Kryzys Mikołajowy

5 grudnia, rano. Tajne Obrady Mikołajowej Inkwizycji.


- na nic nie zasługują! Nic im nie kupujcie! – grzmiała Kazik – w szkołach dostaną, z pracy, w domu, od drugiej babci, od drugiej cioci… - wyliczała tocząc pianę z pyska.


- nic nie dostaną, rózgi tylko! – wtrąciła Rodzicielka z dzikim rumieńcem Pierwszego Sekretarza.


- chomąto na szyje i orać nimi pole! – płynąc na fali powszechnego oburzenia, Linka pozwoliła sobie na mały cytat.


I tak jednogłośnie poprzez aklamację postanowiono, że Ulson i Dziwak w Siedliszczu otrzymają na Mikołaja tylko rózgi, co by im się we łbach nie poprzewalało z dobrobytu.


5 grudnia, wieczór.


W powietrzu dało się wyczuć dziwne napięcie i złowrogą ciszę. Nikt z nikim nie rozmawiał, nikt na nikogo nie patrzył. Dzieci wyjątkowo grzeczne tego dnia, ustawiły buciki na korytarzu i bawiły się w pokoju.


Pierwszym łamistrajkiem okazała się Kazik. Mrugając nerwowo, oznajmiła – dobra, jak pójdą spać, to pojadę im coś kupić.


- ani się waż! Po rózgi tylko pójdziesz – skarciła ją szybko Rodzicielka.


Linka, która sama była bliska obłędu, potruchtała po swoje buty i ulokowała je obok dziecięcej wystawki – mnie też daj rózgę, będzie im lżej jak zobaczą, że ja też mam.


Pomysł zaakceptowano jednogłośnie.


5 grudnia, noc.


Linka z potarganym włosem i dzikim spojrzeniem stała na ciemnym korytarzu patrząc na smętnie sterczące kije. Miarowo kołysząc się w tył i w przód, i kręcąc głową z niedowierzaniem, postanowiła coś przedsięwziąć. Po głowie kołatało jej się milion myśli od szybkiego kursu na stację paliw i nabycie chociażby Tigera albo płynu do spryskiwaczy po wyrzucenie butów przez okno i ułożenie krótkiej historyjki o bucikowym potworze. Wybierając coś pomiędzy Linka zaczęła przeczesywać spożywcze zapasy. Nie chcąc Mikołaja przeistoczyć w świątecznego buta,  odrzuciła wszelkie produkty sypkie o długim terminie ważności oraz konserwy. W ramach kompromisu między brakiem słodyczy – których jak na złość nie było - a zdrowym rozsądkiem, wyszukała dwa ostatnie banany i dwie ostatnie mandarynki. Po chwili wahania wzięła jeszcze jedno piwo i tak zaopatrzona uklękła przed butami. Progeniturze siostry wydzieliła owoce, a sobie witaminy w płynie. Nieco podbudowana, choć w gruncie rzeczy nadal strapiona udała się na spoczynek.


6 grudnia, bardzo wczesne rano


Linka po praktycznie bezsennej nocy z płytkiego snu - który bardziej przypominał wicie się w malignie niż regenerujący odpoczynek - została wyrwana przez harmider na korytarzu, któremu wtórował głośny szelest papierków. Wygrzebując się ze sterty szmat, opatuliła się kocem i powoli wychyliła na skąpany w mroku korytarz. Nad butami wyrosła ogromna, burcząca góra. Linka poczuła, jak w jej wątpiach zagnieździł się lodowaty supeł strachu. Przerażona, że historyjka o bucikowym potworze wcale nie jest tylko wymysłem jej chorej wyobraźni, chwyciła za podręczny kij baseballowy i pomału zaczęła szurać papciami. Z każdym kolejnym krokiem burczenie zaczęło przeradzać się w coraz wyraźniejszy gardłowy szept:


- … chyba je popieprzyło… żeby moje wnuki nic od dziadka nie dostały …


Rozpoznawszy w złorzeczeniu standardowe burczenie osobistego Rodziciela, Linka odetchnęła z ulgą -ha! Nie wytrzymałeś presji! – zakrzyknęła z udawaną wyższością, choć widząc wystające z dziecięcych butów czekoladowe Mikołaje, poczuła miłe ciepełko w trzewiach.


Choć i tak patyki okazały się przednimi mieczami świetlnymi, a bestyjki z radością się nimi okładały.


6 grudnia, wieczór.


Dokładnie rok temu o tej samej porze, Linka a propos notki Mikołajowej wspomniała, jak jej ulubiona drużyna  – PGE Skra Bełchatów – grała i przegrała z debiutantem Ligi Mistrzów z Trzeciego Świata.


TO SIĘ ZNOWU STAŁO!


Tylko tym razem debiutant z Trzeciego Świata okazał się Francją.

Komentarze

  1. I nie wiem co gorsze, to że nie znasz słowa, czy to że nie znasz tego tekstu...
    https://www.youtube.com/watch?v=mSnY_66uohU

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam na myśli raczej pisownię - własnie dlatego, że znam słowo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Internet mnie okłamał! Word też! Hyhyhyhy dobrze, że to miejsce zaorzą, nie będzie śladów mej kompromitacji. Inaczej musiałabym zamieszkać w puszczy, a tam nie ma bieżącej wody. I mydła w płynie. Aaaa i oczywiście dziękuję, już poprawiłam, masz prawo mnie obśmiewać do wtorku.

    OdpowiedzUsuń
  4. To dobrze, że nie zamachnęłaś się tym bejsbolem solidnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Później, że przemoc w rodzinie i Jaworowicz na chatę szarżuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam przeczytałam "hatamoto". Nie było podejrzane :)
    Fakt, do treści się miało nijak. Chomąto bardziej adekwatne ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Twoja wersja jest najlepsza! Brzmi jak japonska obelga :-D

    OdpowiedzUsuń
  8. Wcale mi się nie chce Cię obśmiewać. Ani w ogóle śmiać. Jedyne, co mi się chce, to spać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rano, kiedy ledwo żyjesz jesteś tak uroczo potulna :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Bezdusznicy! A co te dzieciątka wam takiego zrobiły?!

    OdpowiedzUsuń
  11. Pogubiłam się. To w końcu od kogo te prezenty? Od Mikołaja czy Dziadka (Mroza)?
    Rozgrywek nie śledzę, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładam, że skład drużyny francuskiej dość kolorowy jest.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie jestem potulna... Jestem... ZJEBANA.

    OdpowiedzUsuń
  13. Kwestia semantyki ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. U nas nie hasa Dziadek Mróz, nie ten region.
    Ano jest, choć siatkówka i tak jeszcze jest dość "blada" nie to co kopana, czy lekkoatletyka.

    OdpowiedzUsuń
  15. Dajesz adres i przysyłam Ci "dzieciątka", sama się przekonasz jakie są kochane. Obiecuje wyciąć otwory w kartonie!

    OdpowiedzUsuń
  16. I znów muszę to napisać - przepięknie to opowiedziałaś. Prozaiczna historia, ale w życiu sama nie opowiedziałabym tego ciekawiej!

    OdpowiedzUsuń
  17. Jakoś nie chce mi się wierzyć, to jest pikuś, Ty całego Potwora opowiedziałaś!

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie bardzo. Raczej stanu skupienia :D

    OdpowiedzUsuń
  19. A.. ale.. aaaleee jaaaktooo, to nie Mikołaj przynosi prezentyyyy?
    Moje złudzenia zostały brutalnie porwane na różnokolorowe strzępki ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Sorry, wiem, że mam we łbie trochę pomieszane, ale ludzie w 1-szym świecie mają problemy, "dać coś do buta, nie dać, dać, nie dać..." ;)
    Ja nie wiem, czy w Niemczech daje się coś do buta, bo w sumie, to chodzi o miły gest, ale moi azjatyccy przyjaciele w ogóle nie wiedzą co to Mikołaj :)
    Za to u mnie w robocie każdy miał na biurku marcepan, 6-go rano ;) Każda okazja na coś słodkiego jest dobra :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Hyhyhy "ciekła" Frau Be musi wyglądać równie przerażająco co T1000 ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Szlag, faktycznie miałam na początku zaznaczyć UWAGA ŻYCIOWY SPOILER :D

    OdpowiedzUsuń
  23. Masz całkowitą rację, to jest obłęd. Choć u nas to również nigdy nie było nic wielkiego, trochę słodyczy, właśnie jako taki gest czy upominek tylko. Drony to przy innej okazji ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Przyznam szczerze, że na prawdę będąc dorosłą niemal znienawidziłam mikołajki i inne prezentowe okazje! Owszem lubię dawać prezenty i sprawiać innym radość, ale do diaska! Dziś na prawdę ciężko jest kogoś ( a zwłaszcza dzieciaki) zadowolić! Wszyscy wszystko mają, dzieci zabawek od zarąbania, a ciocia choć chciałaby być miła, nowego tabletu wszystkim nie kupi, a jak da im po czekoladzie to nawet nie zauważą... i po co się wysilać? :D Jedziemy w tym roku na święta po 3 latach, i na prawdę chciałam im coś kupić wszystkim, ale bardzo ciężko. I o ile mojemu Chrześnikowi, którego wychowuje Babcia wymyśliłam prezent, o tyle dzieciaki mojego brata są tak rozpieszczone, i tyle mają w domu wszystkiego, że nie mam pojęcia co takiego mogło by wywołać na ich twarzach pozytywne zaskoczenie... Uznałam więc, że drogie prezenty niech im kupują rodzice i ich chrzestni.., ode mnie dostaną po paczce zagranicznych cukierków... z resztą tak jak wspomniałam ich ma kto rozpieszczać, a moj BożyDzieciak może liczyć tylko na mnie... A kupować wszystkim dookoła drogie prezenty to mnie nie stać niestety :P

    P.S. Sama na Mikołajki dostałam prezent od Męża, a ja jemu nie kupiłam nic, bo byłam chora cały tydzień i nie miałam jak :( Kapota. Muszę to jakoś nadrobić. :P

    OdpowiedzUsuń
  25. Masz całą tonę racji, dlatego my nie przesadzamy. A przynajmniej bardzo się staramy. Dzieciaki potrafią się cieszyć z drobiazgów, czy głupiej czekolady. Tak powinno być. Daj spokój z drogimi prezentami, my ich nie mieliśmy, a na zacne z nas jednostki ;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Ale Ty masz świetny styl. Ja opowiedziałam całego potwora, lecz opowiadam zupełnie inaczej. Podejrzewam, że gdybyś zdecydowała się wydać własnego, to niejednego pisarza byś zdetronizowała.
    Chodzi też o klimat jaki wprowadzasz. I te boskie epitety... mistrzostwo!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium