Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2017

Przeżyć studia - wiedza tajemna

Dzieci tak szybko dojrzewają. Teraz są w przedszkolu, a nim się człowiek obejrzy już wybierają kierunek na studia. Obojętnie na co padnie ich wybór, zawsze trafi się jakaś filozofia prowadzona przez człowieka będącego naocznym świadkiem bitwy pod Grunwaldem, któremu zdarza się przysypiać pomiędzy początkiem a końcem zdania. Dlatego Linka nie chcąc, aby jej osobisty siostrzeniec zszedł w trakcie takowego wykładu z nudów, postanowiła  przekazać mu pradawną wiedzę niezbędną do przeżycia tych ciężkich lat. Wzięła kartki, długopisy, usiadła przy nim na podłodze i zaczęła tłumaczyć mu zasady gry w ŁAPE. Gra jest bardzo prosta, należy odrysować swoją dłoń i wpisać w niej nr od 1 do 40. Następnie gracze wymieniają się kartkami i na zmianę podają numery, które trzeba odszukać. W trakcie gdy jedna osoba szuka, druga obrysowuje kontury swojej dłoni czymś, co można nazwać kudłatym włosiem. Wygrywa ten kto pierwszy obrysuje dłoń. Podekscytowany Dziwak szybko załapał zasady i na ów grze spędził całe

Skowycząca z przedszkolakami

- Baje! – zakrzyknął Dziwak machając opętańczo na regał z książkami. Linka powiodła spojrzeniem po grzbietach tomiszczy szukając odpowiedniego opowiadania. Będąc już w pełni świadomą jednostką, która - z racji progenitury siostry - dość często sięga po dziecięcą literaturę dopiero teraz przekonała się, jak okrutnymi bajkami była raczona za młodu. No bo, czy to normalne, że rodzicie nie mając 500+ porzucają dzieci w lesie, albo kanibalizm uskuteczniany przez pewne starsze damy obarczone piętnem artretyzmu. Nie wspominając już o rozpruwaniu brzuchów będących pod ochroną wilków w celu sprawdzenia, czy ich dieta jest w pełni zbilansowana.  Dlatego nie chcąc, żeby Dziwak zamienił się w Kubę Rozpruwacza zrezygnowała z radosnej twórczości braci Grimm, a jej wybór padł na innego króla klasyki, Walta Disneya i 101 dalmatyńczyków , lektura na pozór nieszkodliwa. Dziwak z wypiekami na twarzy słuchał opowiadania, Linka z łatwością snuła opowieść wczuwając się w głosy bohaterów i ton narracji. …nad

Ty jesteś smoczycą

Obraz
Linka należy do grona osób, które dotrzymują danego słowa, a przynajmniej bardzo się stara. Tylko, że czasami okoliczności nie są do końca sprzyjające, a realizacja obietnicy się odwleka. Ta umowa słowna została zawarta między nią a jej Kuzynem  prawie pół roku temu, podczas I Zjazdu Kuzynostwa Ciotek i Potomnych, ale Linka nie zapomniała. I tak korzystając z faktu niedomagania zdrowotnego i ogólnej niezdatności do egzystencji postanowiła zadziałać w tej sprawie. Zamaszystym ruchem zepchnęła wszystkie rzeczy z biurka, ustawiła oświetlenie, zdmuchnęła kurz z przyborów, zaopatrzyła się w zapas płynów, wybrała ścieżkę dźwiękową i zasiadła do rysowania. 7 grzańców (Linka gardzi przyprawami, które zawiera normalny grzaniec, więc z racji choroby dolewała do normalnego piwa ciepłej wody co dziwnie upodobniło je do piwa festiwalowego), 35 herbat i 65822890 kresek później w mękach i bólach narodził się Maciek. Bo tak go nazwała.

Człowiek Jaszczur

Linka w sposób znaczny zaniemogła łapiąc jakiegoś zmutowanego wirusa, który bynajmniej nie uczynił z niej superbohatera, a raczej upiora z opery.  Wirus ten o fikuśnej nazwie na myśl przywodzący bostońską herbatkę, standardowo zawiera gorączkę, bóle mięśni i gardła, ale jako pakiet dodatkowy ma wysypkę, którą szczodrze Linkę obdarzył. Choć i tak nie jest najgorzej bo wysypka wystąpiła u niej głównie na dłoniach, trochę znacząc stopy i twarz, a wychodzić może w różnych miejscach, wówczas Linka skończyłaby jako zamtuzowa wszetecznica.  Głównie ze względu na ten fakt, Linka co by nie straszyć gatunku ludzkiego i nie wpaść w tłum rozeźlonych wieśniaków z widłami i pochodniami na etacie, musiała zaszyć się w swojej pieczarze. Żeby nikt przez przypadek nie zawędrował do jej samotni Dziwak oznaczył drzwi kartką z krzywym napisem ZARAZA i radioaktywnym emblematem. Posiłki są jej podsuwane przez specjalnie przystosowany otwór w drzwiach. Potrzeby fizjologiczne zostały wstrzymane do odwołania,

Ahoj piraci

Linka z niemałym zdziwieniem zaobserwowała, że jej portfel się nie domyka. Ku wielkiej rozpaczy okazało się, że nie był to magiczny przyrost gotówki tylko nagromadzona od dłuższego czasu ogromna ilość niepotrzebnych śmieci. Zaczęła więc skrupulatnie wywalać sterty starych biletów, paragonów, listy zakupów, itp. Przebierając tak natknęła się na wymięty, wyblakły zwitek papieru. Wzięła świstek do ręki, rozwinęła, a jej lico pojaśniało w uśmiechu od ucha do ucha, przymknęła powieki i rzuciła się w wir retrospekcji. Słońce zalewało świat złocistym blaskiem, bezchmurne niebo uspokajało tonią błękitu, temperatura wzrosła o jakieś 30 stopni – była sobota 16 lipca 2016 roku. Linka właśnie latała po pokoju jak kot z cieczką i upychała do plecaka rzeczy niezbędne do przeżycia weekendu nad jeziorem. Gdy już nic nieudało się wcisnąć uznała, że jest gotowa. W biegu chwyciła smoczy hełm, zarzuciła plecak i z uśmiechem na paszczy pognała do swojego wiernego rumaka, a imię jego Błękitek. Od zawsze jed

Hej kolęda, kolęda!

Co ileś lat, Linka chcąc nie chcąc – zdecydowanie nie chcąc – nie jest w stanie się wymigać od staropolskiej tradycji goszczenia księdza na kolędzie. Najchętniej w tym czasie schowałaby się w szafie albo pod biurkiem, ale ze względu na to, że jest za duża – pod względem fizycznym, nie metrycznym czy mentalnym –  nie może. Blady strach padł na całą ulicę gdyż z obwieszczeń wynikło, że zostali zwycięzcami tego rozdania. Jako, że ulica długą jest oznajmiono, że krucjata rozpocznie się o 14:30 i przejdzie jedną stroną, następnie przy końcu zrobi zawijaska i wróci drugą. Dzięki daleko wysnutym obliczeniom i spekulacjom wywnioskowano, że  w domostwie Linki godzina W przypadnie na ok 18. Dlatego też dzień toczył się spokojnie bez nadmiernej paniki. Linka akurat kucharzyła obiad, więc wszystkie myśli skupiła na tym, żeby nie wyrzucić nic zdatnego do spożycia. Rodzicielka próbowała zająć czymś kapryśnego Ulsona, więc ustawiła ją przy oknie z poleceniem wyglądania, kiedy przyjedzie facet w czer

Pełna chata

Dzięki wspaniałomyślności trzech koronowanych ziomków, którzy jako czwarty dar wnieśli dzień wolny, Linka mogła odkuć sobie pracującego Sylwestra i spędzić czas w doborowym towarzystwie. W ten oto sposób z wielką torbą darów wylądowała w domu Lucy. Co istotne, dom ten jest przybytkiem zawsze wypełnionym jednostkami po brzegi. Tak oto pod jednych dachem znaleźli się Lucy i jej luby Ułan, ich pierworodny Zuch, oraz Koralina, En no i Linka. To i tak jeszcze niecała wesoła kompanija, ale ta kwestia wymaga kilku słów wyjaśnienia. Otóż Lucy z rodziną już drugi raz biorą udział w programie, który w największym skrócie można nazwać Erasmusem dla licealistów. Dlatego na rok zagnieździł się tam pewien przesympatyczny nastoletni Włoch Don Vito, a na weekend wpadła pewna nastoletnia Włoszka Guantanamera, na co dzień mieszkająca z inną polską rodziną, która w dużych dawkach serwuje jej dobrą zmianę. Na dniach planuje się odbicie Guantanamery, bo po roku ciężkiej indoktrynacji gotowa we Włoszech zał

Podwórkowe Igrzyska

Obecnie mamy już zimę w pełnej krasie, ale jeszcze tydzień temu o śniegu można było tylko pomarzyć. Z reguły spadało ok. 20 płatków i topniały po sekundzie leżakowania. Nic więc dziwnego, że gdy z nieba zaczęło „sypać” całymi 68 płatkami, dzieci w niemym zachwycie przywarły nosami do szyb i radośnie pohukiwały. Gdy z gracją wylądował ostatni – 68 płatek, Dziwak odkleił się od okna i z szaleństwem bijącym z oczu zakrzyknął; SANKI! Linka z powątpiewaniem rzuciła okiem na krajobraz po zamieci stulecia w duchu czując, że i tak jest na przegranej pozycji. Powiedzieć, że śniegu nie ma to łżeć jak pies, bo faktycznie gdzieniegdzie były niewielkie metrowe połacie okryte 0,5 cm warstwą białego puchu. Powiedzieć, że śniegu jest za mało i jazda będzie mało efektywna, to dewastacja ich dzieciństwa i lepiej od razu dać im kartę i wysłać do korpo. Nie mając wyjścia z patowej sytuacji Linka razem z Rodzicielką zarządziły dziką ekspedycję na koło biegunowe. Pacholęta rozpromienione niczym żarówki ledo

Wielkie powroty: epizod 3 – Żelazny pęcherz

Tak się złożyło, że Linka połowę swego dotychczasowego życia – pomimo choroby lokomocyjnej - spędziła na dojazdach. Dojeżdżała również do liceum, ok. 30 km. Pewnego razu, mając zapewne jakiś bardzo istotny powód, którego już dzisiaj nie pamięta, po lekcjach – albo w czasie lekcji – oddała się konsumpcji boskich trunków, znacznie przekraczających śmiertelną dawkę siarczanów, acz będących w kusząco niskiej cenie. Po udanym spożyciu i wysnuciu teorii przejęcia władzy nad światem, przyszedł czas pożegnania z resztą pasjonatów kolorowych płynów i Linka udała się na przystanek. Niesiona jeszcze na fali rozkosznego upojenia, zapakowała się do busa i zajęła miejsce gdzieś pośrodku stawki. Początek podróży przebiegał bezproblemowo, Linka cały czas z głupawym bananem na paszczy pokonywała kolejne kilometry. Uśmiech pomału zniknął jej z twarzy, gdy uświadomiła sobie, że jak ostatni amator przed wyjazdem nie skorzystała z toalety. Boskie trunki spożyte w nadmiarze niebezpiecznie zaczęły chlupotać

Katastrofa, która jeździ koleją

Stojąc na dworcu PKP w oczekiwaniu na pociąg, Linka pogrążała się w jak zawsze posępnych rozważaniach nad naturą wszechświata. W pewnym momencie, nieoczekiwanie z ponurych deliberacji  została gwałtowanie wyrwana przez radosne zakrzyknięcie. - nie byłam pewna, czy to ty – powiedziała postać opatulona czapką, szalem i kapturem, więc Linka będąc pewna, że ona to ona, nie była wcale pewna kto ją zagaduje. Dopiero po chwili ostentacyjnej lustracji  – wszak było ciemno, Linka jest ślepcem,  a z całej twarzy przybysza widać było tylko rozradowane oczy – rozpoznała w gościu swoją starą znajomkę Poppo, której nie widziała przysłowiowe wieki. Po całej serii rytualnych obrządków, czyli pisków, krzyków i uścisków przeszły do części właściwej, czyli trzeszczenia. Z trzeszczenia pobieżnego wynikło, że Poppo wysiada trzy stacje dalej na Rubieżach. Trzeszczały nieprzerwanie, aż pociąg nie nadjechał, trzeszczeć nie przestały w pociągu, szukając biletomatu, ewentualnie konduktora – choć w pewnym momenc

Niepedagogiczne rozmowy pedagogiczne

Linka całkowicie zdaje sobie sprawę, że opisana sytuacja nie powinna mieć miejsca, a za swój kloaczny język w stosunku do dziecka powinna zostać obrzucona ekskomuniką, wszak nie chowała się w burdelu. Pokłada również nadzieję we władzach  uczelni, które pociągną ją do odpowiedzialności i w trybie natychmiastowym odbiorą jej dyplom, i uprawnienia. Pisk, krzyk i darcie szat, czyli reakcja alergiczna Ulsona na próbę umycia zębów. Nie jest to odruch permanentny – Linka podejrzewa, że ma to coś wspólnego z fazami księżyca – jednak wówczas żadne racjonalne argumenty typu; babu, zepsute ząbki, zarazki, dentysta, krwawienie dziąseł, drożdżyca, patologie błony śluzowej jamy ustnej, nie mają racji bytu. Wiadomo, że nikt nie będzie pchał dziecięciu szczoteczki do paszczy na siłę, bo ta gotowa ją odgryźć i plunąć nią w czoło niewinnemu dorosłemu. Dlatego w obawie, że nie trafi w czoło tylko w oko, czasami się odpuszcza, co może nie jest pedagogicznie poprawne, ale na pewno lepsze niż szklane oko.

Sylwester – historia prawdziwa

Dochodząc do wniosku, że Sylwester jest imprezą dość cykliczną, Linka postanowiła w tym roku spędzić go inaczej niż ma to w zwyczaju, czyli na trzeźwo i pracując w służbie narodu. Przemierzając najodleglejsze czeluści Internetu udało jej się dostać do agencji, która macza paluchy przy organizacji różnych imprez masowych, koncertów, czy wydarzeń sportowych. Mając nadzieję na dalekosiężną współpracę i możliwość podreperowania zawsze kulejącego budżetu, Linka zgodziła się wziąć udział w plenerowej imprezie Sylwestrowej. Firma obstawiała swoimi ludźmi kilka imprez tego typu, więc koniec końców Linka w ostatniej chwili dowiedziała się, że wyląduje dwa województwa dalej, spędzając w podróży łącznie 4 h w jedną stronę, z czego 3 w wesołym autobusie z resztą ekipy. Linka, jako osoba od dziecka wyposażona w potężną chorobę lokomocyjną, należycie znieczuliła się tabsami, które wbrew reklamom i tak zawsze przymulają, wywołują obłęd w oczach, a w skrajnych przypadkach toczenie piany z pyska. Na mi

Torba skarbów

Szybkie zakupy w sklepie. Linka klucząc i lawirując pomiędzy regałami, ludźmi, paleciakami, wózkami, hostessami, stadem antylop i szturmowcami, wzięła całe trzy rzeczy i uciekając przed szarżującym tłumem udała się do kasy. Po jakiejś dekadzie oczekiwania kolejka przesunęła się na tyle, że w końcu mogła odłożyć swoje sprawunki na ladę i dalej w milczeniu oczekiwała na swoją kolej. Gdy zostały przed nią już tylko dwie osoby, a za nią kolejny milion, postanowiła strategicznie odnaleźć w czeluściach swej torby portfel, co by nie przedłużać.  Sięgnęła do torby, otworzyła ją i została odrzucona falą ciepłego 90% powietrza. Linkę zapiekły oczy, tłum nagle rozstąpił się niczym Morze czerwone przed Mojżeszem, rzucając na nią oskarżycielskie spojrzenia. Linka przyjęła taktykę „na głupka” i dla zmyłki rozglądała się z dezaprobatą po innych, jednak z mizernym skutkiem. Kasjerka od razu wyczuła, że to od Linki snuje się woń zażywanych kąpieli alkoholowych. Linka spanikowana próbowała znaleźć źródł