Puszka symfoniczna

W końcu nadszedł długo wyczekiwany przez Linkę dzień koncertu muzyki filmowej Hansa Zimmera, który zarazem był prezentem dla Rodzicielki na przyśpieszony dzień Matki. O tym, że miejsce koncertu zostało zmienione, Linka dowiedziała się prędzej ze swojego bloga – dzięki uprzejmości Konrada – niż od organizatorów. Od nich dostała maila dzień przed spektaklem. Jako że nowa lokalizacja za wiele jej nie mówiła, początkowo zmartwił ją tylko fakt, że ultradobre miejsca, które posiadały, bynajmniej nie musiały być już takie ultra, ponieważ zostały wydzielone obszary odpowiadające cenie biletu, a miejsca w danej strefie zajmowano na zasadach prawa dżungli, kto pierwszy - albo kto silniejszy – ten lepszy.


Lince od rana nerki trzepotały z radości. Na miejsce tradycyjnie pojechała z Rodzicielką pociągiem. O dziwo pociąg nie spóźnił się, nie zepsuł w szczerym polu, ani nie został uprowadzony przez obcych. Miały ponad 40 minut zapasu. Linka powszechnie znana z tego, że gubi się na własnym podwórku, wyjątkowo bez zbędnego kluczenia i lawirowania od razu poprowadziła Rodzicielkę właściwą drogą. Po chwili wtopiły się w rzeszę entuzjastów, zmierzających na spotkanie z kulturą wyższą. Gdy w końcu wraz z tłumem wlały się do budynku, przemierzyły wielki hol i udały się do właściwej sali, Linka stanęła jak wryta.


Halę widowiskowo-sportową, w której pierwotnie miał odbyć się koncert, zamieniono na blaszany hangar. Puszka z akustyką lodówki i płaska jak psia dupa przestrzeń w niczym nie przypominały pierwotnego obiektu. Linka misternie trzymała w tajemnicy przed Rodzicielką koszt biletów, a te złamasy ostentacyjnie przykleiły karteczki z ceną na krzesłach  – gruby nietakt. Linka wyciągnęła podręczny worek ambu, wzięła trzy głębokie wdechy i lekko się uspokoiwszy, zaczęła przemierzać z Rodzicielką parkiet w poszukiwaniu ich strefy. Będąc już we właściwym sektorze, skrupulatnie zaczęły wyszukiwać najlepszych wolnych miejsc. Ludzi było już całkiem sporo. W końcu udało im się wybrać opcjonalnie wcale nienajgorsze miejsca obok Siwobrodego. Linka od razu znalazła wspólny język z Siwobrodym, złorzecząc wspólnie na organizatorów, co by wyłysieli i wypadły im zęby. Miejsce nie było złe, zarówno scena, jaki i telebim były dobrze widoczne. Co prawda vis-a-vis Rodzicielki i Linki ziała dziura, bo na dwóch krzesłach przed nimi wisiały tylko płaszcze bez właścicieli. Linka rozluźniwszy się już nieco, pozwoliła sobie na niewybredny żart, że jeśli użytkownicy porzuconej odzieży nie będą mieli po 2 m, to w sumie nie trafiły najgorzej.


Niestety drobna ironia okazała się prorocza. Gdy w końcu zjawili się najemcy zajętych krzeseł, Linka cicho jęknęła. Miejsca przed nią i Rodzicielką zajęły dwa kwadraty. Zarówno Ona, jak i On, nie byli aż tak mocno przerośnięci, ale Ona ze względu na wyjątkową okazję postanowiła zaszaleć i ufortyfikować na głowie dorodną tapire, którą potraktowała najmocniejszym lakierem na świecie, Jego afro musiało dostać rykoszetem. Ich fryzury przez najbliższe dwie godziny pozostały niewzruszone, nie opadając nawet o centymetr – śmiało mogliby startować w reklamie. Linka nie widząc innej możliwości, zamieniła się z Rodzicielką miejscami, jako że jest nieco wyższa, a sama pierwszy raz od 2 lat się wyprostowała. Pomogłoby małe przesunięcie niewygodnego krzesełka, jednak organizatorzy zespawali je razem, tworząc krzesełkową stonogę, uniemożliwiając jakiekolwiek lawirowanie – niech spłoną. Nerki Linki już dawno przestały trzepotać z radości, a ona sama coraz bardziej podupadała z humorem. Osobnik o głosie lektora Ivony, co chwilę grzmiał do mikrofonu, że koncert rozpocznie się z 5-minutowym opóźnieniem. Wychodził tak 4 razy.


W końcu Orkiestra Radia Polskiego zajęła miejsca na scenie, na jej flankach stanął Chór Politechniki Warszawskiej. Rozpoczął się koncert. Linka specjalnie zabrała ze sobą aparat, żeby porobić trochę zdjęć, jednak już po pierwszych taktach zrozumiała, że nie ruszy się z miejsca. Po prostu nie chce i nie może, siedziała urzeczona i wsłuchiwała się w płynącą muzykę. Zaczęli z wysokiego C muzyką z Gladiatora. Gdy w trakcie, któregoś z utworów dołączyła solistka Anna Lasota, Linka miała ciary i tak przez kolejne 1,5 h. Koncert był przepiękny. Wszystkie wykonane utwory zarówno z filmów historycznych, futurystycznych, czy bardziej komediowych były doskonale zaaranżowane i okraszone wspaniałymi iluminacjami oraz emitowanymi na dużym ekranie motywami z filmów. Całość tworzyła fenomenalny spektakl. Dość powiedzieć, że Siwobrody regularnie wycierał łezkę wzruszenia, a na sam koniec razem z Linką równo wyskoczył, zapoczątkowując owację na stojąco. Linka całkowicie zapomniała o wszelkich niedogodnościach i wspaniałomyślnie wybaczyła organizatorom, życząc im udanych przeszczepów włosów i trwałych klejów do protez.

Komentarze

  1. Świetne teksty! Ubawiłam się setnie i już tęsknię za następną opowieścią, zamierzam bowiem zostać wierną czytelniczką. Masz cudny dystans do siebie i do ludzi. I to bogactwo języka... Chciałabym umieć tak pisać!
    Liczę na dużo weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Urokliwie opisany koncert, emocjonalny bardzo i humorystyczny. Czyta się wspaniale!
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  3. Potomstwo Konrad i Była też wrócili zadowoleni. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
    Miłego dnia

    OdpowiedzUsuń
  4. Człowiek chce coś ukryć, a to i tak się wydało xD. Dowiedzieć się o zmianie miejsca na dzień przed koncertem - pogratulować po prostu. Lawinowo nastąpiły zmiany, z których rzeczywiście człowiek nie mógłby być zadowolony, ale skończyło się cudownie i to chyba najważniejsze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Już chciałam złorzeczyć na organizatorów wraz z Tobą, ale skoro im wybaczyłaś, to i ja im wybaczam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie się to czyta :) Czekam oczywiście na więcej

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety nie przewiduję nagród rzeczowych dla wiernych czytelników z racji sprzeniewierzenia majątku na zakładach sportowych, ale za to będzie mi niezmiernie miło :D bardzo dziękuję za miłe słowa, teraz muszę iść i się "wywstydzić", nie radzę sobie z komplementami :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję. To wszystko zasługa organizatorów, ja to tylko przekazałam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszyscy lubią happy end.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdecydowanie, gorzej by było gdyby połowa orkiestry nabawiła się biegunki, w porównaniu z tym zmiana lokalizacji to pikuś.

    OdpowiedzUsuń
  11. Azaliż prawda to, że muzyka łagodzi obyczaje :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięks, ja też czekam ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Phi! Też mi cóś! A sobie nie radź! Cechą komplementów nie jest sprawianie przyjemności kompletowanemu, tylko dowartościowanie kompletującego. Tak ogólnie. Ja tam nie widzę w tym sensu. chcesz bym tu zaglądała, czy nie?!

    OdpowiedzUsuń
  14. Azaliż witaj na pokładzie :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Niniejszym wdzięczna niezmiernie jestem 3:)

    OdpowiedzUsuń
  16. To chędogo! (ostrzegam, że uwielbiam anarchizmy i mogę tak długo ;) )

    OdpowiedzUsuń
  17. ~Leslie Warszawski20 marca 2017 23:41

    Zdecydowanie wybieram koncerty rockowe. Tu nie ma złudzeń dotyczących siedzeń, zasłaniania. Pamiętam Rammstein w Warszawie, Jacka White'a na Opener, Muse w Łodzi, Within Temptation znowu w Warszawie. Wymieniać mógłbym długo bo koncerty rockowe kocham. I nigdy nie narzekam na zasłaniaczy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie no, wiadomo, że rockowe wygrywają ze wszystkim, ale muzykę klasyczną, a szczególnie te filmowa, również bardzo lubię. Idealnym połączeniem tych dwóch gatunków jest dla mnie Jelonek, o którym już wspominałam.

    OdpowiedzUsuń
  19. Myślę, że ja też miałabym ciary. I pewnie łezka w oku by się zakręciła ;)
    Jestem "przewrażliwiona" muzycznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. ~Leslie Warszawski21 marca 2017 13:46

    Chodzę również na koncerty nierockowe. Czemu nie? Ale wtedy kieruję się salą. Filharmonia, Teatr Wielki, operetka (Teatr Muzyczny Roma) albo Sala Kongresowa. Typowe koncerty symfoniczne to jednak Teatr Wielki i Filharmonia. I akustyka i wygoda. W Kongresowej widziałem Jona Lorda, Kitaro. A w Teatrze Muzycznym Roma Blackmore's Night. Poza innymi, które w pamięci mi nie zapadły.
    Wspomnianego Jelonka widziałem i słyszałem w Stodole w Warszawie. Kilka lat temu grali przed zespołem Apocallyptica. Genialne oba występy.
    Życzę lepszej akustyki (tej psiej dupy nie rozumiem) i mniej zasłaniania.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  21. Taki koncert chyba poruszyłby każdego, tak dobrali repertuar, że nawet dzieci miały coś dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  22. Prawdziwy meloman się trafił :) chyba aż takim bywalcem nie jestem, ale jeszcze nadrobię zaległości. Mam taką nadzieję, z koncertami jest dokładnie to samo co z książkami - tyle dobrych do przeczytania/wysłuchania, a tak mało czasu.

    OdpowiedzUsuń
  23. Super, siostrę chciałam zabrać na Hansa, cieszyłaby się jak nie wiem, chociaż ja w tej symfonii patosem wypełnionej nic nie widzę. Tylko "Incepcja" może mnie powalić, chociaż nie wiem, czy to w ogóle jego...

    Ciepełka
    RO(c)K METALU

    OdpowiedzUsuń
  24. To gratuluję dobrego koncertu! :)
    Choć nie wiem, kto to ta Lasota, ale najważniejsze, że Tobie się podobało, niezmiernie :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Ano ja też Pani nie znałam, ale naprawdę daje czadu sopranem.

    OdpowiedzUsuń
  26. ~Leslie Warszawski21 marca 2017 22:38

    Może nie meloman, ale muzyka gra u mnie przez większość czasu. W domu, w pracy, w samochodzie. Wszędzie.

    OdpowiedzUsuń
  27. O jacieeeeee, ale wam zazdroszczę. Zimmera, rzecz jasna, a nie puszki. Albowiem, gdyż i ponieważ miłuję go uczuciem rzewnym i głębokim :))) A jeśli jeszcze wykon powala, to już jest nirwana normalnie :)

    Generalnie od koncertów - a moje gusta muzyczne obejmują bardzo rozmaite zjawiska - oczekuję, że wyjdę z nich PRZEORANA. Nic mniejszego mnie nie satysfakcjonuje :)) Taka jestem rozpuszczona :))

    OdpowiedzUsuń
  28. Faktycznie mocno sprecyzowane oczekiwania :-D ale tego trzymać się trzeba!

    OdpowiedzUsuń
  29. Ano jego. Troche szkoda, bo chyba tylko ze dwa utwory z Incepcji były. Hyhyhy nie do końca tak bym to określiła, ale calkowicie rozumiem, że nie każdy lubi taką muzyke.

    OdpowiedzUsuń
  30. No to możemy sobie piątkę przybić!

    OdpowiedzUsuń
  31. He! "anarchizmy" czy "anachronizmy" ? 3:)

    OdpowiedzUsuń
  32. Na moje oko anarchizmy, anachronizmy to ciut inna sprawa, ale szczerze mówiąc to tautologii i pleonazmu też nigdy nie odróżniam, więc nerki bym nie postawiła. Grunt, że każdy wie o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  33. I widzisz, muzyka rekompensuje wszystkie niedogodności! :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Amen siostro :-D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium