Początkująca dr Quinn
Linka była świadkiem pewnej rozmowy na temat społecznej znieczulicy, udzielania pierwszej pomocy, oraz oddawania prawej półkuli mózgu. Nie włączyła się do rozmowy, tylko przymknęła powieki, a przed oczami zaczęły jej przelatywać retrospektywne migawki…
Nim przejdzie do clou historii, musi wspomnieć o dwóch kwestiach:
- Linka nie była nigdy pilną uczennicą na PO, gdzie zgłębiane są tajniki pierwszej pomocy, nie dlatego, że przedmiot jej nie interesował, ale dlatego, że w tym dniu były dwa polskie, a wówczas Linka cierpiała na bardzo poważną chorobę zwaną Zespołem Clarka, objawiającą się również w piątki przy ładnej pogodzie. Stąd też wziął się szkolny pseudonim Linki.
- Linka za każdym razem ma ciary, jeśli jest zmuszona jeździć ze swoją siostrą. Nie chodzi o to, że Kazik przepoczwarza się w psychodelicznego szaleńca za kółkiem, ale 9/10 wspólnych podróży kończy się źle albo dla Linki, albo dla świata.
Było to może z rok temu. Linka wybrała się z Kazikiem na zakupy i po wykupieniu wszystkich możliwych dóbr z okolicy wracały do bazy. Linka prowadząc Batmobil z niewiadomych przyczyn wybrała trasę przez miasto, zamiast jechać bokiem, przez co musiały się przebijać przez wąską uliczkę. Linka pokonywała kolejne metry i mimo że zdecydowanie nie należy do spostrzegawczych kierowców, kątem oka zauważyła Pana Dziadka. Pan Dziadek wychodził z kamienicy po schodach w stylu makabrycznej pielęgniarek z Silent Hill, po czym runął na glebę, gdzie zaległ bez ducha. Linka z oczami większymi od oprawek okularów zwolniła jeszcze bardziej zbliżając się pomału do Pana Dziadka.
- na Ozyrysa trzeba coś zrobić – przemówiła prawie nie poruszając ustami.
- zaparkuj – wydała krótką komendę Kazik.
- ale gdzie?! – zakrzyknęła spanikowana Linka, którą parkowanie zawsze przyprawia o nieżyt żołądka i ból okrężnicy, a w szczególności w miejscach nieprzystosowanych do takowego manewru.
- tu! – krzyknęła Kazik, na co przerażona Linka pociągnęła ręczny i zatrzymała się z piskiem opon topiąc asfalt.
- dzwoń po pogotowie – komenderowała dalej Kazik.
- nie mam telefonu – wydusiła z rozpaczą Linka – ty dzwoń.
- &^%$#&*@ - przemówiła po Łacinie Kazik, co miało oznaczać, że również nie wzięła telefonu, co znacznie obniżyło światowe statystyki posiadaczy telefonów komórkowych na metr kwadratowy.
Nie czekając, włączyła światła awaryjne i obie wyskoczyły z auta. Kazik pognała do najbliższego sklepu w celu wezwania pomocy, ona rzuciła się nieść pomoc Panu Dziadkowi.
Zastany widok całkowicie zmroził Linkę i przyprawił o falowanie płuca. PD upadł bardziej niż niefortunnie, rozcinając sobie łuk brwiowy, a każdy fan Rockyego wie, że wówczas brodzi się w posoce po kostki, do tego nogi zostały mu na ulicy, reszta natomiast spoczęła na chodniku, był nieprzytomny, charczał i drgał. Gdy Linka jakoś zdławiła w sobie przemożną chęć, żeby odwrócić się na pięcie i zabunkrować w Bieszczadach, przystąpiła do działania. Najpierw wciągnęła sterczące sztywno nogi na chodnik – na szczęście nie sprężynowały. Z autopsji wie, że charczenie choć straszne, wcale nie jest najgorsze, bo mimo wszystko świadczy o oddychaniu. Następnie sięgnęła do nikłych zasobów wiedzy jakie posiadała i wygrzebała z nich, że należy ulokować poszkodowanego w pozycji bocznej. Oczywiście na ilustracjach zakłada im się jakieś dziwne klamry, chwyty i ogólnie przerzuca nad głową, a wszystko jest tak proste, że może zrobić to przedszkolak ze złamaną ręką. Otóż okazuje się, że nie, szczególnie jeśli ofiara jest dwa razy cięższa od pomagacza. Mimo wszystko Linka na swój sposób postanowiła wcielić plan w życie, mocno się zaparła, aż żyły wystąpiły jej na szyi, a lico poczerwieniało, stękając i parskając udało jej się przetoczyć PD do pozycji bocznej. Na obrazkach jest, że należy podsunąć rękę delikwenta pod głowę, co by była nieco wyżej. Oczywiście ręka PD odmówiła współpracy i zastygła w geście pozdrawiającym mało znanego austriackiego malarza. Linka wsunęła własną dłoń pod policzek PD i delikatnie uniosła. Cała konstrukcja przypominała mocno chwiejną, groteskową Jenge, więc Linka z całej siły przytrzymywała PD, żeby nie wrócił do pozycji wyjściowej. Oddech PD przestał przypominać zapchany odkurzacz, co choć odrobinę ją uspokoiło.
W tej chwili przybiegła zdenerwowana Kazik złorzecząc okrutnie, że dyspozytorka nim przyjęła zgłoszenie domagała się informacji o rozmiarze obuwia, ostatnim posiłku poszkodowanego oraz ulubionym serialu. Następnie sądząc, że Linka panuje nad sytuacją, poleciała do porzuconego samochodu, bo na drodze zaczął się tworzyć wielokilometrowy korek.[1] Wokół zebrał się już spory tłumek, gapie nie wykazywali większej ochoty w niesieniu czynnej pomocy, ograniczając się jedynie do marszczenia w mądrych minach brwi i stawiania diagnoz rodem z dr. House’a, czy Chirurgów.
- sądzę, że to toksyczność ostra wywołana naftalenem.
- nie, to trypanosomatoza afrykańska.
- głupcy bez szkoły, to cysticerkoza.
Mądrości było wiele, pomocy żadnej. Zlana potem Linka puszczała gromy z oczu jednak nikły one we fleszach telefonów. Równocześnie z powtórnym przybyciem Kazika w oddali słychać było nadciągające pogotowie na sygnale. Poczuwszy ogromną ulgę, Lince w końcu wnętrzności przestały podchodzić do przełyku i z chlupotem wróciły na swoje miejsce. Przyjechała karetka. Ratownicy rozgonili przyszłych chirurgów i wolontariuszy misji w Afryce, i gdy przedarli się do poszkodowanego, jeden z nich przemówił mocno rozczarowanym tonem.
- łeee to Mietek, znowu padaczka.
Linka cichaczem wyczołgała się między nogami zwartego tłumu i razem z Kazikiem na miękkich nogach w milczeniu udały się do auta.
Na pytanie, co Linka zrobiłaby w sytuacji, w której należy udzielić pierwszej pomocy, bez wahania odpowiada – spanikowałabym.
[1] Linka dumnie donosi, że pomimo faktu, iż auto pozostało na chodzie z pełnym bakiem – w granicach rozsądku pełnym – oraz dokumentami i zakupami umożliwiającymi przeżycie miesiąca w strefie 0, nie zostało splądrowane.
Jak sądzę, zrobiłabym to samo, to znaczy - spanikowałabym.
OdpowiedzUsuńAż w takiej sytuacji nie byłam, ale razem z mężem czekalismy na pogotowie wezwane do starszego pana, który zasłabł na przystanku, a dziwnym trafem nikt z obecnych nie miał telefonu i wszyscy się spieszyli.
OdpowiedzUsuńWasza reakcja godna podziwu w dzisiejszych czasach, gdy wszyscy się spieszą i wolą nie widzieć...
Reakcja godna medalu.
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś podobną sytuację. W sali pełnej ludzi starszy człowiek się przewrócił. Zgadnij kto zareagował.
Najlepszy sposób na gapiów- bierzesz kartkę i prosisz o nazwiska. Bo może będą potrzebni świadkowie.
To gratuluję odważnej akcji!!! :D
OdpowiedzUsuńHm, hm, hm....
OdpowiedzUsuńOpisane zostały dwa straszne przeżycia - pakowanie i udzielanie pomocy. Nie wiem, które bardziej urazogenne.Zwłaszcza, ze chodziło o PD.
Udzielanie PP oczywiście jest rzeczą, która obie lewą ręką o czwartej nad ranem, nie przerywając dłubania w nosie. To taki normalny zestaw umiejętności podstawowych nauczyciela :))) Serio - serio. W czasach, gdy w szkole pielęgniarka jest w szkole dwa razy w tygodniu po dwie godziny, uczniowie zazwyczaj wybijają sobie zęby, łamią kończyny i rozbijają głowy dokładnie wtedy, gdy jej nie ma. Jeśli jesteś na dyżurze, masz wychowawstwo lub po prostu jesteś obecna w okolicy wypadku - musisz udzielić tej pomocy i basta.
Co innego z parkowaniem..... Tjaaa.... parkowanie jest zakałą świata :/
Nigdy nie musiałem udzielać pierwszej pomocy. To chyba dobrze dla mnie i, ewentualnego, pomaganego.
OdpowiedzUsuńJedyny raz, kiedy osobę potrąconą widziałem z bliska nie nadawała się do jakiejkolwiek akcji ratunkowej. Rozwleczona była na kilkunastu metrach torów kolejowych. Wyszedłem z wagonu w miejscu największego skupiska szczątków. To był powrót z weekendu. Nieco się popsuł i przeciągnął w związku z wypadkiem.
Pozdrawiam
I tego się na PO uczyłaś? Panikowania? Phi! To ja to umiem instynktownie i bez przygotowania naukowego.
OdpowiedzUsuńJestem genialnym samoukiem ;)
nie liczy się to, że by spanikowała, ale to, że Linka umie opanować panikę :) i jakoś sobie poradziła w sytuacji :)
OdpowiedzUsuńSądząc po opinii ratowników, to ten Mietek był niezłym recydywistą. ;)
OdpowiedzUsuńNo tak. Skoro bez telefonu, to rzeczywiście jak dr Quinn...
OdpowiedzUsuńDobrze, że ja nie musiałam udzielać pomocy, bo sam widok krwi doprowadza mnie do stanu omdlenia.
OdpowiedzUsuńSzacunek dla Was, że pięknie i godnie postąpiłyście.
Serdecznie pozdrawiam
Świetnie sobie poradziłaś. Wcale nie spanikowałaś. Łatwiej by Ci się PD odwracała gdybyś mu podciągnęła jedną nogę i pchając ją go obróciła. Taka mądra jestem, bo przechodziłam obowiązkowy kurs pierwszej pomocy w pracy :) Na koleżance :):):) No, manekin tez był. Do "usta-usta".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie dobrą Samarytankę.
Dlatego noszę trampki, żeby szybciej uciekać.
OdpowiedzUsuńZ tym telefonem to ja akurat się nie będę odzywać :D reakcja chyba naturalna, tak po prostu trzeba.
OdpowiedzUsuńHyhyhy na to bym nie wpadła :D a świadkowie żyją krótko...
OdpowiedzUsuńOby ostatniej.
OdpowiedzUsuńTrzeba jakieś normy w szkolnictwie wprowadzić, które restrykcyjnie wytyczałyby terminy łamania kończyn przez uczniów, tak żeby pokrywały się z dyżurami pielęgniarki. Że też jeszcze na to nie wpadli :D
OdpowiedzUsuńPolecam motocykl, zero problemów z parkowaniem, porzucasz gdzie chcesz.
Również się bałam, że zepsuje PD. Mnie przeraża rozjechany jeż, a gdzie tu człowiek po czołowym z pociągiem...
OdpowiedzUsuńTo jak kiedyś mi się coś stanie, chciałabym mieć w okolicy samych takich samouków.
OdpowiedzUsuńSzlag, chciałam przytoczyć czego uczyłam się na PO, ale zabij mnie nie pamiętam. Jak przez mgłę pamiętam latanie w maskach, choć bardziej odrazę, jaka towarzyszyła po powąchaniu tej gumy.
Koniec, końców nic wielkiego nie zrobiłam. Dobrze, że nie musiałam zakładać drenu, albo przeprowadzać trepanacji czaszki.
OdpowiedzUsuńStały klient ;)
OdpowiedzUsuńW sumie mogłam puszczać znaki dymne ;)
OdpowiedzUsuńNo to kiszka pasztetowa, ja nie cierpię trampek. A moja córka, która ma ich milion par, jest dobra w pierwszej pomocy. To się nazywa paradoks...
OdpowiedzUsuńCudza krew mi nie przeszkadza, bardziej reaguje na upływ mojej, a pamiętam piękne czasy kiedy krew oddawałam. Echh starość.
OdpowiedzUsuńTjaa ja na karate (wieki temu) też przerzucałam przeciwnika 2 razy większego ode mnie, jak nie stawiał oporu i współpracował. W innym przypadku miałabym problem z Ulsonem. Ale coś jak przez mgłę mi z tą nogą majaczy, że ciągnąć aż biodro wyleci, czy coś...
OdpowiedzUsuńW takim razie Twoja córka nieświadomie pokonała system. Estyma.
OdpowiedzUsuńNo tak. Żadna z nas nie jest normalna, to czemu się dziwić? :)
OdpowiedzUsuńA to nie, ja jestem krynicą normalności i opoką racjonalności niczym marcowy zająć.
OdpowiedzUsuńW takim razie witaj wśród swoich :))
OdpowiedzUsuńTiaaa...raczej jednak noś telefon :)
OdpowiedzUsuńW sytuacjach zagrożenia, takich coś jak opisane, pojawia mi się zidiocenie powodujące głupie chichotanie lub zbaranienie.. wielokrotnie niestety zycie mi to zademonstrowało..Rozciachana do miesa ręka kolegi - śmiech.. ogień buchający z butli turystycznej w domku campingowym - zbaranienie. nie wiem czy pocieszajce jest to, ze wówczas na tą butlę osiem osób z dziewięciu też zbaraniało.. na szczęście dziewiąta okazała hart ducha i bohaterstwo i ową butlę zakręciła wkładając dłoń w ogień.. Inaczej pewnie teraz bym sobie tu nie klikała, tylko była wspomnieniem zeskrobanym ze śiany..
OdpowiedzUsuńAkcja z butlą pewnie mnie również by przerosła. Ale zdecydowanie wolę nie sprawdzać tego w praktyce, wolę teoretyzować. Choć pamiętam, że kiedyś chciałam sprawdzić jak działa gaśnica i zrobiłam pozorowany "pożar" - podpaliłam kawał starej szmaty. Ona się wypaliła, a mnie dopiero wtedy udało się odpalić gaśnicę. Tak, zdecydowanie wolę nie sprawdzać szybkości mej reakcji w sytuacji zagrożenia.
OdpowiedzUsuńByłam świadkiem ataku padaczki i jedyne co pamiętałam, to to żeby zachować spokój ;)) i że należy położyć na boku, żeby osoba się nie zakrztusiła...Na szczęście miałam telefon.
OdpowiedzUsuńDla Ciebie pełne uznanie! :)
Jeszcze zrobiliby z Ciebie lekarkę ;D. Dobrze, że są takie osoby jak Ty i Twoja siostra, bo to ,,Mietek, padaczka" to nie znaczy, że jak znane i wiadomo, czego się spodziewać nie przeistoczy się w coś gorszego, w coś z komplikacjami. A tak na marginesie to też nie lubię parkować w miejscach, gdzie po prostu nie da się tego zrobić ;D.
OdpowiedzUsuńJa po parkowaniu nigdy nie wiem czego się spodziewać, nawet w przystosowanych miejscach...
OdpowiedzUsuńDzięks, chyba najgorszy jest strach przed zrobieniem poszkodowanemu jeszcze większej krzywdy. A muszę się przyznać, że mam wyjątkowy talent do psucia...
OdpowiedzUsuń