Nieznane oblicze gastronomii

Teoretycznie w swoim CV w rubryce hobby Linka śmiało mogłaby wpisać zmiana pracy. Faktem jest, że miota się jak atom na rynku pracy, szukając zajęcia, które nie zamknęłyby jej czakrów. Taka kolej rzeczy przyczyniła się do tego, że Linka jest stałą bywalczynią rozmów kwalifikacyjnych, które notabene bardzo lubi, i które stały się dla niej krynicą różnej maści dykteryjek. Zastanawiała się nawet, czy nie rozpocząć nowego cyklu i nie stworzyć swoistego TOP-u, jednak ostatecznie postanowiła opisać tylko jedną, ale za to tę, która bezapelacyjnie zdobyłaby pierwsze miejsce.


Stanowisko: Manager do spraw personalnych w nowo otwartym lokalu.


Linka nigdy nie piastowała podobnego stołka, jednak któraś ze składowych posiadanego wykształcenia, pozwala jej na ubieganie się o tego typu posadę. Przejrzawszy ofertę i stwierdziwszy, że w 51% spełnia oczekiwania potencjalnego pracodawcy, puściła w eter swoją aplikację. Kilka dni później rozdzwonił się jej telefon, co obwieścił swym urokliwym głosem Jack Black. Linka została zaproszona na rozmowę.


W momencie, kiedy Linka udaje się w nowe miejsce – a że nie cierpi się spóźniać – zawsze układa plan tak, co by mieć czas na spokojne zgubienie się i po przemierzeniu trzech sąsiednich województw punktualne dotarcie do celu. Gdy po wielu perypetiach, w końcu odnalazła właściwy budynek i zadzwoniła do drzwi, te otworzyła jej Dżesika. Dżesika okazała się człowiekiem instytucją, zarówno parzyła kawę – sobie – jaki i prowadziła rozmowy kwalifikacyjne. Po szeregu standardowych pytań i odpowiedzi, Dżesika zaczęła naświetlać charakter pracy:


- Jak w każdej gastronomii jest duża rotacja, więc Twoje zadanie polegałoby głównie na dbaniu o to, żeby wszystkie stanowiska były obsadzone. Od pań sprzątających, po barmanki, kelnerki, kierowniczki sali… - zaczęła wyliczać.


- same kobiety? – wtrąciła Linka.


- no tak, klienci preferują kobiety, mężczyźni są tylko w ochronie – wyjaśniła Dżesika, co spowodowało podjechanie brwi Linki do połowy czoła  – no i jeszcze tancerki.


- tancerki? – zapytała Linka, a jej brwi wyemigrowały na drugą półkulę głowy.


- no bo to klub ze striptizem, nie przeszkadza ci to? – zapytała z niewinnym uśmiechem.


- nieee – odpowiedziała cichutko zszokowana Linka. Jej trzewia się zagotowały, poczuła, jak wnętrzności bezpardonowo przewróciły się na glebę i ze śmiechu zaczęły machać arteriami, lico natomiast pozostało niewzruszone, poza drobnym łopotaniem powieki.


Rozmowa toczyła się dalej, a Linka wypadła na tyle dobrze - jako potencjalna burdelmama - że Dżesika zaproponowała jej spotkanie za godzinę w celu oprowadzenia jej po przybytku. Linka przyznać musi, że cała sytuacja wydała jej się na tyle kuriozalna, że bez wahania się zgodziła, w końcu nigdy nie była w podobnym miejscu, a okazja mogła się już więcej nie nadarzyć. Gdy opuściła budynek, była żywym świadectwem wyrażenia uśmiech od ucha do ucha. Szybko chwyciła za telefon i zaczęła się dzielić ze znajomkami nowinami, sążnie się przy tym obśmiewając. Ci momentalnie ją zrugali, że natychmiast powinna uciekać do Meksyku, a nie bawić się w podchody z mafią. W ramach zabezpieczenia Linka, przekazała adres, gdzie była i dokąd zmierza, i poprosiła o nawiązanie kontaktów z Liamem Neesonem, bo szykuje się materiał na Uprowadzoną 4.


Po upływie godziny Linka stawiła się na miejsce zbiórki, tam czekała już na nią Dżesika i jeszcze jedna Pani, która również starała się o posadę potencjalnej managerki, razem pomaszerowały do klubu. Na miejscu przywitał je Cerber, który akurat dorabiał w ochronie. Jego postura sugerowała, że na śniadanie pochłania co najmniej pół wołu na raz i to z raciczkami. Lokal był mały, ciemny i z czerwonymi firankami. Jedyne niestandardowe wyposażenie to podwyższony podest biegnący przez środek knajpy, którego końce przeobrażały się w niewielkie, okrągłe sceny z których ze środka wyrastały dumnie rury. Na sali poza barmanką i kierowniczką zmiany nie było żywej duszy, głównie dlatego, że była godzina 13. Dżesika zafundowała nowoprzybyłym małą wycieczkę krajoznawczą, oprowadzając je po pieleszach i zakamarkach. Piętro wyglądało identycznie, gdzieniegdzie rozmieszczone były tylko małe pomieszczenia przeznaczone do tańców prywatnych. Wróciły na parter i zajęły miejsce przy stoliku, raczone wywodami Dżesiki o zaletach pracy.


Linka zawsze patrzy na swojego rozmówcę, więc z całej siły starała się zignorować, dostrzeżone kontem oka, przemieszczające się pośladki. Te należały do tancerki w stroju służbowym. Striptizerka weszła na podest i zatrzymała się przy jednej z rur. Linka nadal słuchała perory Dżesiki, jednak coraz trudniej było jej się skupić. Znowu kątem oka zaobserwowała dziwny ruch przy rurze. Kształt rozmazywał się jej w dziwnie posuwistym ruchu, w różnych kulturach postrzeganym jako wulgarny. W końcu ciekawość wzięła górę nad kulturą i Linka zaczęła się ostentacyjnie gapić. Nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymała się od eksplozji rubasznego śmiechu. Otóż tancerka w jednej ręce dzierżyła Pronto, a w drugiej ściereczkę, dbając o normy S5 na stanowisku pracy.


Tak skończyła się przygoda Linki w klubie go-go. Co prawda ktoś zadzwonił, ale Linka wówczas była już w Meksyku. Za bardzo bała się, że jeśli nikogo nie zwerbuje, sama będzie musiała tańczyć, a że rusza się jak żelbetonowy kloc, a do tego ma płaski tyłek, spektakularnej kariery by nie zrobiła.

Komentarze

  1. Świetnie to opisałaś ;D. Przygoda na pewno nie do zapomnienia ;D. Znowu mnie zaskoczyłaś, mało kto lubi rozmowy kwalifikacyjne xD. Jak czasem idę do biblioteki głównej swojego uniwerku to mijam tablicę ze wskazaniem, że w pobliżu znajduje się takowy klub. I z jednej strony mnie to bawi, a z drugiej czuję się zniesmaczona.

    OdpowiedzUsuń
  2. No po prostu humor poprawiasz koncertowo, nie można jednak czytać twoich tekstów przy śniadaniu na przykład, bo można zadławić się ze śmiechu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Przy przedpołudniowej kawie też niebezpiecznie. Znów muszę czyścić zapluty monitor :(

    OdpowiedzUsuń
  4. ha ha ha ... no cóż - tylko pamiętaj, że tańcząca musi mieć dopuszczenie zarówno do prac na wysokości jak i specjalistyczny kurs hydraulika...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie zapomnij o higienie! Nie daj Panie dotknąć rury upapranymi łapkami! Jak nic, na pomoc wezwą samego DOMESTOSA 3:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę mnie zmartwiłaś, będę pisać ostrzeżenie, że wchodzisz na własne ryzyko i wprowadzę ograniczenia wiekowe. Taki Ulson mogłaby się jeszcze zadławić klockiem Lego, a to już nie są żarty. I to na śniadanie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Trochę nie rozumiem, klub miłośników rozmów kwalifikacyjnych? :D czy bardziej chodzi o to, że uczą się autoprezentacji. Większość rozmów przebiega bardzo schematycznie, prowadzący rzadko wymyślają coś oryginalnego, a ja naprawdę ich miałam sporo już,a do tego profil studiów też mnie nieco przygotował. Inna sprawa, że ludzie popełniają elementarne błędy, np. przychodzą na rozmowę wkuci jak messerschmitty.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hmmm oddalenie monitora od źródła światła powinno załatwić sprawę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszędzie te certyfikaty, szkolenia i kursy. Nie ma lekko, ale za to cenią naszą kadrę za wysokie kwalifikacje na całym świecie :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Co jak co, ale BHP to podstawa.

    OdpowiedzUsuń
  11. Napisałaś,: ,,...Linka jest stałą bywalczynią rozmów kwalifikacyjnych, które notabene bardzo lubi," A ja na to, że mało kto je lubi, czyli że zwykle ludzie chodzą, bo muszą i nie przepadają za nimi. A no to teraz już wiem, co i jak ;).

    OdpowiedzUsuń
  12. Hyhyhyhy dobra wczytałam się jeszcze raz w Twój poprzedni komentarz i wyszło, że jestem jednak matoł. Nie zczaiłam, że chodzi Ci o klub go-go tylko z niewiadomych przyczyn ludzie stworzyli klub/kółko zrzeszające miłośników rozmów kwalifikacyjnych, to byłoby dziwne :D jestem zmęczona, a wtedy strasznie komplikuje pozornie proste sprawy. Teraz już zrozumiałam. Mnie takie kluby nie przeszkadzają, po prostu trzymam się od nich z daleka. Albo inaczej, nie stać mnie na nie, piwo kosztuje tam tyle, co roczne utrzymanie studenta.
    Co do rozmów najważniejsze to wiedzieć do jakiej firmy się idzie i na jakie startuje stanowisko, nie żebym zawsze wiedziała, ale potrafię już improwizować ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hahah, ok, zostało wyjaśnione. ;) O łoł! W sumie ktoś mi chyba kiedyś opowiadał, że wstąpił do takiego klubu, no i zamówił jakiś alkohol, a jak dostał rachunek to się przeraził ;D.
    No i świetnie ;D.

    OdpowiedzUsuń
  14. A o mnie w tej historii to już nie wspomni. Pytam ja się grzecznie, kto miał odebrać Twój telefon podczas wypadu do Meksyku?:D

    OdpowiedzUsuń
  15. Przyznaję bez bicia, że byłaś gotowa odbić mnie z rąk urugwajskiej mafii.

    OdpowiedzUsuń
  16. Grunt to komunikacja, dobrze, że jakoś zdałam maturę, bo wyszło, że nie potrafię czytać ze zrozumieniem :D na studiach nie trzeba rozumieć...

    OdpowiedzUsuń
  17. No! Pamiętaj, strzelaj celnie i nigdy nie ufaj smokom.
    A tak w ogole, ogarnij Opowieści z meekhanskiego pogranicza Wegnera. Wymiataja.
    Tak, mówimy o polskim fantasy. Teraz przekonałam?

    OdpowiedzUsuń
  18. Si. Ogarnę, jak tylko przeczytam dwa tomiszcza, którymi mnie obdarowałaś ostatnio, potem mam Marsjanina, którego nabyłam i w końcu muszę skończyć opowiadanka Kinga. Nadal marzę o Trylogii Husyckiej. Trzeba nawiązać jakieś polityczne stosunki z pracownikami świata książki, czy innego empiku, oni na pewno mają fajne zniżki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Mnie tam husyci nie pokonali. Wolę sagę wiedźmińską ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. To by był dopiero challenge... A nie jakieś tam marne próby wytłumaczenia Angolowi co to jest tryb przypuszczający :)))

    OdpowiedzUsuń
  21. ~Leslie Warszawski24 marca 2017 15:45

    Nigdy nie byłem w takim miejscu. Dzięki Twojej notce mam przynajmniej namiastkę obrazu :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. Emmm... ale naprawdę trzeba dbać o rury - nie sądzę, dziewczynom płacono za wypadek przy pracy, a o taki nietrudno, gdy rura śliska. Na akrobatyce można użyć talku, najlepszy jest ten do wspinaczki, magnezja znaczy, ale również mam dziwne podejrzenie, że talku dziewczynom użyć nie wolno... więc pozostaje pronto ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Cerber zostaw te raciczki.

    Raz prawie weszłam do takowego klubu, bo pomyliliśmy go z barem. Jednak zamiast tradycyjnych drzwi były tam takie pancerne z domofonem i taką przesuwką na oczy, żeby podać hasło. "Koty liżą masło" nie było jednak poprawnym kodem, więc odeszliśmy smutni.

    Serio, pisz więcej o tych wszystkich dzikich pracach, przecież z samej Francji będziesz mieć z 69 (ho-ho taki tematyczny żarcik) soczystych opowieści.

    OdpowiedzUsuń
  24. Co masz konkretnie ustawione na dzwonek? Ciekawość mnie zżera. :D
    Jak zwykle fajny tekst. I zaskakująca historia. Sama nie wiem, co bym zrobiła, gdyby się okazało, że mam ogarniać klub gogo. Ile Ty masz przygód kobieto! :D

    Aha, szacun dla kolegi, który przejechał Jedwabny Szlak! :D

    OdpowiedzUsuń
  25. Otarlas sie..i to nie pierwszy raz o mafijny świat;)
    Uwielbiam Twoje rozkminki i spostrzezenia!!
    I znow teraz patrza na mnie -z czego sie śmieje w glos:))

    OdpowiedzUsuń
  26. Azaliż sagę to my praktycznie na pamięć znamy ;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Może by się trochę rozruszał w takim miejscu :D

    OdpowiedzUsuń
  28. Mężczyźni są tam bardzo mile widziani. Gorzej z kobietami. Słowa Dżesiki.

    OdpowiedzUsuń
  29. No tak, nic mi nie wspomniano o pakiecie ubezpieczeń od wypadków przy pracy. Choć proponowane przez nich wynagrodzenie w zupełności pokryłoby pakiet exclusive...

    OdpowiedzUsuń
  30. Prawdę mówiąc nas wpuścili bez problemu, bo Dżesika wysłała smsa do cerbera, a potem jeszcze w takim przedsionku za żelazną kurtyną chwile stałyśmy i nas kamera weryfikowała. Zapomniałam o tym.
    Hmmm zobaczymy, może machnę coś z Francją w tle. Ty, albo o naszej manifestacji :D

    OdpowiedzUsuń
  31. Od dziecka ciągnie mnie do ciemnej strony mocy, ale moja natura cieniasa nie pozwala mi wkroczyć do półświatka.
    Żadne rozkminy, ja tylko używam większej ilości epitetów niż przyzwoitość nakazuje :D

    OdpowiedzUsuń
  32. Classico :) no i oczywiście uwielbiam Tenacious D.
    Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś górnolotnie, ale u mnie tak wygląda zwykły czwartek. Jestem jak magnez do takich dzikich sytuacji. Taki Jaś Fasola :D

    OdpowiedzUsuń
  33. Boszsz.. zdarza mi się tańczyc przy sprzątaniu..hmm.. bez rury, w ubraniu a świadkiem jest najwyżej kot, ale jednak!

    OdpowiedzUsuń
  34. Ciekawe, czy pląsy z odkurzaczem, można nazwać tańcem przy rurze... ;)

    OdpowiedzUsuń
  35. Myślałam, że tylko ja lubię rozmowy kwalifikacyjne i mam ich tyle na koncie. Jednak nie umiałabym ich opisać z takim polotem i dowcipem, więc książka byłaby z tego marna. Za to Twoją kupiłabym od ręki. ;-) Jedynie to pronto mi się nie zgadza, bo to akurat groziłoby wypadkiem przy pracy (wiem, bo tańczę :-P choć nie w takim przybytku).

    OdpowiedzUsuń
  36. Miło. Jak w alternatywnej rzeczywistości cos wydam, to przynajmniej wiem, że kupi to jedna osoba :-D
    ale że na rurze? To ponoć bardzo dobre ćwiczenie. Jakiś płyn to był pryskający, którego z braku lepszej nazwy nazwałam pronto. Jakoś nie pomyślałam, żeby zapytać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  37. Byleby pod wpływem licznych bodźców - zamiast J.Cleese. nie wylazł z niego Jaś Fasola :P

    OdpowiedzUsuń
  38. Swoją drogą byłby to intrygujący odcinek...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium