nie będzie miała o czym pisać. Jednak dalsze umieszczanie tu notek nie ma sensu w momencie przedświątecznej gorączki i blogowego Exodusu. Nowego miejsca Linka na razie nie planuje, oprócz milczkowatego mruka jest jeszcze sentymentalnym leniwcem. Jej tu było dobrze, ukulała sobie całkiem miłą enklawę, która stała si

Kryzys Mikołajowy

5 grudnia, rano. Tajne Obrady Mikołajowej Inkwizycji. - na nic nie zasługują! Nic im nie kupujcie! – grzmiała Kazik – w szkołach dostaną, z pracy, w domu, od drugiej babci, od drugiej cioci… - wyliczała tocząc pianę z pyska. - nic nie dostaną, rózgi tylko! – wtrąciła Rodzicielka z dzikim rumieńcem Pierwszego Sekretarza. - chomąto na szyje i orać nimi pole! – płynąc na fali powszechnego oburzenia, Linka pozwoliła sobie na mały cytat. I tak jednogłośnie poprzez aklamację postanowiono, że Ulson i Dziwak w Siedliszczu otrzymają na Mikołaja tylko rózgi, co by im się we łbach nie poprzewalało z dobrobytu. 5 grudnia, wieczór. W powietrzu dało się wyczuć dziwne napięcie i złowrogą ciszę. Nikt z nikim nie rozmawiał, nikt na nikogo nie patrzył. Dzieci wyjątkowo grzeczne tego dnia, ustawiły buciki na korytarzu i bawiły się w pokoju. Pierwszym łamistrajkiem okazała się Kazik. Mrugając nerwowo, oznajmiła – dobra, jak pójdą spać, to pojadę im coś kupić. - ani się waż! Po rózgi tylko pójdziesz – skar

Tworzenie postaci. Miejsce II – Degenerat

Żeby w pełni zobrazować powagę sytuacji, Linka zrobi coś, czego jeszcze do tej pory nie robiła, a wręcz świadomie unikała – w obawie przed psychofanami – i opisze szczegółowo, i najlepiej jak potrafi swoją zewnętrzną powłokę. Otóż Linka ma głowę i jakiś kadłub. Do tego najczęściej przywdziewa swoją ukochaną, wymiętą parkę, z zimna lico chowa za szalami lub chustami, a ręce objucza w wełnę bez palców. Ogólnie nie wzbudza powszechnej atencji na ulicach, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że przemyka niezauważona niczym ninja. Jest jednak pewna grupa społeczna, która bez pudła i mniej niż w 0,05 sekundy lokalizuje Linkę. Grupa ta przestaje nawet mrugać w obawie, że mógłby im umknąć jej najmniejszy i jakże niezgrabny ruch, stają na baczność, prężą klaty i pokazują sprzęt. Linka zupełnie niechcący stała się muzą wszelkich sklepowych ochroniarzy. Nie wiedząc czemu zawsze, gdy tylko wejdzie do podrzędnego marketu, cała ochrona nagle zaprzestaje niezobowiązujących pogawędek z kasjerkami,

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Obraz
Gdy wszelkie zakamarki przekraczają masę krytyczną, a zbyt wolne otwarcie i zamknięcie drzwi wywołuje  imponującą lawinę, która bezlitośnie miażdży nieostrożnego delikwenta, to znak, że Linka powinna wziąć się za sprzątanie. Zakasała więc rękawy, wsiadła za kierownicę spycharko-koparki i przystąpiła do przewracania hałd rzeczy z cyklu - a to ładne jest, a to się jeszcze przyda, a tego nie można wyrzucić - nagromadzonych przez eony . Ze zmarszczonymi brwiami, co chwilę poprawiając okulary, które notorycznie zsuwały jej się z nosa, brodziła w tajemniczych artefaktach, odnajdując m.in. Bursztynową Komnatę, Excalibur oraz wszelkie cuda Strefy 51. Zza potężnych zwałów nieustannie dało się słyszeć wybuchy gromkiego rechotu, krzyki przerażenia i jęki odrazy. Po wielu godzinach wycieńczającej segregacji na rzeczy, które wyrzuci teraz i które wyrzuci następnym razem, Linka była u kresu sił fizycznych i umysłowych. Kiedy obolała, zmęczona i brudna, planowała zakończyć doroczne obchody pacyfikac

Śniadaniowe godziny szczytu

Obraz
Czas, w którym milczkowata mrukowatość Linki osiąga apogeum to wczesne godziny poranne. Prawdę mówiąc, nawet nie muszą być wczesne. Linka po prostu piorunuje spojrzeniem, warczy, wysuwa dolną szczękę i obnaża kły o każdej porze dnia zaraz po przebudzeniu. Gdy zdarzy jej się w tym czasie przemówić ludzkim głosem, najczęściej padające słowa to: nie cierpię śniadań . I tak jest zawsze od lat. Linka nie nabyła umiejętności pożywiania się rano, chyba że to coś słodkiego. Przy wtórze nieartykułowanych dźwięków, gulgotów i powarkiwań do kuchni wlała się Linka, która stała się emanacją zła, łajdactwa i nikczemności.  Stanęła przed lodówką, otworzyła ją z impetem i zniknęła w czeluściach, wydając przy tym kolejną kanonadę bliżej nieokreślonych monosylab.  Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań strawy Linka wyciągnęła głowę z oszronionymi brwiami i dwoma złowrogo sterczącymi soplami z czerwonego nosa. Zgrzytając ze złości zębami i zamieniając w kamień wszystko, na co padł jej bazyliszkowaty wz

To drugie prawo

O linkowym talencie do gubienia się zawsze i wszędzie krążą już wspaniałe, choć mało pochlebne legendy. Bardowie z pieśnią na ustach opiewają jej wręcz niezwykłą nie orientację w terenie i nierozumienie poleceń wszelakich związanych z kierunkami, czy przemieszczaniem się ruchem jednostajnie zagubionym.  Z tylko sobie spotykanym wdziękiem Linka obala mity, jakoby po latach człowiek przyzwyczajał się do miejsca, w którym często przebywa, poznając jego topografię. Dla jej ziomków nie jest niczym dziwnym, gdy Linka dzwoni i z trwogą w głosie donosząc, że w sumie szła i nagle zorientowała się, że nie wie gdzie jest. Rysuje się jej mapy, opisuje punkty charakterystyczne, nakazuje nosić odblaskową kamizelkę. Wszystko na nic, ona i tak się zgubi, twierdząc, że to wina wszechświata, gdyż tej drogi wcześniej tam nie było. Linka dostała nakaz wykonania zdjęcia RTG. Aby rzeczone zdjęcie uiścić należało pojechać do pobliskich Rubieży. Rodziciel w swej łaskawości postanowił Linkę zawieźć, gdyż ta ja

Woły cielęce

Od jakiegoś czasu progenitura siostry przeżywa etap chorej fascynacji pewną bajką. Linka ma blade pojęcie o czym bajka prawi, ale chcąc nie chcąc – bardziej nie chcąc – bierze udział w niecnych zabawach dzieci mających na celu uratowanie Sentopi przed złą, okrutną, plugawą i nikczemną wiedźmą, czyli Linką we własnej osobie. Siedząc cichutko i nie wadząc nikomu, Linka miała już dokonać rzeczy wielkich, gdy z twórczego uniesienia wytrącił ją zbliżający się tupot małych stóp, a do jej samotni z rozpędem i piskiem papci wpadła szarańcza. - ciociaaaa pobawisz się z nami? – zawył przeciągle Dziwak. Szpetnie klnąc pod nosem i żałując, że nie ma pod ręką magnum 44, Linka z rezygnacją zapytała – w co? - w Mie! – wykrzyczała Ulson z nabożną czcią. - znowu mam być tą entropią, pandemią… - Pantheą ciocia – wtrącił z jawną dezaprobatą w głosie Młodzieniec – pochowasz nam części Trąptusa? – i z tymi słowy podsunął Lince pod okulary małą rączkę wypełnioną po brzegi pociętymi kartkami z wyrysowanymi t