Jutro nie będzie pomidorowej

Wbrew obiegowej opinii Linka bardzo lubi kucharzyć i wychodzi jej to całkiem nie najgorzej – przynajmniej nie ma udowodnionych przypadków zgonu, po zjedzeniu przygotowanej przez nią strawy. Pod hasłem kucharzyć kryje się tylko gotowanie, za pieczenie się nie bierze, bo praktycznie każda próba kończy się druzgocącą klapą, jeśli nie pożarem. Powód, dla którego nie wykopała jeszcze ze stanowiska Gordona Ramsaya jest jeden, Linka jest strasznie roztrzepana. Choć nazwać ją roztrzepaną to jak powiedzieć, że Kaczyński jest niewysoki.


Do przygotowania była sałatka z gotowanym kurczakiem. Jak wiadomo, żeby ugotować kurczaka trzeba zalać go wodą, więc Linka postanowiła zaszaleć i od razu machnąć rosół. Śmiały plan od razu wprowadziła w życie, drobiową klatę wrzuciła do gara, dodała warzywka, całość zalała i postawiła na palenisko – niech się warzy. Ot, cała trudność polegała na tym, żeby nie rozgotować kurczaka, reszta sama się robiła. Na nieszczęście tak skupiła się na mięsie, że gdy po pewnym czasie było już gotowe Linka chwyciła za ręcznik – bezpieczeństwo najważniejsze – wzięła garnek nad zlew i odcedziła tak jakby to były ziemniaki. Wówczas jeszcze do niej nie dotarło, co właśnie uczyniła, za bardzo zadowolona była z faktu, że mięso jest idealne. Dopiero kiedy Rodzicielka weszła do kuchni i bystrym okiem zlustrowała pusty garnek, zafrasowana wyraziła swój niepokój;


- gdzie rosół? – zapytała, a jej brwi ze zdziwienia powędrowały na czubek głowy.


W kuchni rozległ się zgrzyt poruszających się trybików w mózgu Linki i nagłe kliknięcie gdy zębatki w końcu trafiły na odpowiednie miejsce.


- ojapierdolewylałamrosół – wydyszała chwytając się za głowę, a oczy mało jej nie wyskoczyły.


W tamtej chwili Linka musiała wyglądać tak idiotycznie, że Rodzicielka zamiast sprzedać jej zasłużony strzał w potylicę, zaczęła się głośno śmiać. Linka spaliła buraka i w duchu musiała się pogodzić z myślą, że bynajmniej nie przyczyniła się do rozwiązania problemu głodu na świecie. Między innymi dlatego też nie zdecydowała się na pisanie bloga kulinarnego.

Komentarze

  1. Toś zaszalała z tym obiadem. Wiem co powiedziałby Ramsay, ale przez wzgląd na wyszukany język nie przytoczę hehehehe..

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale za to sałatka była zacna;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę szkoda rosołu, ale gorzej mają ci, co wylewają dziecko z kąpielą...

    OdpowiedzUsuń
  4. ohoho różne rzeczy się mi przytrafiają, naprawdę różne, ale rosołu odcedzić do zlewu to mi się nie zdarzyło :D ktoś tu bujał w obłokach chyba :) ewentualnie to wszystko wina mięsa... :D

    OdpowiedzUsuń
  5. racja, dziecko mogłoby zatkać odpływ...

    OdpowiedzUsuń
  6. tu wyszły moje życiowe priorytety, mięso zawsze najważniejsze:D

    OdpowiedzUsuń
  7. moja pierwsza zupa , którą ugotowałam w dzieciństwie to była pomidorowa i pamiętam , że stanęła w płomieniach :) Kipiała na gorącą płytę pieca, na którym się gotowała i to się zapaliło ... byłam przerażona :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Szkoda dobrego rosołku, szkoda, ale jak mięso ocalało, to znaczy priorytety zostały zachowane :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. co nas nie zabiło i domu nie spaliło będzie można wspominać, jakoś tak to szło;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mięsem szczęście stoi, nie zupą. To chyba Yoda powiedział...

    OdpowiedzUsuń
  11. Co najwyżej rosół z kostki :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium