Wielkie powroty: epizod 2 - Morze

Kolejny spektakularny powrót miał miejsce krótko po maturze, kiedy to Linka z koleżanką Małą Czarną postanowiły udać się na szaleńczą i niebezpieczną wyprawę stopem nad Morze. Jak się okazało cała podróż wcale nie była szaleńcza i niebezpieczna, i nigdy nie musiały wprowadzić w życie planu awaryjnego, który obejmował tajne hasła, sztuczne wymioty i paralizator. Całą trasę udało się im pokonać nadspodziewanie łatwo i szybko. Znaczną zasługę za ten wyczyn należy przypisać Koleżce, który;


1. Nie był psychopatycznym mordercą.


2. Zgarnął je w połowie trasy.


3. Sam jechał nad Morze.


Koleżka dostarczył je pod same wrota wymarzonego campingu, a sam osiadł w miejscowości oddalonej o 7 km u swojego starego Znajomka, uprzednio jednak umówili się na dziękczynne piwo. Jako, że Linka i Mała Czarna są wielce słownymi osobami - szczególnie w kwestiach piwa – któregoś pięknego dnia udały się na umówione spotkanie. Czas im miło płynął na rozmowie i degustacji kolejnych regionalnych trunków. Kiedy zrobiło się już późno, a w lokalnych knajpkach osuszyli sezonowy zapas piwa, dziewczyny grzecznie się pożegnały i postanowiły wrócić do siebie. Pora była na tyle późna, że powrót komunikacją podmiejską był niemożliwy, ale że noc była ciepła, a one w euforycznym, alkoholowym uniesieniu - zdecydowały się pokonać te parę kilometrów z buta. Idąc tak wesoło slalomem przez prostą drogę i umilając sobie wędrówkę rozmową o filozofii i przemijaniu nagle w oddali ujrzały wyłaniające się reflektory nadjeżdżającego samochodu. Nie chcąc stanowić problemu i zagrożenia na drodze – w końcu piły piwo a nie uran – po wspólnym ustaleniu, którą stroną powinni przemieszczać się piesi, gdy nie ma chodnika, podreptały na odpowiednią stronę pobocza. Auto było coraz bliżej i kierowca musiał je dostrzec odpowiednio wcześniej, bo w tym momencie zwolnił, a cały świat utonął skąpany w jaskrawo niebieskim świetle włączonego koguta.


Linka nie ma zbyt dużego doświadczenia z policją, ale jak każdy normalny człowiek w takiej chwili wpadła w panikę i gorączkowo zaczęła myśleć czy wyjątkowo nie ma ze sobą kilograma kokainy, albo czy w tak krótkim czasie mogli odnaleźć ciało. Samochód zatrzymał się oślepiając je niebieskim światłem, szyba opadła a w oknie od strony pasażera pojawiła się umundurowana postać.


- dobry wieczór, wiedzą panie, że idą po złej stronie drogi.


- yyy…pszamy… - wybełkotały razem zawstydzone opuszczając głowy i z prawdziwą zawziętością badając stan własnego obuwia.


- dokąd idziecie? – zapytał drugi policjant tonem już mniej surowym i oficjalnym.


- tam – ich ręce jak na komendę wystrzeliły do przodu wskazując odległy horyzont, choć  spojrzenia nadal utkwione były w butach.


- idźcie na drugą stronę. Dobranoc. – szyba się uniosła, kierowca dodał gazu i samochód odjechał.


Linka z Małą Czarną wymieniły zdawkowe uśmiechy i w milczeniu pomaszerowały - tym razem na naprawdę odpowiednią stronę jezdni. Linka chcąc sprawdzić czy samochód odjechał na tyle daleko żeby w końcu móc swobodnie oddychać, odwróciła się i szczęka jej opadła, bo auto właśnie zawracało i znów jechało w ich stronę. Czyli jednak zobaczyli kokainę - pomyślała od razu. Stały jak wmurowane, oczekując  w napięciu i rozmyślając, kto ze znajomych poszedł na prawo. Radiowóz zatrzymał się i w otwartym oknie znów pojawiła się głowa


- wsiadajcie, podwieziemy was.


Jak do tej pory był to pierwszy i jedyny raz kiedy Linka miała okazję przejechać się radiowozem, pomimo stanu wskazującego na spożycie nie miała śmiałości poprosić, żeby jechali na sygnale. Śmiałości nie dodawał też fakt, że o ile na otwartym terenie mogły jeszcze udawać, że są praworządnymi obywatelkami lubiącymi nocne spacery, tak w małym, zamkniętym aucie z niewiadomych przyczyn nagle oczy zaczęły ją piec od intensywnego zapachu gorzelni.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium