Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2017

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Obraz
Gdy wszelkie zakamarki przekraczają masę krytyczną, a zbyt wolne otwarcie i zamknięcie drzwi wywołuje  imponującą lawinę, która bezlitośnie miażdży nieostrożnego delikwenta, to znak, że Linka powinna wziąć się za sprzątanie. Zakasała więc rękawy, wsiadła za kierownicę spycharko-koparki i przystąpiła do przewracania hałd rzeczy z cyklu - a to ładne jest, a to się jeszcze przyda, a tego nie można wyrzucić - nagromadzonych przez eony . Ze zmarszczonymi brwiami, co chwilę poprawiając okulary, które notorycznie zsuwały jej się z nosa, brodziła w tajemniczych artefaktach, odnajdując m.in. Bursztynową Komnatę, Excalibur oraz wszelkie cuda Strefy 51. Zza potężnych zwałów nieustannie dało się słyszeć wybuchy gromkiego rechotu, krzyki przerażenia i jęki odrazy. Po wielu godzinach wycieńczającej segregacji na rzeczy, które wyrzuci teraz i które wyrzuci następnym razem, Linka była u kresu sił fizycznych i umysłowych. Kiedy obolała, zmęczona i brudna, planowała zakończyć doroczne obchody pacyfikac

Śniadaniowe godziny szczytu

Obraz
Czas, w którym milczkowata mrukowatość Linki osiąga apogeum to wczesne godziny poranne. Prawdę mówiąc, nawet nie muszą być wczesne. Linka po prostu piorunuje spojrzeniem, warczy, wysuwa dolną szczękę i obnaża kły o każdej porze dnia zaraz po przebudzeniu. Gdy zdarzy jej się w tym czasie przemówić ludzkim głosem, najczęściej padające słowa to: nie cierpię śniadań . I tak jest zawsze od lat. Linka nie nabyła umiejętności pożywiania się rano, chyba że to coś słodkiego. Przy wtórze nieartykułowanych dźwięków, gulgotów i powarkiwań do kuchni wlała się Linka, która stała się emanacją zła, łajdactwa i nikczemności.  Stanęła przed lodówką, otworzyła ją z impetem i zniknęła w czeluściach, wydając przy tym kolejną kanonadę bliżej nieokreślonych monosylab.  Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań strawy Linka wyciągnęła głowę z oszronionymi brwiami i dwoma złowrogo sterczącymi soplami z czerwonego nosa. Zgrzytając ze złości zębami i zamieniając w kamień wszystko, na co padł jej bazyliszkowaty wz

To drugie prawo

O linkowym talencie do gubienia się zawsze i wszędzie krążą już wspaniałe, choć mało pochlebne legendy. Bardowie z pieśnią na ustach opiewają jej wręcz niezwykłą nie orientację w terenie i nierozumienie poleceń wszelakich związanych z kierunkami, czy przemieszczaniem się ruchem jednostajnie zagubionym.  Z tylko sobie spotykanym wdziękiem Linka obala mity, jakoby po latach człowiek przyzwyczajał się do miejsca, w którym często przebywa, poznając jego topografię. Dla jej ziomków nie jest niczym dziwnym, gdy Linka dzwoni i z trwogą w głosie donosząc, że w sumie szła i nagle zorientowała się, że nie wie gdzie jest. Rysuje się jej mapy, opisuje punkty charakterystyczne, nakazuje nosić odblaskową kamizelkę. Wszystko na nic, ona i tak się zgubi, twierdząc, że to wina wszechświata, gdyż tej drogi wcześniej tam nie było. Linka dostała nakaz wykonania zdjęcia RTG. Aby rzeczone zdjęcie uiścić należało pojechać do pobliskich Rubieży. Rodziciel w swej łaskawości postanowił Linkę zawieźć, gdyż ta ja

Woły cielęce

Od jakiegoś czasu progenitura siostry przeżywa etap chorej fascynacji pewną bajką. Linka ma blade pojęcie o czym bajka prawi, ale chcąc nie chcąc – bardziej nie chcąc – bierze udział w niecnych zabawach dzieci mających na celu uratowanie Sentopi przed złą, okrutną, plugawą i nikczemną wiedźmą, czyli Linką we własnej osobie. Siedząc cichutko i nie wadząc nikomu, Linka miała już dokonać rzeczy wielkich, gdy z twórczego uniesienia wytrącił ją zbliżający się tupot małych stóp, a do jej samotni z rozpędem i piskiem papci wpadła szarańcza. - ciociaaaa pobawisz się z nami? – zawył przeciągle Dziwak. Szpetnie klnąc pod nosem i żałując, że nie ma pod ręką magnum 44, Linka z rezygnacją zapytała – w co? - w Mie! – wykrzyczała Ulson z nabożną czcią. - znowu mam być tą entropią, pandemią… - Pantheą ciocia – wtrącił z jawną dezaprobatą w głosie Młodzieniec – pochowasz nam części Trąptusa? – i z tymi słowy podsunął Lince pod okulary małą rączkę wypełnioną po brzegi pociętymi kartkami z wyrysowanymi t

Gruboskórna

- ale jest lepiej? – zapytała z niekłamaną trwogą w głosie Doktórka. Linka sięgnęła do skrzętnie ukrywanego za uchem papierosa na wyjątkową okazję. Włożyła go do ust, odpaliła od zapalniczki Zippo - niczym rasowa gwiazda filmowa - i mocno się zaciągnęła. Po kilku sekundach, kiedy to  rakotwórcze substancje smoliste skrzętnie wyściełały jej pęcherzyki płucne, wypuściła resztkę dymu. W kłębach niebieskawej mgły pochyliła się ku Doktórce i z wyzywającym błyskiem w oku oznajmiła – już sama zakładam skarpetki. Mimo wszystko Doktórka nie została przekonana i zapisała biednej Lince serię morderczych zastrzyków w rzyć. Wobec powyższego nie zostało jej nic innego, jak strzepnąć zalegający na niej kurz, przygładzić potargany włos, zgolić miesięczny zarost i udać się do przychodni. Powłócząc nogami jak hybryda kaczki z kowbojem, mimochodem odgarnęła wszystkie zalegające liście na parkingu, czym od razu wkupiła się w łaski Pana Sprzątającego, który zawsze wita ją z promiennie wyszczerzonymi bezzęb