Grzybiarze i inne leśne stwory

Śmiało można rzec, że wielopokoleniowa rodzina Linki to banda leśnych stworów. Las dla każdego od zawsze był drugim domem i spędzano tam każdą wolną chwilę. O ile Linka nigdy nie zapałała miłością do zbierania jagód - już jako dziecko przejawiała pewne cechy leniwca i kombinatora i swój słoiczek po musztardzie obficie wypychała szyszkami i leśnym runem – o tyle na grzyby jeździć od zawsze uwielbiała. Tradycją stała się zacięta rywalizacja z Wujasem – najmłodszym bratem Rodziciela - w ilości zebranych prawdziwków, a w najlepszych latach prowadzone były skrupulatne zapisy na oficjalnej tablicy wyników. Lince nawet udało się odszukać krótką zeszłoroczną notatkę poczynioną po grzybowej inauguracji;


Bilans;


Wyciągnięte kleszcze – szt. 1


Zboczeńcy z gołą dupą – szt. 1


Zaliczone pajęczyny – szt. 54218


Znalezione grzyby – szt. 2147896


Znalezione grzyby jadalne – szt. 0


Tegoroczny sezon również został rozpoczęty z przytupem i wejdzie do annałów rodzinnych opowieści ku wielkiej rozpaczy Wujasa.


Korzystając z okazji, że nie padało od 7 minut postanowiono spędzić czynnie niedzielne popołudnie i po chwili wspólnych obrad padło chóralne – na grzyby! W mniej niż minutę stawiły się wszystkie zainteresowane jednostki i tupiąc z niecierpliwością udały się do auta. Na poruszenie przed domem zareagował Wujas, który podświadomie wyczuł co się święci i bezceremonialnie władował się do auta. Następnie po kłótniach, sporach i latach zbrojnych konfliktów w jakie miejsce się udać, wybrano na cel leśnej penetracji święte miejsce Wujasa. Dojechawszy do celu, jednostki wylały się z auta i czym prędzej rozpierzchły w cztery strony świata. Zasadą obowiązującą od lat jest trzymanie się albo w zasięgu wzroku, albo sygnału dźwiękowego, którym jest odgłos konającej żyrafy, ewentualnie gwizdanie. Po blisko godzinnej eksploracji leśnego poszycia Linka w porozumieniu z Rodzicielami stwierdziła, że czas wracać, gdyż święte miejsce okazało się wielce nieurodzajne. Nie widząc nigdzie Wujasa Rodziciel zadzwonił do niego, że czas się zbierać i ma kulać się do samochodu, co zostało zaakceptowane.


Znów zaczęło padać. Mijały kolejne minuty a jego nie było widać. Zniecierpliwiony Rodziciel zadzwonił jeszcze raz, tym razem Wujas stwierdził, że tak jakby nie wie gdzie jest, czym wprowadził Rodziciela w gniew okrutny, gdyż ten myślał, że Wujas znalazł grzybową mekkę i po prostu nie chce podać współrzędnych. Po kolejnych minutach bezowocnego czekania mocno wpieniony Rodziciel raz jeszcze zawarczał do telefonu, po czym nagle umilknął i z niedowierzaniem wypisanym na twarzy przemówił do Rodzicielki i Linki; ta dupa naprawdę się zgubiła. Tak zaczęły się bezowocne telefony i lawirowania po pobliskich drogach. Linka z niemałym współczuciem spoglądała za każdym razem na mijaną Panią zbierającą jagody, która przy pierwszym okrążeniu zignorowała samochód, przy drugim przeszła w tryb czuwania, przy trzecim ostentacyjnie wyjęła skrywaną w torbie pepesze.  Rodziciel drąc resztkę ocalałych włosów z głowy klnął i złorzeczył, jak można zgubić się w lasku, w którym się urodziło i który z każdej możliwej strony okalany jest szosą. Linka, która sama potrafi zgubić się zawsze i wszędzie była wielce rada, że wyjątkowo nie ona stała się obiektem kpin i żartów, bo o ile Wujas z każdym kolejnym telefonem był w coraz większej rozsypce o tyle w aucie planowała wielce radosna impreza. Po blisko godzinie kluczenia po leśnych ścieżkach, w końcu w oddali zamajaczył niewyraźny kształt błąkającej się postaci.


- to Sasquatch! – wykrzyknęła Linka.


- nie, to imigrant – wtórowała jej Rodzicielka.


- nie, to dupa chodząca – zawyrokował Rodziciel.


Wujas ujrzawszy znajome auto, wyrzucił ręce do góry w geście dzikiego triumfu. Był to jedyny ludzki odruch na jaki się zdobył, bo gdy tylko rozsiadł się w aucie czerwony niczym rzyć pawiana i parujący jak Luna, nie przemówił ludzkim głosem, a znalezione grzyby cisnął w najodleglejszy kąt. Przez resztę drogi zmuszony był wysłuchiwać mało empatycznych żartów reszty towarzystwa i tylko na koniec zachmurzony i naburmuszony oświadczył, co by więcej go nie błagali żeby z nimi jechał.

Komentarze

  1. Jak fajnie! Z zapiskow zeszłorocznych zboczeniec z gołą dupą podoba mi się najbardziej. Z aktualnych: gdzie, do diaska, można juz grzyby zbierać? No gdzie?!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale napisany i namalowany obrazek grzybobrania. A jak dowcipnie i skrząco satyrycznie. Gratuluję.
    Sereczności zasyłam

    OdpowiedzUsuń
  3. Miało być "serdeczności", przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, jak mi się podoba to miejsce, gdzie się można tak skutecznie zgubić! Gdyby Linka znalazła jeszcze jakąś opuszczoną chatę w dobrym stanie, to proszę o info.

    OdpowiedzUsuń
  5. To mogłoby być o mnie, w lesie jestem ślepa jak dziecko we mgle i gdy znika mi z pola widzenia męża pstrokata kurtka, wpadam w panikę !

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest multum kurek (nie wiem czy to nazwa oficjalna czy regionalna) prawdziwki pojawiają się przy dębach. Więcej nic nie powiem, bo mi wszystko wyzbieracie, a ja potrzebuje na wigilię :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki, dzięki przez Ciebie kiedyś mi sodówka uderzy do łba ;) spoko, ja ciągle literówki strzelam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Linka ma namiar na kompleks bunkrów zachowany w bardzo dobrym stanie, gdzie o zgubienie nie trudno + klimatyzacja gratis ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. O dziwo w lesie nie miałam nigdy większych problemów, ale o miejskiej dżungli wolę głośno nie mówić... Zapewne niedługo powstanie notka o mało chwalebnej przygodzie z Linką w roli głównej, jak już jesteśmy w tematyce gubienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zboczeńcy z gołą dupą – szt. 1 - aż nie chcę pytać xD.
    Jako dziecko chodziłam z tatą i rodzeństwem na grzyby, ale to było dawno i już nieprawda. W mojej rodzinie dużo osób zbiera grzyby, ja się na nich nie znam, choć po lesie lubię pochodzić, byle owady się nie przyczepiały co chwila. To był zapewne jeden z najszczęśliwszych dni Twojego wujka xD.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobrych kilkadziesiąt lat temu po zakończonym rodzinnym grzybobraniu, nieudanym dla mnie, bo nazbierałem najmniej grzybów, przy wyjściu z lasu zobaczyłem niezwykle dorodnego czerwonego muchomora. Z wściekłością kopnąłem go, i gdy się rozleciał na kawałki, idąca z tyłu siostra podniosła mały szczątek i jęknęła z zachwytu: Ale kożlarz, czerwony! Spojrzałem dokładniej i okazało się, że kapelusz miał oklejony białymi płatkami jakichś kwiatków. Nigdy potem nie spotkałem grzyba tak dużego i zdrowego.

    OdpowiedzUsuń
  12. nigdy nic nie mogę znaleźć poza papierzakiem ... fuuuuuuj

    OdpowiedzUsuń
  13. Fakt owadowe paskudztwo skutecznie potrafi las obrzydzić. Cóż na pewno był szczęśliwy dla nas, szybko nie pozwolimy wujkowi zapomnieć :

    OdpowiedzUsuń
  14. Zastanawiające jest, że zboczeniec 1 jest, który zapewne sadził papierzaka, a tychże na liście nie było... nie liczyli czy co? ;D wszak to podstawowy grzyb w lesie o tej porze ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Hyhyhy no cóż "wandalizm" nigdy nie popłaca ;) My na te grzyby mówimy panienki. Dla równowagi warto wprowadzić zasadę, że każdy czyści swoje grzyby, wtedy ci co mają najmniej wcale nie wychodzą na tym najgorzej.

    OdpowiedzUsuń
  16. Zaiste masz szczęści, choć do pełni szczęścia niezbędna jest jednak interakcja :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Właśnie pan nie był w pozie sadzonkowej. Choć może sadził w biegu? Myślę, że nie ma co drążyć tematu :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja szybko zniechęciłam się do grzybobrania, kiedy podczas jednej z wypraw zamiast dorodnych borowików w trawie znalazłam głowę sarny.
    Także tego...

    OdpowiedzUsuń
  19. No to się nie dziwie, nie zdziwiłyby mnie też późniejsze regularne wizyty u psychoanalityka.

    OdpowiedzUsuń
  20. E nie, akurat był to czas, gdy rozpoczęłam naukę w gimnazjum. Wystarczyło xD

    OdpowiedzUsuń
  21. No niestety grzybiarz ze mnie żaden, a gubię się w lesie równie łatwo jak nie znajduję grzybów. Zatem powinnam od lasu trzymać się na jakieś sto mil. Lat temu będzie już z dziesięć w rozległych lasach ale doskonale sobie znanej (?) okolicy zgubiłam nie tylko siebie, ale swoje dziecię ze mną na swą zgubę podążające. Po kilometrach błądzenia, bezskutecznego wypatrywania dowolnej osoby, która mogłaby udzielić mi odpowiedzi na nurtujące pytanie: GDZIE my do Boruty jesteśmy i udawaniu przed dziecięciem, że na pewno wszystko jest w porządku - rzuciłam się własną wątłą piersią na przejeżdżający traktor w celach informacyjnych. Kierowca był tak uprzejmy, że nie tylko udzielił pożądanej informacji, ale zawiózł nas pod same wrota kempingu. A może to nie uprzejmość nim powodowała, tylko obawa, że zabłąkane w rozległych lasach padniemy z wyczerpania i nawiedzać będziemy leśne dukty w charakterze mało twarzowych duchów.
    Dziecię skapowało się niestety, że nie była to beztroska wędrówka mająca na celu odwiedzenie wszystkich możliwych ścieżek leśnych, tylko mama dała plamę. Od tej pory wychodziła ze mną na spacery z dużą dozą obawy, pytając co jakiś czas: Ale wiesz mamo, gdzie jesteśmy?
    Teraz - Dziecię dawno dorosłe ma orientację w terenie po tatusiu. Na szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  22. W sumie racja. Gimnazjum to inny wymiar, w którym dzieją się rzeczy, o których się nie mówi... Takie są zasady.

    OdpowiedzUsuń
  23. Za przejażdżkę traktorem dziecię powinno być wdzięczne wszak to przygoda! Zawsze możesz mówić, że było to zgubienie kontrolowane wszak nie było Morza, ani bunków a ludzie nadal mówili po polsku.

    OdpowiedzUsuń
  24. Nazwa oficjalna to pieprznik jadalny. A borowiki zdrowe, czy o własnych siłach uciekają?

    OdpowiedzUsuń
  25. Jak żyję, to się w lesie nie zgubiłam! A łaziłam już po różnych terenach. Raz co prawda, zgubiłam rower na poligonie. Może ktoś widział czerwoną damkę ukrytą pod młodym bukiem na stanowisku czołgowym?

    OdpowiedzUsuń
  26. A z tak się ukryć nie chcę :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Jestem namiętnem zbieraczem grzybów. No... może zbieraczka. Potem już mnie nie interesują. Czyli wegetarianin polujący na mamuta :D

    OdpowiedzUsuń
  28. Wkrótce takie sytuacje przestaną się zdarzać. Minister Szyszko zadba by nikt już w lesie nie zgubił się...

    OdpowiedzUsuń
  29. Trafiłaś w sedno prawie same sita, ale sztuka się liczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  30. Hmmm jeśli tam się czołgi zapuszczają to czerwony rower mógł poddać się reinkarnacji i teraz jest czerwonym breloczkiem.

    OdpowiedzUsuń
  31. Mamut w sosie grzybowym pewnie byłby wyborny.

    OdpowiedzUsuń
  32. Jak mi zabroni do lasu chodzić to go dziećmi poszczuje, a lojalnie uprzedzam, że tresura idzie kiepsko i to strasznie nieokrzesane bestie są.

    OdpowiedzUsuń
  33. W zeszłym roku o tej porze miałam stada prawdziwków w ogrodzie, a teraz nic... sucho było koszmarnie, wszystko szlag trafił:(

    OdpowiedzUsuń
  34. Hmmm albo Twoim ogródkiem jest las, albo właśnie pokonałaś system...

    OdpowiedzUsuń
  35. Grzyby zbierać lubię, znam się na nich, w lesie nie pobłądzę, tylko... no własnie, grzybów nie zauważam i mi współzbieracze spod nóg najlepsze okazy wyciągają...

    OdpowiedzUsuń
  36. Ja rozumiem, że w lesie można się zgubić. Ale żeby drogi nie znaleźć? Przecież wystarczy wejść na drzewo i się rozejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  37. I znów sobie pokwiczałam ze śmiechu przy czytaniu..ihihi... prawie jak przy dawnych powieściach Chmielewskiej.. taki śmiech przy deszczowym dniu to skarb :) dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  38. Przybijam piątkę z Wujasem. Kiedyś zgubiłam się z koleżanką w lesie, który nie ma więcej niż 2km kwadratowe. Weszłyśmy do niego o 8, a wyszłyśmy o 21. Na szczęście było lato, więc jasno. Nie miałyśmy nic do picia, więc "lekko" panikowałyśmy. W końcu dało nam się wyjść na jakąś szosopodobną drogę, w oddali kolibał się znak z nazwą miejscowości. Koleżanka podbiegła do niego i krzyczy radośnie "Ula, toż to Dąkle!" (jest Litwinką).

    Ja pobladłam, opadłam na kolana, łzy pojawiły się w oczach i mówię do siebie "jakie kurwa Dąkle?! Czym do chuja są Dąkle?! Ja pierdole, gdzie my jesteśmy?! Czy ten las ciągnął się do Podkarpackiego?!". Podeszłam do niej oznajmić jej smutną nowinę, że najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczymy swoich rodzin, ze zniechęceniem spojrzałam na znak, a tam "Łąkie" (wioska jakieś 4km od domu).

    Po wyrzuceniu jadu na litewski system edukacji obrałam prawidłowy azymut. W drodze powrotnej japonki (tak, moim obuwiem wyjściowym do lasu były japonki), przykleiły mi się do gorącego asfaltu i musiałam iść na boso. Zaszłyśmy również na stację benzynową, żeby dali nam kranówy, ale nas przegonili. Gdy weszłam do domu mama bez krzty złych zamiarów zapytała się, czy miałam udany dzień. Nie odzywałam się do niej przez kilka dni.

    OdpowiedzUsuń
  39. Bo grzyby to cwane bestie i wyskakują nagle...

    OdpowiedzUsuń
  40. Hyhyhy albo wyciągnąć drona zza pazuchy i zlustrować okolice.

    OdpowiedzUsuń
  41. Śmiejemy się jak najwięcej, będziemy żyć długo w dobrym zdrowiu - na złość ZUSowi.

    OdpowiedzUsuń
  42. Lasy koło Ciebie nigdy nie były normalne. Pamiętasz jak kiedyś (zgaduje, że to był piątek i dwa polskie) chciałyśmy iść na skróty przez las, przysiadłyśmy na chwilę żeby odpocząć i zasnęłyśmy snem niewinnych. Cud, że żaden jeleń nie zrobił sobie z nas kuwety.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ja też lubię zbierać grzyby :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium