Podwórkowe Igrzyska

Obecnie mamy już zimę w pełnej krasie, ale jeszcze tydzień temu o śniegu można było tylko pomarzyć. Z reguły spadało ok. 20 płatków i topniały po sekundzie leżakowania. Nic więc dziwnego, że gdy z nieba zaczęło „sypać” całymi 68 płatkami, dzieci w niemym zachwycie przywarły nosami do szyb i radośnie pohukiwały. Gdy z gracją wylądował ostatni – 68 płatek, Dziwak odkleił się od okna i z szaleństwem bijącym z oczu zakrzyknął; SANKI! Linka z powątpiewaniem rzuciła okiem na krajobraz po zamieci stulecia w duchu czując, że i tak jest na przegranej pozycji. Powiedzieć, że śniegu nie ma to łżeć jak pies, bo faktycznie gdzieniegdzie były niewielkie metrowe połacie okryte 0,5 cm warstwą białego puchu. Powiedzieć, że śniegu jest za mało i jazda będzie mało efektywna, to dewastacja ich dzieciństwa i lepiej od razu dać im kartę i wysłać do korpo. Nie mając wyjścia z patowej sytuacji Linka razem z Rodzicielką zarządziły dziką ekspedycję na koło biegunowe. Pacholęta rozpromienione niczym żarówki ledowe  z mozołem zaczęły wciągać na siebie eskimoskie skafandry, co dziwnie upodobniło ich do rosyjskich atletów, którym z niewiadomych przyczyn po olimpiadach zabierają medale.


Na dworze Linka wygrzebała sanki - do których momentalnie przywarł Dziwak - i zaczęła heroiczną walkę z nieokiełznanym żywiołem szukając kilkumetrowego kawałka gruntu, na którym można by pojeździć. Nie znalazła. Dziwak w stanie ekstazy w ogóle nie był zrażony faktem , że sanki wydają donośne szszhszszhszszh, a za nimi ciągnie się snop iskier. W końcu Rodzicielka, która została koniem pociągowym sanek nr 2 z Ulsonem w pakiecie, widząc, że jedna z iskier prawie spaliła Lince brwi, postanowiła o przeniesieniu zabawy na ogród, gdzie lekko przyprószona trawa stała się profesjonalnym igielitem. Widząc przed sobą niezmierzone połacie do przemierzania, Dziwak z jeszcze większym szaleństwem w oczach zakrzyknął; WYŚCIGI!


W Lince i Rodziciele obudziły się głęboko zakorzenione instynkta rywalizacji i antyczne zamiłowanie do Igrzysk . Stanęły obok ramię w ramię, w okutanych rękawiczkami dłoniach dzierżąc sznury od rydwanów. Linka parskała i prychała, ryjąc podbitymi butami w zmrożonej trawie na co Rodzicielka zarzucała wyzywająco grzywą. Na oficjalny okrzyk Ulsona; HOJ, ruszyły z piskiem płoz. Linka nawet nie zdążyła się dobrze rozpędzić, a Dziwak z przerażeniem zarządził wprowadzenie ograniczenia prędkości do tempa budowania autostrad, przez co Rodzicielka z Ulsonem zostawiły ich daleko w tyle. Pewną szansą było to, że Ulson co jakiś czas zostawał zgubiony na krzakach i zanim został z nich wyplątany Linka mogła nadrobić nieco odległości.  Dzieci w swej zapalczywości próbowały zneutralizować przeciwnika rzucanymi pod sanki wyrwanymi drzewami, chłoszcząc przy tym bez opamiętania swoje napędy. Po którymś okrążeniu  Linka i Rodzicielka będące na granicy wylewu, solidarnie wszczęły powstanie niewolników, domagając się niezależnych związków zawodowych, wolnych weekendów i ciepłej herbaty. Dzieci, którym tyłki pomimo skafandrów też przemarzły z ciemiężycieli stały się towarzyszami niedoli i ochoczo przystały do protestu, ku niechęci rozwścieczonego tłumu.


Chleba i Igrzysk – skandowało Koloseum


Babu i gila – odpowiedziały zasmarkane dzieci

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium