Sylwester – historia prawdziwa

Dochodząc do wniosku, że Sylwester jest imprezą dość cykliczną, Linka postanowiła w tym roku spędzić go inaczej niż ma to w zwyczaju, czyli na trzeźwo i pracując w służbie narodu. Przemierzając najodleglejsze czeluści Internetu udało jej się dostać do agencji, która macza paluchy przy organizacji różnych imprez masowych, koncertów, czy wydarzeń sportowych. Mając nadzieję na dalekosiężną współpracę i możliwość podreperowania zawsze kulejącego budżetu, Linka zgodziła się wziąć udział w plenerowej imprezie Sylwestrowej.


Firma obstawiała swoimi ludźmi kilka imprez tego typu, więc koniec końców Linka w ostatniej chwili dowiedziała się, że wyląduje dwa województwa dalej, spędzając w podróży łącznie 4 h w jedną stronę, z czego 3 w wesołym autobusie z resztą ekipy. Linka, jako osoba od dziecka wyposażona w potężną chorobę lokomocyjną, należycie znieczuliła się tabsami, które wbrew reklamom i tak zawsze przymulają, wywołują obłęd w oczach, a w skrajnych przypadkach toczenie piany z pyska. Na miejscu po pobieżnym zapoznaniu się terenem i pogadance z szefem wszystkich szefów, o tym, że to nie film i nikt nie ma zgrywać Johna Rambo w razie zagrożenia, tylko drzeć japę i czekać na SWAT. Następnie lekko przestraszonym osobnikom wręczono identyfikatory, kamizelki - bynajmniej nie kuloodporne – i podzielono ich na oddziały. Linka zapytana, czy przeszkadza jej głośna muzyka, zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie, więc wylądowała przy samiuśkiej scenie z zadaniem pacyfikowania każdego, kto zechce zakłócić spokój gwiazd - na szczęście gwiazd nie było.


Z całą pewnością można powiedzieć, że Linka jako osoba bardzo tolerancyjna, nie toleruje muzyki disco, oczywiście impreza okazała się hołdem dla tego stylu. I tak jak wibracje, basy i głośna muzyka jej nie przeszkadzają, tak już po pierwszych 15 minutach grania, Lince zaczęło oko latać, a uszy obficie krwawić. Dowódca widząc, że Linka jest na granicy obłędu wręczył jej zatyczki, które ta z wdzięcznością przyjęła. Kolejny problem wykwitł po kilku godzinach stania, kiedy to Linka na własne oczy przekonała się o efekcie cieplarnianym, jednak nawet najśmielsze obliczenia naukowców nie przewidują tak daleko posuniętych zmian klimatycznych w obrębie danej lokalizacji i czasu. Granicą zawirowań pogodowych okazały się barierki. Otóż Linka stojąc po jednej stronie zamieniła się w oszronionego bałwana – z nosa sterczały jej dwa zamarznięte sople, stawy trzeszczały przy najmniejszej próbie ruchu, kilka warstw odzienia łamało się przy próbie zgięcia kolan, czy łokci. Natomiast po drugiej stronie barierek ludzie pościągali kurtki, Panie w szortach i miniówach kręciły piruety, Panowie w rozchłestanych koszulach próbowali łapać Panie, a wszyscy entuzjastycznie sączyli odpowiednio zmrożone ruskie. Wobec takiej katastrofy topniejące lodowce to pikuś, choć jakby to powiedziała pewna posłanka; sorry, taki mamy klimat.

Komentarze

  1. Ej! Ale ze John Rambo... W Rambo?

    OdpowiedzUsuń
  2. I to w Rambo 18. Ale nikt nie miał na tyle wydatnej wargi, żeby być prawdziwym Rambo.

    OdpowiedzUsuń
  3. "...króla jegomości, narzeczonej pana majora i całej kawalerii polskiej..."

    OdpowiedzUsuń
  4. Taka wilgaśna impra, takie gwiazdy i nikt nie zadbał o to, żeby ochronie podać płyny odmrażające. Trza było choć rozchełstanego jegomościa złapać na rozgrzewkę pod pretekstem posiadania narzędzi zabronionych. Pewnie od samego chuchnięcia byś odmarzła :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Mówią, że na chorobę lokomocyjną pomaga imbir.
    Obstawiać imprezę disco polo i doświadczyć zmian klimatycznych na własnej skórze, to na pewno będzie niezapomniany sylwester :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Próba przechwycenia jegomościa, mogła skończyć się krwawą jatką rozpoczętą przez jego podobnie chuchającą waćpannę. Ale koksownik mogli dać...

    OdpowiedzUsuń
  7. Doświadczenie hibernacji i - parafrazując Gombrowicza - gwałtu usznego, faktycznie bezcenne ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hahaha, kocham taki styl pisania! Dzięki za wizytę na moim blogu - wpadłam z rewizytą.
    Mam nadzieję, że te sople z nosa nie spowodowały poważniejszych zawirowań zdrowotnych. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż, obyło się bez stawiania baniek, czy innych szarlataństw a nie ma co narzekać, że wygięło mnie srodze i przez dwa dni poruszałam się jak Quasimodo. Nie ma co narzekać...

    OdpowiedzUsuń
  10. Przynajmniej Twój sylwester był oryginalny, a nie spędzony jak przez większość Polaków, czyli na domówkach lub w kapciach przed koncertami w TV ;)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. hehehehe to faktycznie działo się :D może zrobimy konkurs na to która miała gorszego Sylwka? ;p

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeśli ktoś w TV widział Rudolfa w żółtej kamizelce to byłam ja ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Mnie się nawet podobało, może następnym razem wezmą mnie na Tenacious D, albo ACDC. Trzeba mieć nadzieję...

    OdpowiedzUsuń
  14. Hipotetyzujac-gdybys tak na moment wskoczyla za barierke w ową strefe subsaharyjska w objecia rozgrzanych pólnagich'pogujących'..? Co by sie zadzialo..?
    Pomijajac złamanie paragrafu umowy;) ..moze polubilabys inne trendy muzyczne??;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Prędzej niż paragraf umowy złamałabym piszczele stratowana przez ów "pogujących". W sensie, że miałabym mieć plakat Abby w pokoju, a na następny koncert, na który się wybierzemy będzie zespołu Akcent? Oj igrasz koleżanko :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium