Dzikie żądze
Snując się smętnie po włościach, Linka miała nieodparte wrażenie, że w jej trzewiach kiełkuje dziwny twór. Nie wiedząc, czy to niestrawność, wylew, czy idea, zasiadła w swym skrzypiącym fotelu i przymknęła powieki. Twór narastał, a nieznośne, natarczywe uczucie niepokoju rozpychało się w jej wątpiach. Palce zaczęły bezwiednie przemykać po okolicznym bałaganie i mimowolnie chwyciły za ołówek, tworząc idealną syntezę. Linkę przeszył dreszcz, poczuła, jak niepokój odchodzi, wypierany przez spokój i zrozumienie. Twór okazał się przypływem dzikiej weny. W natchnieniu wygrzebała kartki i postanowiła stworzyć monumentalne dzieło. Swój pomnik ze spiżu. Swoje opus magnum.
Kreśląc bez opamiętania w przypływie dzikiej żądzy z goryczą stwierdziła, że zwykła kartka jest płótnem niedoskonałym i nie mogącym sprostać jej twórczemu zapałowi. Odrzuciwszy z odrazą bloki z obłędem w oczach, ciężko dysząc, zaczęła szukać rozwiązania. Włożyła ołówek za ucho i rzuciła zmęczone spojrzenie na ścianę. Ścianę dziwnie pustą. Ścianę, która zupełnie przypadkowo wchodzi w obręb jej jurysdykcji. Znów odczuła silne zwarcie na synapsach i dziwny swąd spalenizny. Wiedząc, że jest to początek wspaniałego toku przyczynowo-skutkowego gwizdnęła z zachwytem. Myśli jej stały się czyste niczym górski strumyczek z plumkającą wodą. Oczyma wyobraźni zobaczyła puszkę farby, którą Menda wspaniałomyślnie ofiarował jej po skończonym remoncie.
W mniej niż 10 minut stała przed Bogu ducha winną ścianą, dzierżąc wałek w dłoniach z włosem potarganym i wysuniętą szczęką, była żywą definicją szaleństwa. Z głośników sączyła się inspirująca muzyka, gdzie anielski śpiew księżniczek Disneya po pewnym czasie gładko przeszedł w anielski śpiew starych, zarośniętych metalowców. Linka nawet nie zauważyła tego przejścia, pogrążona w twórczej wizji, darła ryja do wszystkiego, co leciało. Z pieśnią na ustach i w dzikiej ekstazie nakładała kolejne warstwy na podobieństwo własnej duszy. W końcu skrajnie wyczerpana odrzuciła wałki i pędzle, zrobiła kilka kroków w tył i z przebiegłym uśmiechem na rozgorączkowanym licu z dumą zakończyła pierwszy etap prac.
Zaczęła się mordęga czekania. Linka z niecierpliwością drobiła po pokoju niczym gejsza, co 30 sekund przywierając do ściany, sprawdzając, czy już wyschła i czy może zacząć zabawę. Nie bacząc na instrukcję z opakowania, będąc na skraju wyczerpania nerwowego, nie była w stanie dłużej poskromić swej natchnionej żądzy tworzenia. Chwyciła za pisak i niewidzącymi oczami zaczęła mazać. Trwałaby tak do zapełnienia każdego centymetra powierzchni, jednak pisak okazał się wyjątkowo mało wydajny, a ona nie miała już sposobności nabycia innego mazidła, gdyż dziwnym trafem Linka odzyskała zdolność w miarę racjonalnego myślenia dopiero w późnych godzinach wieczornych. Jednak nerki jej trzepoczą z zachwytu na samą myśl o magicznych właściwościach ścieralnych farby i kredy.
Było tak...
... później tak...
... chwilowo tak...
O, Drzyzas... Efekty moich dzikich żądz nie są aż tak widoczne i czynią spustoszenie li i jedynie w moim umyśle. A może by tak wystawić je na widok publiczny?... W końcu dlaczego inni mają mieć lepiej niż ja?
OdpowiedzUsuńA czemu masz sobie żałować? Jak to śpiewał poeta "czasami człowiek musi, inaczej się udusi" :D
OdpowiedzUsuńuwaga na instrument. szkoda byłoby, gdyby w trakcie malowania został stratowany
OdpowiedzUsuńKupa musi być!
OdpowiedzUsuńBez kupy nie ma życia!
OdpowiedzUsuńGitarra się ostała, Linka od dziecięcia ma wpojony szacunek do wszelkich instrumentów. Do dziś budzi się z krzykiem w nocy, jak jej się przyśni egzamin, albo koncert w muzycznej.
OdpowiedzUsuńToteż sobie nie żałuję. Tworzę nawet ukradkiem w pracy :))
OdpowiedzUsuńAzaliż nie bądź że tak enigmatyczna i pochwal się jakie to małe dzieła sztuki tworzysz. Zgaduje, że małe bo skoro ukradkiem to drugiej rzeźby Dawida raczej nie kulasz.
OdpowiedzUsuńWręcz przeciwnie, tworzę dzieło jedno i bardziej monumentalne od pomnika ze spiżu. Ma już 290 stron formatu A4 (Times New Roman, 12, interlinia 1), a nie jestem nawet w połowie.
OdpowiedzUsuńEstyma wielka! No to objętością pobiłaś wszystkie moje literki wystukane w życiu i to łącznie z pracami dyplomowymi. Chyba, że masz obrazki! Bo tak naprawdę tworzysz monumentalny komiks! :D
OdpowiedzUsuńAni pół obrazka, bo z rączek mam tylko dwie lewe. Właśnie siedzę i tworzę kolejny podrozdział z rozwianym włosem. Emocje jak na rybach!
OdpowiedzUsuńMoże masz otwarte okno i przeciąg ;) zdradź chociaż gatunek...
OdpowiedzUsuńMam otwarte wszystkie okna, nie zamykamy ich nigdy, od wczesnej wiosny aż do zimy.
OdpowiedzUsuńMhm. Skoro są podrozdziały, to są i rozdziały, a jak są rozdziały, to widzi mi się, że gatunek to będzie powieść. Podgatunek: wybryk grafomański, ale nie ma wacka, muszę się zrealizować twórczo, bo inaczej pęknę. Czasami człowiek musi, inaczej się udusi...
Hyhyhy mój pierwszy tekst na blogu: Chyba w głowie każdego, kto w swoim życiu przeczytał coś więcej niż program telewizyjny, czy skład chemiczny wybielacza walcząc w toalecie – niekoniecznie z brudem- rodzi się nagle idea stworzenia własnej, niepowtarzalnej historii. Oczywiście nie musi ona być niepowtarzalna, prawdę mówiąc, nie musi być nawet dobra. Tak czy siak, w mózg wwiercają się sylwetki bohaterów, dialogi, opisy, a kiedy funkcjonując w normalnym życiu, dopowiadasz sobie wstawki narratora – wiedz, że przepadłeś – jedynym sposobem odzyskania swojej podświadomości, jest przelanie tego na papier.No dobra, edytor tekstu.
OdpowiedzUsuńPowiedzmy, że odrobinę Cię rozumiem. Choć to czysty egocentryzm przytaczać własne słowa :D
Odpowiadam w krzakach poniżej, bo tu ciasno, a ja mam klaustrofobię.
OdpowiedzUsuńNie, nie egocentryzm, tylko chęć łopatologicznego zilustrowania rozmówcy swojego zdania. To jest plus dodatni, jak mawia współczesna inteligencja.
OdpowiedzUsuńA otóż czytałam ten tekst, bo w ogóle zajmuję się ostatnio czytaniem Twojego blogu od początku. Bo tak. No i muszę sprostować parę drobiazgów - nigdy w życiu nie przeczytałam ani programu telewizyjnego, ani składu wybielacza. Słowo filozofa rzyciowego! Ale za to urodziłam się z narzędziami papierniczymi w ręku i jeszcze dobrze srać w pieluchy nie umiałam, jak już rwałam się do czytania i pisania. Przez całe życie coś czytam albo piszę. Żeby się nie udusić :)
Ale stworzyłyście z Frau Be wzorek z komentarzy!
OdpowiedzUsuńSkoro chwilowo taki widok, to jaki będzie finał? A może nie dokończyłaś by podatku nie płacić?
Bo my takie artystki jesteśmy, że wydziergałyśmy bieżnik :D
OdpowiedzUsuńCiekawe to strasznie! Na pewno zrobię taką ścianę dzieciom! :)
OdpowiedzUsuńSzlag ja na bloga nie wchodzę, odpowiadam z pozycji kokpitu (jak rasowy kapitan:D) i w sumie nigdy nie widzę, że my tu bieżniki dziergamy.
OdpowiedzUsuńOtóż finału nigdy nie będzie, jak tylko nabędę odpowiedni sprzęt to będę to zmazywać i rysować, zmazywać i rysować, i ciągle i ciągle od początku coś nowego i to jest w tym najpiękniejsze!
W sumie, jak nie czytam to mam schizę, że mi mózg obumiera. Pisać chyba nadal nie lubię. Ale nikomu nie mów, to trochę czarny PR.
OdpowiedzUsuńAzaliż nie trzeba się usprawiedliwiać dziećmi, żeby móc swobodnie po ścianach mazać ;)
OdpowiedzUsuńW życiu i po moim ciepłym trupie!
OdpowiedzUsuńTak Ci dopomóż rzyć!
OdpowiedzUsuńRzyć, humor, polszczyzna!
OdpowiedzUsuńGdzie rzyci sześć, tam nie ma papieru.
OdpowiedzUsuńKto rano wstaje, tego rzyć napier...
OdpowiedzUsuńLepsza rzyć w spodniach, niż ekshibicjonista w parku.
OdpowiedzUsuńRzyć rośnie w miarę jedzenia.
OdpowiedzUsuńJa tak z dzierganiem na drutach miałam, mój ojciec nawet żartował - po co ty to dziergasz, skoro zaraz sprujesz, a ja miałam co chwila nowy sweter ;-)
OdpowiedzUsuńGdzie rzyć nie może, tam bąka pośle.
OdpowiedzUsuńOd rzyci głowa nie boli.
OdpowiedzUsuńI znowu mamy bieżnik.
Mogłabyś fortunę na dzierganiu zbić. Rodzicielka kiedyś inicjowała nieśmiałe próby nauczenia mnie dziergania, jednak sztuka okazała się dla mnie zbyt tajemną.
OdpowiedzUsuńRzyć rzyci nierówna.
OdpowiedzUsuńNiestety z technicznego punktu widzenia nie idzie tego zmienić. Już próbowałam i było tylko gorzej. Onetowscy informatycy nie przewidzieli, że można tyle pisać o rzyci Maryni.
To niech mnie onetowi informatycy cmokną w rzyć.
OdpowiedzUsuńMnie kiedyś powiedział wyrób mężopodobny, że mogłabym zbić fortunę na doniczkach z odzysku. To było a propos moich talentów ogrodniczych.
OdpowiedzUsuńZbić fortunę na braku talentu to dopiero talent! A fortuna fajny gadżet, niestety na razie mnie na niego nie stać.
OdpowiedzUsuńSzszsz bo mnie jeszcze zbanują, czy coś. Nie, nie panie Darku, koleżanka żartowała.
OdpowiedzUsuńNo tak. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi rzyć.
OdpowiedzUsuńPanie Darku, popraw się pan, bo bez pracy nie ma rzyci!
Niestety, wypierdzieliłam z domu wszystkie rośliny i po doniczkach. Zatem i po fortunie.
OdpowiedzUsuńTakie marnotrawstwo. Nie musiałabyś rano wstawać. I mogłabyś mieć kubek z Diablo 3 zmieniający kolory. Albo szachy z Diablo! Aż się rozmarzyłam.
OdpowiedzUsuńTyy... A kichuj to Diablo?
OdpowiedzUsuńNapisałabym do niego ale jeszcze weźmie mnie za stalkera...
OdpowiedzUsuńLepiej zostaw. Jeszcze złośliwie nam zwęzi tę kiszkę do dwóch milimetrów...
OdpowiedzUsuńTo klasyk klasyki gier rpg. Ale tylko dwie pierwsze odsłony. Trójka miała zbyt wysoko ustawioną poprzeczkę. Czad i wypas tak w skrócie. Wspomniane przeze mnie szachy kosztują jedyne 300$. Kiedyś nabędę i będziemy pykać z Dziwakiem.
OdpowiedzUsuńJelito grube ma 157 cm.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem czemu to napisałam :D
OdpowiedzUsuńZ rpg to ja znam tylko RWPG, ale to chyba nie to samo...
OdpowiedzUsuńEch, żeby moje marzenia kosztowały tylko 300$, to ja bym sie pytała, ile całe Podkarpacie kosztuje!
Ja też. Potem wykupiłabym Resovię (wasz klub siatkarski, którego nie darzę sympatią jako kibic Skry, nikt nie wie skąd te antagonizmy, ale tradycja rzecz święta) i zdegradowałabym ją do ligi podwórkowej, żeby więcej nam nie bruździła.
OdpowiedzUsuńA proszę bardzo, kupuj i degraduj wszystkie sportowe instytucje, jakie istnieją. We mnie konkurencji mieć nie będziesz, ślubuję uroczyście. Nawet nie wiem, o co w tym
OdpowiedzUsuńwszystkim chodzi :|
No fakt, zupełnie od czapy. to mi wyglada raczej na jelito cieńsze od cienkiego.
OdpowiedzUsuńBardziej na tasiemca, a to już niebezpiecznie zakrawa o Modę na sukces. To stało się synonimem w podręcznikach weterynaryjnych. Serio.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się. Moja babcia nieboszczka to oglądała.
OdpowiedzUsuńJak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I niestety jest to smutny fakt autentyczny - kolejna złota myśl naszego establishmentu.
OdpowiedzUsuńPokarz mi babcię, która tego nie oglądała...
OdpowiedzUsuńŻe o pieniądze, to ja wiem, bo o to chodzi zawsze. Ale co to są te kluby, ta siatkówka i ten cały sport w ogóle, to ja nie wiem. Nietutejsza jestem :P
OdpowiedzUsuńMyślisz, że trzeba taką pokarać?
OdpowiedzUsuńBo Ty z Rzeszowa prawda? No to bynajmniej nie z dumą, ale oświadczam, że macie jeden z lepszych klubów w Polsce. Niech spłoną. A chodzi o to, żeby piła spadła u tych złych. Wtedy wygrywają, dzieci się cieszą, a konfetti leci z sufitu.
OdpowiedzUsuń"Dozwolone są: ostrzeżenie wzrokowe, upomnienie na piśmie, oraz perswazja ustna, aż do nagany włącznie" :D
OdpowiedzUsuńNo tak, z Rzeszowa. Niech spłoną, nie mam nic przeciwko temu. Może wreszcie mi sie skończą ryki za oknami i przemarsze kiboli? Stadion mam za oknem, kurwa jego mać. Nie wiem, po co ktoś
OdpowiedzUsuńrzuca piłą.
Chodzi o taką zwykłą, czy motorową? Motorowe ryczą głośno, a ja do tej pory
myślałam, że to żużel...
W sumie to obie moje babcie wybrały już lepsze wyjście, więc temat zamknięty.
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że niemożliwe stało się możliwe i serial dobiegł końca.
OdpowiedzUsuńNaprawdę? No to babcia wiedziała, kiedy umrzeć.
OdpowiedzUsuńNa Ozyrysa i jeszcze ma hale Podpromie za oknem! W Wlkp siatkówka na wysokim poziomie nie istnieje, mieć takie dobro i nie korzystać...
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuńNie, nie, Podpromie to w lewo i nie bezpośrednio za oknem, w prawo za oknem mam stadion.
OdpowiedzUsuńJeden pies. Ja najbliżej siatkówkę mam w Bydgoszczy, a to ani w lewo, ani za oknem.
OdpowiedzUsuńO, mój borze szumiący! Jaka Ty szczęściara jesteś...
OdpowiedzUsuńSiatkówka taka piękna i tak niedoceniana...
OdpowiedzUsuńGłównie przeze mnie. Nigdy w życiu na wuefie nie wiedziałam, o co w tym chodzi, dzięki czemu grali beze mnie i mogłam sobie siedzieć na parapecie, czytając książkę.
OdpowiedzUsuńW sumie nasz wuefista stwierdził, że nie może patrzeć jak kaleczymy jego ulubiony sport, więc za dużo też nie pograłyśmy...
OdpowiedzUsuńJedyna rzecz, jaką w zyciu trenowałam na wuefie, to połączenia synaptyczne. No, na studiach jeszcze pływanie, ale to nie sport, tylko przyjemność.
OdpowiedzUsuńCałkowicie zgadzam się co do pływania. Za to szachy to sport.
OdpowiedzUsuńI tej obrazy dla szachów nigdy w życiu nie zrozumiem.
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że to właśnie banda wpływowych nerdów chciała poczuć się bardziej yyy atletycznie i tak postanowiła.
OdpowiedzUsuńŁadne rysunki
OdpowiedzUsuńDzięks, to są rysunki z serii ku pokrzepieniu serc.
OdpowiedzUsuńTe rysunki budzą niejaką zazdrość. Gdybym miał talent, odwagę i dziką żądzę Linki to też bym tak zrobił...
OdpowiedzUsuńJa Ci powiem tak... Cały ten blog i każde słowo tutaj, już jest jednym wielkim, wiecznotrwałym pomnikiem, aczkolwiek zbudowanym na niestabilnych fundamentach - Onet bywa w końcu kapryśny, więc radzę to wszystko kopiować dla potomności, tak na wszelki wypadek :)
OdpowiedzUsuńA sama ta notka jest piękną dokumentacją cudownie chaotycznego procesu twórczego ;)
Pozdrawiam!
Dziękuje bardzo, ale to za dużo powiedziane. Przedawkowałam wówczas cukier i dlatego mnie tak nosiło ;)
OdpowiedzUsuńTo tylko postacie z kreskówek. Myślę, że tu najbardziej o odwagę chodzi, z niewiadomych przyczyn ludzie boją się próbować. Strach się bać, jakie w Tobie mogłyby się dzikie żądze obudzić ;)
OdpowiedzUsuńŚciana jest...hmmm...pomysłowa, ale notka rewelacyjna. Szczególnie 1-wszy akapit. Szacun :)
OdpowiedzUsuńCo to są wątpie? Nieważne. I tak wejdą do mojego słownika. Jeśli pozwolisz.
Oczywiście! Ogólnie jestem zwolenniczką przywrócenia archaizmów do mowy potocznej. Po co mówić wnętrzności skoro można wątpie!
OdpowiedzUsuńGwoli ścisłości - wątpia, nie wątpie.
OdpowiedzUsuńDobrze mówi, polać jej!
OdpowiedzUsuńZawsze miałam w sobie coś z analfabety.
Też mam fioletowy pokój ;D. I gitarę, której nie używam niestety. Poszalałaś, po prostu poszalałaś. Kicie uwielbiam ;D.
OdpowiedzUsuńSzaleństwo jest teraz kiedy dzieci się dobrały... w sumie to fioletowe miałam 3 ściany, reszta była szara. Choć według producenta to była intuicja - uwielbiam ich nazewnictwo:D
OdpowiedzUsuńO, toś mądrze rzekła - i żeby nie było, mam na myśli słowa: "polać jej!", a nie o analfabecie.
OdpowiedzUsuńPolać mi!
Na szczęście nie mam tak łatwo dostępnych wolnych powierzchni "naściennych" więc moje dzikie żądze i dzika wena nie są tak groźne.
OdpowiedzUsuńTo drugie zdjęcie podpisane: "... później tak ..." kojarzy mi się z testami Rorschacha, ale spojrzałem obok i widzę, że jest to normalny dom z klamkami, a więc wszystko "okij". ;)
Testy te zawsze napawały mnie lękiem, a może to moje odpowiedzi... Tak czy siak, klamki są i zapewniam, że nie tylko okazjonalnie w niedzielę i święta, ale zawsze ;)
OdpowiedzUsuńLeją!
OdpowiedzUsuńWidzę, że Linka uzdolniona jest nie tylko w sferze tworzenia słowem :)
OdpowiedzUsuńWróciłam z wojaży. Jakże mi brakowało, gdym błądziła po lesie w poszukiwaniu korników, tego humoru Linkowego, Jej dzikich żądz artystycznych i dziennika pokładowego :D
Byle tylko nie olewali.
OdpowiedzUsuńDzieło to na razie monochromatyczne, ale sądzę, że i kolor dojdzie.
OdpowiedzUsuń:) :) :) do tego te możliwości kolorów ... dziś kredy kolorowe to żaden problem i kolorów sto potrafią mieć :) :)
OdpowiedzUsuńLinka ze swą złowrogą i posępną duszą gustuje w 12 kolorach. Wszystkie czarne.
OdpowiedzUsuńDzieci nadrabiają ;)
OdpowiedzUsuńTu się nie olewa ani fizycznie, ani metaforycznie.
OdpowiedzUsuńKroniki jeszcze pokładu doszczętnie nie zeżarły, więc jakoś się bujamy :D
OdpowiedzUsuńnie, żebym miał coś do powiedzenia, ale się wszyscy wstydzą jubileuszu, to jako ten Judasz poświęcę się dla ludzkości, wykonam niechciane i zajmę numerek okrągły i dwoma zerami obciążony.
OdpowiedzUsuńA oblewać można?
OdpowiedzUsuńSama chętnie bym coś oblała. Chyba mam syndrom odstawienia...
OdpowiedzUsuńChyba będą musiała wzbudzić swoją dziką żądzę, bo ściana w sypialni stanowczo się tego domaga. Szkopuł w tym, że jak tylko wejdę do pokoju i zalegnę, to o tym zapominam, bo mi z oczu schodzi ;p
OdpowiedzUsuńZawsze musi być ktoś od brudnej roboty, taka karma. I to jeszcze bez konfetti i balonów było.
OdpowiedzUsuńNa każdego w końcu przyjdzie pora. Przed tym nie ma ucieczki.
OdpowiedzUsuńOoo, to już może być groźne. Należy go unikać! Proponuje zatem oblać... Coś.
OdpowiedzUsuńDzień dobry, mam na imię Linka i nie piję od 24 dni. Zdecydowanie należy oblać...coś.
OdpowiedzUsuńno tak... wiedziałem, że o czymś zapomnę...
OdpowiedzUsuńwybacz brak tych ozdób i bąbelków, czy co tam na jubileuszach się spożywa. ale bez wuwuzeli poproszę - one strasznie szarpią mi uszy...
Mnie trzewia. Obiecuję brak tego piekielnego narzędzia tortur.
OdpowiedzUsuńO mamuńciu... 24 dni! Już po Tobie. A taka fajna babka z Ciebie była...
OdpowiedzUsuńNie ma nadziei... Niedługo pobiję swój rekord abstynencji ustanowiony we wczesnym niemowlęctwie.
OdpowiedzUsuń