Urodzinowe granie
Wielkimi krokami zbliżała się rocznica narodzin Filifiony. Rocznica okrągła, wzniosła i dostojna, o której ta z rozgorączkowanym licem mówiła od 3 lat każdemu, kto nie zdążył uciec. Dlatego Linka zafrasowała się bardzo, wszak tak znamienitą okazję należy uczcić godnym prezentem. Rozważała nabycie szpetnej, nikomu niepotrzebnej rzeźby, później szpetnego, nikomu niepotrzebnego żyrandola ze stali nierdzewnej lub szpetnej, nikomu nie potrzebnej sosjerki. W końcu skrajnie wyczerpana od wzmożonych wysiłków intelektualnych postanowiła odpuścić tzw. zbieracze kurzu i zadbać o sferę duchową jubilatki. Odpaliła więc Julia – tak się zowie jej laptop – i zaczęła przeszukiwać wydarzenia kulturalne w Mieście. Po blisko godzinie przerzucania mało interesujących widowisk i przemożnej chęci wbicia sobie ołówka w oko Linka poczuła, jak cudowne ciepełko spływa na jej serce. Z plakatu filuternie spoglądali na nią polscy wokaliści a po oczach bił ogromny napis; Koncert muzyki filmowej. Linka głośno gwizdnęła, zatrzepotała nerkami z zachwytu i entuzjastycznie klasnęła w dłonie. Jako wokaliści mieli wystąpić: Justyna Steczkowska, Piotr Cugowski, Andrzej Piaseczny, Janusz Radek, Mietek Szcześniak i Krzysztof Kiljańsk przy akompaniamencie Polskiej Orkiestry Muzyki Filmowej pod batutą Tomasza Szymusia. Wybór był prosty, a bilety zostały zakupione w mniej niż minutę. Przezornie Linka uprzedziła Komandosa, żeby ten nie pozwolił Filifionie w tym czasie opuszczać kraju.
Linka zaaranżowała spotkanie, przywdziała bilety w najdziwniejszą kopertę jaką udało jej się znaleźć – zieloną z szopami – i wręczyła swój dar. Filifiona nieco lękliwie przyjęła podejrzany dokument, bojąc się zapewne wezwania do sądu w charakterze świadka. Jednak gdy jej rozdygotane spojrzenie szybko przebiegło po pierwszych linijkach tekstu, paszcza pojaśniała niczym aleksandryjska latarnia. Z impetem rzuciła się na wątłą Linkę, prawie sprowadzając ją do parteru. Wspaniałomyślnie obdarzyła ją też drugim biletem, dzięki czemu Komandos nie musiał symulować pęknięcia hemoroidów, gdyż jako metalowiec z krwi i kości nie patrzy przychylnym okiem na Piaska, czy Mietka. A one wspólnie zaczęły odliczać dni do koncertu.
W końcu nadeszła długo wyczekiwana chwila. Niesione na skrzydłach wiatru Filifiona i Linka po pewnych perturbacjach dotarły na miejsce. Hala została w ostatnim czasie odremontowana, więc spokojne, że sufit nie spadnie im na głowę z wypiekami na licach i głodne spotkania z kulturą wyższą dały się ponieść przygodzie. Jako że Linka absolutnie nie lubi narzekać, przemilczy fakt, że:
- … w toalecie wylała – dzięki Mocy Eteru – tylko woda, ale żeby umyć dłonie trzeba było ubrać kalosze.
- … na ich legalnie zakupionych miejscach rozsiadło się stado Matorn, przy czym inne Matorny również rościły sobie prawa do tychże miejsc. Linka początkowo chciała czekać, aż tamte wykończą się w krwawej walce, zgarnąć truchła i zasiąść niczym Kleopatra na ciałach swych wrogów. Jednak nie chcąc zabrudzić i tak brudnych trampek, wyszukały sobie miejsca idealne. Na samym końcu trybun znajdowały się zabudowane grzejniki, po wymoszczeniu sobie barłogu z kurtek i płaszczy rozwaliły się vis-à-vis sceny, pomijając wielce nietrafioną realizację wyświetlaną na telebimach. Do tego Linka mogła dowolnie zmieniać pozycje od dyndających nóżek, po siedzenie po turecku, skończywszy na przyciągnięciu kolan pod brodę, co bezpośrednio wiązało się z targającymi nią emocjami.
- … realizator dziwnym trafem sądził, że 50-osobowa orkiestra składa się tylko i wyłącznie z sekcji smyczkowej. Solówkę ma saksofon – pokazuje skrzypce, czadu daje perkusja – mamy wiolonczelę, niczym przyczajony tygrys skrada się akordeonista – no przecież wiadomo, że to odmiana skrzypiec, gdzieś człowiek 1,5 h czekał żeby nadać całego charakteru granemu kawałkowi młócąc w jeden z idiofonów – wiolonczela. Na scenie wiją się jak zaskrońce w rui tancerze, więc to idealny czas na pokazanie pleców dyrygenta.
- … ludzie nie potrafią się zachować na koncertach muzyki klasycznej. Lince od dziecięcia wpojono, że jeśli coś dzieje się na scenie to prędzej ma pęknąć i umrzeć niż się ruszyć. Niechętnie, acz jest w stanie zrozumieć, że niektórzy nie rozróżniają zwykłej pauzy od końca utworu i zaczynają klaskać opętańczo w połowie, dlatego wspaniałomyślnie wbijała im tylko oczami halabardę w plecy. Ale na tych, co zaczęli wychodzić w trakcie trwania aplauzu i podczas bisu spuściłaby napalm.
Wszystkie te drobne przeciwności były jednak niczym w porównaniu z maestrią samego koncertu. Najlepszym świadectwem idealnego doboru prezentu były łzy w oczach Filifiony, które pojawiły się już podczas pierwszego utworu. Sami artyści również wznieśli się na wyżyny własnych możliwości. Choć całkowicie i sprawiedliwie należy oddać, że był to spektakl Steczkowskiej. Linka oczarowana potęgą jej 4-oktawowego głosu w pewnym momencie, aż nie mogła pojąć ogromu jej talentu, gdy przyszło wykonać jej jeden po drugim piekielnie trudne wokale. W pierwszym utworze wokaliza – samo wyśpiewywanie dźwięków - i to na rejestrach powodujących eksplozję głów w pierwszych rzędach, po obfite krwawienie z uszu w ostatnich. A w drugim głęboki wokal plus dziki taniec. Albo jedzie z playbacku albo nie jest człowiekiem – pomyślała Linka. I wtedy jeden z wirujących tancerzy, źle odmierzył odległość i z półobrotu trącił ją w łokieć, powodując spektakularny upadek mikrofonu, który potoczył się po scenie z głośnym dudnieniem. Jak na profesjonalistów przystało, nikt nie przejął się incydentem, orkiestra nadal grała, tancerze wirowali, a Steczkowska niczym rącza łania rzuciła się po mikrofon, pomijając zaledwie dwa wersy tekstu. Ta sytuacja gruntownie przekonała Linkę do wysnutego uprzednio wniosku podważającego człowieczeństwo wokalistki. Sam dobór utworów również był bardziej niż udany i oprócz sztampowych kawałków – choć niezaprzeczalnie godnych – z Gladiatora, Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni, Skyfall, czy Piratów z Karaibów, organizatorzy ku ogromnej uciesze Linki odkurzyli stare dobre klasyki. I tak widownia mogła cieszyć się nowymi aranżacjami Kołysanki z Dziecka Rosemary, przepięknym motywem z Ojca Chrzestnego, czy w końcu genialnym tangiem z Zapachu Kobiety. Linka przez bite dwie godziny miała na przemian ciary i wilgotne oczy, a całe jej jestestwo rozpłynęło się w błogim katharsis.
Linka już w marcu planuję powtórkę koncertu, na który zabierze Rodzicielkę do innego Miasta. Ogólnie trasa koncertowa obejmuje całą Polskę i jeśli ktoś rozważa lub się waha, czy warto, to całą sobą poleca. Bo warto po trzykroć.
Jako że Linka z przyczyn obiektywnych nie mogła wziąć udziału w uroczystej biesiadzie urodzinowej, za co będzie się kajać przez następne 10 lat do czasu przekroczenia kolejnej traumatycznej granicy, chciałaby oficjalnie przesłać Filifionie druzgocąco piękny uśmiech i niech Ci się darzy!
My z Letnią tak mamy, gdy odbywa się u nas koncert muzyki żydowskiej z zayebyaszczym zespołem klezmerskim. Obłęd, psychoza maniakalna, zachowania afektywne - to wszystko są popierdółki w porównaniu z nami.
OdpowiedzUsuńCzyli oczy w tył głowy i ślinotok :D
OdpowiedzUsuńTo już katatonia!
OdpowiedzUsuńZapodaj jakąś nutę na YT z tych Waszych klimatów.
OdpowiedzUsuńRaczej tu:
OdpowiedzUsuńhttp://www.klezmerband.pl/dyskografia/
I to jest ten moment, żeby powiedzieć, że moim instrumentem głównym był akordeon :D wybrałam go w wieku 8 lat, do dziś nie wiem dlaczego.
OdpowiedzUsuńAlbo raczej tu, bo koncerty na żywo są zniekształcone - http://www.klezmerband.pl/galeria/video/
OdpowiedzUsuń"Yoshke" zawsze wali mnie z nóg ukochanym klarnetem.
OdpowiedzUsuńW sumie to mam w domu pliki MP3, problem polega na tym, że chwilowo nie mieszkam w domu, tylko u rodziców, więc Ci nie mam jak przesłać.
OdpowiedzUsuńYoshke jest spoko, ale jeśli bawić się w akordeony to wolę francuską nutę.
OdpowiedzUsuńPrześlij sową! Z piwem w gratisie. Ale nie smakowym.
OdpowiedzUsuńOwszem, francuska też niezgorsza.
OdpowiedzUsuńUsiłuję namówić sowę (lata tu tego po bulwarach skolko ugodno) do transportu piwa i nie chce się choleryna zgodzić.
A niby takie inteligentne bydlaki, tylko na rosół się nadają.
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego, że inteligentne, odmawiają taszczenia na koniec świata czegoś, co tam można dostać bez problemu.
OdpowiedzUsuńWartością samą w sobie jest nieoczekiwany prezent i trud jego dostarczenia. Cóż z tego, że mogę go nabyć 3 min od domu, to nie to samo.
OdpowiedzUsuńW takim razie widzi mi się, że po prostu nie jesteś lubiana przez sowy... Chyba nawet wiem, dlaczego :P
OdpowiedzUsuńTak wykorzystuje ptactwo do przenoszenia ciężkich przedmiotów z miejsca na miejsce i to w imię wyższych celów. Bo mogę!
OdpowiedzUsuńByłem dwa razy na prywatnym koncercie. Takim dla 50-100 osób. Na jednym występowała Aga Zaryan a na drugim Anna Maria Jopek. Ale to były biznesowe przyśpiewki do kotleta.
OdpowiedzUsuńMarzy mi się koncert dla mnie. Taki dla mnie, rodziny i znajomych. Np. Rammstein albo Foo Fighters. Z naszego podwórka wybrałbym Kult.
Pozdrawiam
Też niedawno byłam na koncercie. Jazz indonezyjsko-japoński. wprawdzie bez trąbki, ale świetny!
OdpowiedzUsuńObawiam się, że wcale nie o to chodzi...
OdpowiedzUsuńCo tu dużo mówić - tam gdzie pojawi się Linka jest wyjątkowo ciekawie i na scenie i poza nią.
OdpowiedzUsuńBrakuje mi czasami takich wydarzeń, a jubilatce życzę wszystkiego pięknego :-)
Rammstein kameralnie? Oni chyba nie daliby rady bez całej widowiskowej otoczki ;) ale rozumiem idee. Na Kulcie byłam dwa lata temu, trzeba by powtórzyć, bo zdecydowanie warto. Z naszego podwórka to mnie się bardziej marzy Pidżama Porno, szkoda, że już nie grają.
OdpowiedzUsuńOj jazz to zdecydowanie nie jest to co Linka lubi najbardziej...
OdpowiedzUsuńO rosołek? Przypominam, że sowy są pod ochroną. Chyba... Poza tym każdy wie, że najlepszy rosół jest z Vifona.
OdpowiedzUsuńTrzeba od czasu do czasu iść na koncert, żeby nie zdziadzieć do reszty :D
OdpowiedzUsuńdziękuję w imieniu jubilatki!
To chyba z wiekiem przychodzi.
OdpowiedzUsuńVifon to jakiś gatunek drobiu?
OdpowiedzUsuńWiadomo. W całości składający się z tablicy Mendelejewa.
OdpowiedzUsuńTo fajny wynalazek - po jego zjedzeniu świeci się na zielono i oszczędza w domu na energii elektrycznej.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie to bardzo wątpię. Ale kto wiem. W końcu brokułów kiedyś też nie lubiłam :D
OdpowiedzUsuńDzięki temu przez cały rok czuję się jakby była choinka w domu.
OdpowiedzUsuńI tak to jest, kiedy się żre zwierzynę.
OdpowiedzUsuńAle Vifon nawet nie leżał obok zwierzyny!
OdpowiedzUsuńDrób to też zwierzyna!
OdpowiedzUsuńTemu nie przeczę, ale w tym nie ma grama drobiu. Prędzej znalazłyby się śladowe ilości orzechów :D
OdpowiedzUsuńNo to masz moje błogosławieństwo. Jedz i świeć :)
OdpowiedzUsuńOj szkoda, że nie powiedziałaś "lśnij" :D
OdpowiedzUsuńChyba "śnij"!
OdpowiedzUsuńNadal "lśnij" to klasyk Kinga.
OdpowiedzUsuńNo to tym bardziej śnij! Nie wyobrażasz sobie chyba, że King mógłby Cię tak uhonorować :P
OdpowiedzUsuńLubię takie koncerty:) ale publiczność pozostawia wiele do życzenia - "...umrzeć niż się ruszyć" a kanapki czy popcorn żreć wypada?? Zabić to mało - 100 lat dla Jubilatki
OdpowiedzUsuńNo nie powiem. Fajny prezent! Na pewno nie zapomniany.. I na pewno lepszy niż nikomu nie potrzebny zbieracz kurzu.. :) Pozazdroscic!
OdpowiedzUsuńOstatnio z przyjaciółką próbowałyśmy kupić bilety na Rogera Watersa w lecie przyszłego roku. I diupa.. W empiku biletów już nie ma, przynajmniej tych tańszych, a te droższe są tak bardzo droższe, ze poza zasięgiem budżetówki :P
OdpowiedzUsuńW takich momentach żałuję, że nie jestem obrzydliwa milionerką .. :/
W podobnej tematyce za prawie miesiąc (25.11) są Gwiezdne Wojny Koncertowo :)
OdpowiedzUsuńMyśleliśmy o tym, ale mnie prawdę mówiąc bardziej intryguje Władca Pierścieni w styczniu we Wrocławiu. Jeno budżet...
OdpowiedzUsuńNo właśnie największym minusem dobrych koncertów są nieprzyzwoicie drogie bilety. To takie nie fair!
OdpowiedzUsuńChociaż ta sosjerka mogła być całkiem zabawna ;)
OdpowiedzUsuńO to Ci powiem, że nie spotkałam się z pożeraczami popcornu na koncercie. Mnie oni już w kinie nieludzko wkurzają. Na koncercie mogłoby dojść do niekontrolowanych wybuchów agresji.
OdpowiedzUsuńChyba umrę nie dowiedziawszy się co jest takiego w koncertach, że ludzie są w stanie płacić za nie duże pieniądze. Jeszcze żaden koncert mnie nie zachwycił i podejrzewam, że mam na stanie jakiś błąd genetyczny :(
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że nie tylko wokalistka była nieziemska, ale też pewnie tancerz. Jako człowiek z Gwiazd potrafił pewnikiem odczytać Twoje myśli i specjalnie zawadził 0 mikrofon, by Ci dyskretnie dać do zrozumienia, że te dźwięki to sama natura, a nie odgrzewane konserwy :P
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję, i wybaczam, ale tylko pod warunkiem, że idziemy do kina na PP. :>
OdpowiedzUsuńJubilatka dziękuje i życzy wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńIdźmy, no idźmy, idźmy... No weeeeeźźźźźź!
OdpowiedzUsuńŻe Wrocław?
OdpowiedzUsuńA to już zaklepane, grudzień premiera!
OdpowiedzUsuńMówisz, że to on? Miałam już nadzieję, że to moja Moc się uaktywniła i potrafię kształtować rzeczywistość :D
OdpowiedzUsuńTo w sumie trochę smutne, nie ma nic piękniejszego od muzyki granej na żywo. Jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńNie masz! Nic, a nic! Przeca powszechnie wiadomo że każdy normalny człowiek uwielbia koncerty szpaków brodząc w błocie o 5 rano. I każdy wie że bąk, to nie jest nazwa ludzkiego wydechu tylnego, tylko wdzięcznego ptaszka...
OdpowiedzUsuńI każden wie że spęd wielotysięczny przy megagłośnikach ma się nijak do słuchania cichego kwilenia lelków o zmierzchu...
No każden przecie!
Nie masz żadnych błędów genetycznych...
A wysłałaś tę recenzję Steczkowskiej? Nie?!
OdpowiedzUsuńTo wyślij.
Będziesz miała tańsze bilety i Provident splajtuje :)
Ja też błędów nie wypominam, ale spędy są tak samo fajne, jak koncerty kameralne w niszowych knajpkach, czy wymienione przez Ciebie odgłosy natury - ale nie o 5 rano. Lubię wszystko.
OdpowiedzUsuńRaczej wątpię żeby się jej spodobała :D organizatorom na pewno nie. No i to nie recenzja! Nie miała być :D
OdpowiedzUsuńNie miała, ale tak wyszło ;)
OdpowiedzUsuńSzlag! Jestem słaba :D
OdpowiedzUsuńOh, w takim razie padam na kolana i biję pokłony :D
OdpowiedzUsuńCzytałam z rozbawieniem, bo ta 3 osoba jest niezwykła, a o zwykłych sprawach opowiadać, jakby były nie z tej ziemi to niezwykła rzecz, co by nie mówić. Relacja jest recenzją i hymnem pochwalnym dla Fili. Dołączam się i życzę odrobiny luksusu na co dzień, niech się szczęści.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Ulotny koncert zamiast trwałego żyrandola? Skandal!
OdpowiedzUsuńTa stal nierdzewna była taka kusząca...
OdpowiedzUsuńWszystko mówione o sobie w 3 osobie okraszone jest delikatną dozą szaleństwa ;) dzięki, dzięki w imieniu własnym i Filifiony.
OdpowiedzUsuńWstańże z kolan bo Ci jeszcze dysk wypadnie. Lepiej przynieś mi herbaty :D
OdpowiedzUsuńJednym zdaniem: Dobre prezenty robisz! ;D
OdpowiedzUsuńSteczkowska ma naprawdę duży talent. Ja ją podziwiam i lubię jej słuchać, choć jakąś tam fanką nie jestem.
Dziękuję i wzajemnie wszelkich pozytywow:)
OdpowiedzUsuńże tam, w Mieście. Ale Wrocław też może być, spoko spontan. Potem odwiedzimy Miodosytnie o ile istnieje i pójdziemy na bazanta.
OdpowiedzUsuńHyhyhy nie ma jak mówić o spontanie na 3 miesiące przed :D takie szaleństwo niezaplanowane! Ej ale nie lubię bażanta, miodu tym bardziej. Nie możemy iść jak ludzie do knajpy po prostu? SW dla mnie odpada, jakoś nie czuje Mocy, no i chóru znowu nie będzie.
OdpowiedzUsuńŚpiewa w nie moich klimatach, ale tylko ignorant by jej nie docenił. Ma kawał przepony :D
OdpowiedzUsuńNoooo... Kiepska, denna, nieużyteczna... Kompletnie BEZ HONORU ;)
OdpowiedzUsuńOooo właśnie tak się czuję ostatnio, rozmawiałaś z moim terapeutą?!
OdpowiedzUsuńBardzo lubię jak ludzie przejmują moje powiedzonka - "bez honoru" - w realu jest już wielce popularne ;)
Dobry :) Doceniając oktawy ... nie przepadam. Z wiekiem sięgam po coraz większe ekstrema dźwiękowe ... może to kwestia słabszego słuchu, a może szukanie nowych (dla mnie) form przekazu. Stąd poszukiwania w muzyce pierwiastka free. Wyjatkiem może być mathcore, gdzie w grę wchodzi matematyczna precyzja przy zmianie rytmu, ale już wokaliści drą twarz z pełnym poczuciem wolności ... i krwi w gardle.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=VAlbsuy3W_M
... ech byłem na ich koncercie :)
Eh, co racja, to racja, raczej mi się rzepki spłaszczą ;) Herbatę to Ci zrobię, takiej, co kawa przy niej siada :P
OdpowiedzUsuńWybacz, ale przypomniało mi się coś z "Ferdydurke" - gwałt przez ucho :D dla mnie to już podchodzi pod rzeźnie. Nawet kiedyś, kiedyś nie słuchałam, aż takiej petardy. Ale rozumiem, szanuję i nie proszę o więcej ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie każda kawa siada, a dokładniej nawet nie podchodzi. Zatem czekam na herbatę z Mocą ;)
OdpowiedzUsuń