Hej kolęda, kolęda!

Co ileś lat, Linka chcąc nie chcąc – zdecydowanie nie chcąc – nie jest w stanie się wymigać od staropolskiej tradycji goszczenia księdza na kolędzie. Najchętniej w tym czasie schowałaby się w szafie albo pod biurkiem, ale ze względu na to, że jest za duża – pod względem fizycznym, nie metrycznym czy mentalnym –  nie może.


Blady strach padł na całą ulicę gdyż z obwieszczeń wynikło, że zostali zwycięzcami tego rozdania. Jako, że ulica długą jest oznajmiono, że krucjata rozpocznie się o 14:30 i przejdzie jedną stroną, następnie przy końcu zrobi zawijaska i wróci drugą. Dzięki daleko wysnutym obliczeniom i spekulacjom wywnioskowano, że  w domostwie Linki godzina W przypadnie na ok 18. Dlatego też dzień toczył się spokojnie bez nadmiernej paniki. Linka akurat kucharzyła obiad, więc wszystkie myśli skupiła na tym, żeby nie wyrzucić nic zdatnego do spożycia. Rodzicielka próbowała zająć czymś kapryśnego Ulsona, więc ustawiła ją przy oknie z poleceniem wyglądania, kiedy przyjedzie facet w czerni, żeby móc należycie zsynchronizować zegarki. W między czasie próbowała odkopać salon z zabawek, jako osoba ponad wszystko ceniąca ład i porządek. W myśl zasady umyj okna dla Jezusa, te zostały przejechane przez Linkę wilgotną szmatą na święta, więc teraz Rodzicielka postanowiła poczynić podobne przedsięwzięcie ze schodami. Po chwili Ulson wydała serię nieartykułowanych monosylab oznajmiających przybycie mości nam nawiedzającego, który faktycznie zaczął od przeciwległej strony. Życie toczyło się dalej przez 10 minut. Po tym czasie, dało się usłyszeć na schodach ciężkie kroki. Linka wychyliła się z kuchni i zobaczyła Seniorkę Rodu mozolnie wspinającą się po schodach.


- idą, idą… - powtarzała Seniorka trochę za głośnym konspiracyjnym szeptem praktycznie  nie poruszając ustami.


- kto idzie? – zapytała trochę za głośno zdezorientowana Rodzicielka dzierżąc szmatę w dłoni.


Za Seniorką sunęli pomału ministranci, którzy o ile nie cierpieli na straszną głuchotę wszystko słyszeli. Oczy Linki i Rodzicielki spotkały się w niemym okrzyku WTF?! Rodzicielka szybko wykonała rzut szmatą w najodleglejszy kąt korytarza, Linka jednym ruchem zdarła z siebie czerwony fartuch, czego od razu pożałowała, bo odsłoniła swój ulubiony domowy dresik. Tylko dzięki temu, że Rodzicielka jest osobą nad wyraz przezorną salon był w stanie prawie idealnym, bo jeszcze kilka minut wcześniej najbardziej przypominającym krzyż przedmiotem była wieża z Jengi. Na sensowne zapytanie Rodzicielki skąd oni się tu wzięli, chłopcy wzruszyli ramionami i zaczęli śpiewać. A śpiewali długo,  przy trzeciej zwrotce większość oszołomionych domowników się wyłączyła nie znając słów i włączając się przy refrenie. W między czasie Linka zaobserwowała, że świece się nie palą więc wymknęła się po zapałki, wracając zobaczyła, że tylko jeden krok dzieli ministranta od władowania się w miotłę i szufelkę. Gdy chłopcy w końcu umilkli Rodzicielka rzuciła im garść drobniaków, jako że jedyna gotówka pod ręką pochodziła z dziecięcej skarbonki. Kiedy wyszli zaczęły się ożywione rozmowy pomiędzy Rodzicielką a Seniorką, a Linka poszła pozbyć się miotły.


- …ale czemu tu przyszli, ledwo wstałam?! – indagowała Seniorka


- …a ja właśnie schody chciałam posprzątać.


- schody są brudne?!


- babcia, nie zdążyłaś włożyć zębów a przejmujesz się schodami – zauważyła roztropnie Linka, za co została zgromiona spojrzeniem przez Seniorkę Rodu.


Rodzicielka z Seniorką przywarły do okna śledząc poczynania księdza. Gdy ten wyszedł z domu po drugiej stronie ulicy, ministranci musieli mu wytłumaczyć, że wiedzeni diabelskim podszeptem jako następny wybrali trzeci dom po drugiej stronie. Ksiądz odprawił krótki egzorcyzm i udał się we wskazanym przez chłopców kierunku. Stając w progu, nie zobaczył demonów tylko niewiasty w nieładzie z przyklejonym do twarzy uśmiechem nr 6 – bez Seniorki, bo uśmiech wymaga dolnej szczęki. Ksiądz odprawił krótkie modły po czym wdał się w szalenie interesującą rozmowę z Ulsonem, ku uciesze Seniorki.


- jak masz na imię?


- Ulson.


- ile masz lat?


- cy.


- jest dobrze wytresowana – znów zauważyła roztropnie Linka, za co tym razem Seniorka wzrokiem wypaliła jej dziury w czaszce.


Następnie między księdzem a Ulsonem nawiązała się rozmowa, której absolutnie nie rozumiał i którą należało mu przełożyć na język bardziej polski, ale pomijając soczyste epitety, bo dziecię z lubością rzuca mięsem w postaci Babu. Po trzech dniach tematy w końcu się wyczerpały i ksiądz oznajmił, że sił nieczystych ani heretyków w domu nie znajduje i idzie przeprowadzać krucjatę dalej. Dobrze, że Linka wbrew pozorom ma całkiem normalną rodzinę i Inkwizycja nie przyłapała ich na dzikiej orgii z kozami.

Komentarze

  1. Eh, już zapomniałem, że coś takiego jak kolęda istnieje :) z prawdziwym księdzem w dodatku i kolędnikami ;)
    Tu to raczej dzieci na Halloween straszą, tym, że jak nic nie dostaną, to drzwi popaćkają :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Może kolęda byłaby dla mnie mniej traumatyczna gdyby ksiądz przebierał się np. za Vadera, albo za Neo. Dużo mu nawet nie trzeba :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty mi Vadera nie deprawuj regilia jezusowa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale gdyby to tak przeanalizować to Vader jest wręcz książkowym przykładem żalu za grzechy. Muszę przejrzeć Dziwakowy katechizm czy czasem nie ma jego obrazka.

    OdpowiedzUsuń
  5. ja należę do tych szczęśliwych osób, które nigdy nie przyjmowały w domu księdza, bo pochodzę z niewierzącej rodziny. wyobrażam sobie, że wizyta duchownego w domu powinna być mistyczna, przepełniona aurą dobra i świętości, a sprowadza się do tego, że ludzie sprzątają dom, żeby sobie klecha "czegoś nie pomyślał" i ładnie się ubierają, a raczej nie zastanawiają się nad sensem przyjmowania księdza w domu. przynajmniej nie wszyscy. cóż, ważne, żeby każdy wyniósł z tego dla siebie jak najwięcej :D

    w odpowiedzi na Twój komentarz u mnie - luz, właśnie mi o to chodziło, żeby zapytać kelnerkę. wtedy możesz sobie dosunąć krzesła, jak powie, że spoko :D jak u mnie na horyzoncie się pojawi duża grupa i im proponuję zsunięcie kilku stołów, to się cieszę, jak mnie rośli faceci wyręczają w tym zadaniu ;) po prostu czasem zdarza mi się taka sytuacja, że przychodzi parę osób, siadają przy małym kwadratowym stoliczku, a potem dołącza do nich kilku znajomych i zgarniają sobie krzesła Z KILKU okolicznych stolików, przez co ja nie mam gdzie posadzić nowych osób, bo stoliki stoją bez krzeseł, albo każdy z jednym -_- ludzie są czasem totalnie bez pomyślunku, ale Twoje zachowanie zdecydowanie nie należy do takich przypadków :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze trochę i mój Ślubny egzorcystę wezwie, po odgłosach jakie wydawałam podczas czytania tej notki!! hihihiih
    Moja kolęda w tym roku nie była taka barwna, choć w sumie miało mnie na niej nie być... Proboszcz przybył później niż się spodziewałam, więc zdążyłam wrócić z pracy. Nikt szmatą nie rzucał, a szkoda! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie zawsze Łuki rozpierdala (czy tu można przeklinać?), jak przychodzi czas kolędy. Bywały już m.in. takie akcje. Ministranci dzwonią domofonem: - Dzień dobry, kolęda. - O Boże. [odłożył słuchawkę]. Kolejny rok - Czy przyjmie Pan księdza po kolędzie? - Znowuuuuuu? Innym razem z kolei ksiądz stoi pod drzwiami, ministranci wcześniej nie węszyli. Łuki otwiera, ksiądz ma zamiar się przywitać, Łuki ostentacyjnie zatrzaskuje drzwi i wyłącza wszystkie światła w mieszkaniu. W tym roku przyszły pacholęta, Łukasz im otwiera: - Chce pan kolędę? - Chętnie, ale robię obiad. [zamyka drzwi]

    OdpowiedzUsuń
  8. ~bitelsowe_przemyślenia18 stycznia 2017 16:49

    U mnie zawsze jest tak zabawnie na kolędzie, babcia co roku w dzień kolędy nie chce wyjść z okna, a kiedy już idzie ksiądz, mimo, że mieszkamy na pierwszym piętrze zawsze otwiera drzwi i czeka w nich przynajmniej 45 minut... Do dajmy, że kobieta ma już 87 lat ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Odkąd poszedłem na swoje, nigdy nie przyjąłem księdza na kolędzie. Ze wszystkich zwyczajów kościoła katolickiego, kolęda jest dla mnie najbardziej bezsensowna. Szczególnie, że tak naprawdę sprowadza się do mycia, okien schodów i przybierania uśmiechów nr 6 :-) Aha i dawania pieniędzy...

    OdpowiedzUsuń
  10. Z wizyt księdza wynoszę najwięcej jak mnie nie ma, jakaś taka dziwna zależność zachodzi. Na pewno są ludzie, dla których jest to wartościowy czas i dobrze, o to chodzi, ja jakoś do nich nie należę. W normalnych warunkach zamiast dresu miałabym jeansy więc dużej różnicy i tak by nie było...

    OdpowiedzUsuń
  11. Co do rzutów szmatą bardzo polecam, idealne ćwiczenie na obwisłe ramiona. Najlepiej rzucać to celów ruchomych, mogą to być uciekające dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szlag, nie wiem czy tu można przeklinać? Jak mi zrobisz herbatę to Cię nie zbanuje. Ej, nie można zamykać ludziom drzwi przed nosem. Nawet jeśli człowiek jest księdzem. Można ewentualnie zapytać czy ma piątaka.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobrze, że zimy już nie są takie srogie jak kiedyś, bo jeszcze trzeba by Babcię odśnieżyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Gdyby zamiast pieniędzy dać księdzu kilogram ziemniaków albo kozę, ciekawe czy poczułby się urażony... Abstrahując od problemu posiadania kozy na zbyciu.

    OdpowiedzUsuń
  15. O to to! Muszę popracować nad moimi "helołami" i porzucać!

    Skojarzenie na temat:
    https://www.youtube.com/watch?v=4Ou4BxnMvB4

    OdpowiedzUsuń
  16. Rzeczywiście było zabawnie. Takie całkiem z zaskoczenia wizyty też miewałam. I miło dziś je wspominam. Przypomniały mi się dzięki Twojemu tekstowi.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium