Bliskie spotkania z albami

W tym roku, aż dwie małoletnie jednostki z rodziny przystąpią do komunii, a że linkowe rodzeństwo w obu przypadkach zostało mianowane na chrzestnych, rozmowa zeszła na świątobliwe tematy; jaka sala, wartość prezentów oraz stroje komunijne. Szczególnie to ostatnie spowodowało, że Linka z szelmowskim uśmiechem wyłączyła się z rozmowy i z sentymentem zaczęła wspominać stare dzieje.


Jakoś na początku studiów, dobra dusza Ula radośnie zakrzyknęła, że jest szczęśliwą posiadaczką wolnej chaty brata. Nie czekając długo, co by metraż się nie marnował, a panele nie poodchodziły, został skrzyknięty kwiat młodzieży na wspólne obradowanie przy ogrodowym stole. Czas miło płynął przy ożywionych dyskusjach na temat III-go filaru, czy zawartości drewna w drewnie w meblach z Ikei.  Co by się nie odwodnić biesiadnicy obficie zwilżali gardła boskim złotym trunkiem. Gdy godzina zrobiła się już mocno późna a ekipa zdążyła przerobić ustrój polityczny w San Escobar, ludność tubylcza postanowiła rozejść się do własnych domostw, zostawiając Ulę i Linkę, która jako nieautochton korzystała z gościnności koleżanki.


Wspólnie stwierdziwszy, że wbrew obiegowej opinii godzina wcale nie jest późna, a im nie chce się spać, przeniosły dwuosobową imprezę do piwnicy, w której mieściła się perkusja. Linka z błyskiem w oku przysiadła na stołku, chwyciła za pałki i zaczęła bez ładu i składu grzmocić w gary. Ula została odepchnięta falą dźwięku w przeciwległy kąt piwnic i szczęśliwie wylądowała koło wieszaka z ubraniami, którego zaczęła z lubością przeczesywać. Linka była właśnie w połowie 40 minutowej solówki, gdy z niepokojem spostrzegła, że jej towarzyszka umilkła - a że rzecz to niespotykana - z impetem wygrała ostatni takt, ukłoniła się przed oszalałą publicznością i przepraszając, że bisu nie będzie, lekko oszołomiona i z nieustającym piskiem w uszach podreptała do koleżanki. Zastała ją stojącą w bezruchu z wymalowanym na twarzy wyrazem fascynacji i obłędu. W dłoniach trzymała dwie alby. Porozumiewawczo skinęły głowami i bez zbędnych słów, rzuciły się do przywdziewania komunijnych szat. Jako że obie były szczupłe, a prawomocni właściciele niekoniecznie, odzienie leżało idealnie, nie licząc za krótkich rękawków i przeciągu na pęcinach. Niesiona na fali sytuacyjnego uniesienia Linka zakomenderowała, że pójdą zbawiać świat. Oczywiście Ula jako ta bardziej racjonalna, stwierdziła, że w życiu tak nie wyjdzie, bo żaden szanujący się prorok nie chodził w trampkach. Szybko zdjęły obuwie i wymaszerowały boso w nocną toń.


Tajne akta nr 14/r/241/58. Zeznanie naocznego świadka domniemanego zjawiska paranormalnego, mającego miejsce ok. godziny 3:07 w strefie 0. Przesłuchiwany został odnaleziony na ulicy przez naszych agentów w stanie ciężkiego szoku.


Agent Smith:  Czy może powiedzieć Pan, co robił o tak później porze poza domem?


Świadek:  Wracałem z imprezy.


AS: Pił Pan?


Ś: Wiem o co ci chodzi, nie jestem pijany! Wiem co widziałem.


AS: Jeszcze raz od początku.  Proszę powiedzieć co Pan widział.


Ś: Tak jak już mówiłem, wracałem właśnie z imprezy u Grześka i tak wypiłem kilka piw, ale nie byłem pijany. Spokojnie szedłem ulicą nie wadząc nikomu, gdy nagle z naprzeciwka usłyszałem dziwne odgłosy,  coś jak piekielne hieny. Podniosłem głowę i ujrzałem dwie postaci w bieli. Były śmiertelnie blade, w długich białych szatach, były boso i dziwnie się poruszały, jakby grawitacja ich nie dotyczyła. Jedna miała węże zamiast włosów. Musiały wyczuć moją aurę swoimi piekielnymi mocami, bo nagle umilkły i się zatrzymały.


 AS: Proszę powiedzieć dokładnie, co Pan wtedy zrobił.


Ś: Krzyknąłem „O ja pierdole, duchy!” i zacząłem biec. Za plecami znowu słyszałem hieny…


Świadek nie był w stanie dalej uczestniczyć w przesłuchaniu, zostały podane mu leki uspokajające.  Czekamy na przybycie agentów Muldera i Scully.

Komentarze

  1. Hahahahah, genialne! Świetna akcja xD. Ja już swojej alby nie posiadam, może to i całe szczęście, bo jakbym tak wyszła na wioskę, zakładając, że jeszcze bym się w nią zmieściła, to karetki by jeździły jedna za drugą albo księdza by przysłali.
    Perkusja! Świetnie tak sobie pouderzać, nawet jeśli się niespecjalnie umie ... ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy to był ten sam wieczór, w którym po krótkiej nocnej wędrówce zrobiłaś się na tyle głodna, że realne wydawało Ci się upolowanie łabędzia?
    - Halo, Greenpeace? Proszę zgarnąć tę psychopatkę.

    Poza tym potwierdzam: przestraszyłyśmy na śmierć lekko wstawionego gościa, a nasze stopy o dziwo nie nadziały się na żadną strzykawkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Leslie Warszawski16 lutego 2017 19:04

    Z żalem muszę wspomnieć, że nie miałem alby... Miałem tradycyjny garniturek komunijnych. Do tego granatowy. Kogo w tym można udawać?

    OdpowiedzUsuń
  4. Karetki, jaki karetki, bardziej bym się egzorcysty bała...

    OdpowiedzUsuń
  5. Kalumnie i potwarz droga koleżanko. Chodziło o kaczki, surowe łabędzie są łykowate.

    OdpowiedzUsuń
  6. Faceta w czerni, któremu pranie pofarbowało?

    OdpowiedzUsuń
  7. Za moich czasów nie było alb, nawet butów w sklepach nie było, moje mama przemalowała jakąś farbką, ale kolorek prześwitywał...

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Leslie Warszawski17 lutego 2017 07:50

    Chyba FACECIK. W końcu miałem jakieś 8 lat.

    OdpowiedzUsuń
  9. No właśnie, w horrorach zawsze najstraszniejsze są dzieci. I huśtawki. Małe omeny...

    OdpowiedzUsuń
  10. Rodzicielka również nam restaurowała obuwie w ten sposób. Po deszczu zostawały ciekawe mozaiki :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Agenci z archiwum X mieli by ostry zgryz dlaczego imprezant nie obrócił się w kamień. W końcu napastniczka z wężami na głowie powinna mieć ostrzejszy wzrok ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Może gdyby nie astygmatyzm i krótkowzroczność lepiej bym namierzyła cel :D To była taka mała aluzja do mojej ówczesnej fryzury. Dredy wtedy miałam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium