Niania na walizkach

Z niewyjaśnionych powodów świat uważa, że Linka ma podejście do nieletnich jednostek, ona posiada zgoła odmienne zdanie, jednak w dobie kolorowych brukowców nikt nie przejmuje się faktami.  Głównie ze względu na linkową reputację Menda wystosunkował  do niej oficjalną prośbę, czy nie zajęłaby się przez kilka dni ich pierworodnym - Stefanem[1]. Linka będąca krynicą asertywności bez szemrania zgodziła się, choć w duchu przewidywała pewne trudności, gdyż ze względu na dzielącą ich odległość, nie jest z bratankiem tak zżyta, jak z progeniturą siostry. Jedynym widocznym dla niej plusem miał być fakt, że Menda wraz z rodziną mieszka w Mieście, w którym Linka pracuje i do którego codziennie dojeżdża, walcząc o przetrwanie w pociągach. Słowo się rzekło, a pakt został bezkrwawo zawarty.


Skończywszy pracę, Linka bezzwłocznie udała się do swego tymczasowego lokum z duszą na ramieniu, czy aby Stefan nie zaprószył ognia. Brak na miejscu straży pożarnej i CBŚ był niczym balsam na jej skołatane nerwy. Zostało tylko wkupić się w łaski pacholęcia. Słysząc szmer otwieranych drzwi, Stefan niezwłocznie stawił się w przedpokoju z nadzieją w sercu, że może to jednak rodzice wrócili. Na widok Linki rzucił tylko zblazowane spojrzenie, wydukał krótkie powitanie i zniknął w czeluściach mieszkania.  Głodna Linka zaczęła przygotowywać strawę. BratOwa w swej wspaniałomyślności zostawiła jej pełen garnek myrdum-dyrdum i Lince pozostało tylko ugotowanie ryżu. Niby nic wielkiego, jeśli nie trzeba stawać do walki z potworem z futurystycznych filmów o przyszłości – złą i okrutną indukcją. Linka wychowana na piecach gazowych z głupawą miną spojrzała na bezdotykowy panel sterowania, który śmiało mógłby służyć za komputer NASA. Stefan w tym czasie zajął jedno ze swych strategicznych miejsc obserwacyjnych i z bezpiecznej odległości śledził poczynania Linki, która zaczynała się coraz bardziej pocić. Kreśląc rytualne wzory na panelu, w końcu udało jej się uruchomić machinę. Wstawiła garnek z wodą i poszła próbować przełamać lody ze Stefanem, który cały czas łypał na nią podejrzliwie z odległości trzymanego kija przez szmatę. Niespełna kilka minut później woda zagotowała się, Linka wrzuciła ryż i wzięła się za przygotowywanie herbaty.


Nie zdążyła nawet znaleźć kubka, gdy pokrywka garnka zaczęła hałaśliwie podskakiwać, a kipiąca woda wylała się na połowę blatu. W panice Linka najpierw pomyślała o wyłączeniu korków, jednak stwierdziwszy, że nie ma pojęcia gdzie mogą się one znajdować, metodą prób i błędów w końcu udało jej się dezaktywować indukcje. Po zebraniu ofiar z pola walki, nie wiedząc, czy tego typu wypadki niosą za sobą konsekwencje, postanowiła delikatnie wysondować Mende smsem;


Czy jeśli się uleje woda na indukcje, to mnie zabije?


Menda nie bawił się w pisanie odpowiedzi i w mniej niż 0,5 s spanikowany zadzwonił i Lince przyszło tłumaczyć; nie, nie zalała indukcji, nie, sąsiadów też nie, tak, Stefan żyje. Menda nie wierząc Lince na słowo zażądał zdjęcia Stefana z dzisiejszą gazetą. Więcej wypadków nie było, jednak wpadka przy gotowaniu sprawiła, że Stefan stracił do Linki resztki zaufania. Ta przygotowała mu osobną strawę, gdyż pachole wyrasta na hipstera i pożywia się tylko dziwnymi trocinami - zapewne bezglutenowymi – i gardzi jadłem zwykłych śmiertelników. Po obiedzie ukontentowana Linka poświęciła, czas na odbudowę twarzy w oczach bratanka i po godzinie ciężkich zmagań i wyrzeczeń z jej strony, udało jej się wkupić w łaski nieboraka, który zaczął się do niej tulić i łasić niczym Dziwak i Ulson, kiedy chcą oglądać bajki. Lody zostały przełamane. Aż za bardzo…


Następnego dnia w pracy;


- ej to ty teraz, w końcu możesz się wyspać – zagaiła uprzejmie Nataszka, jednak widząc, że Linka zgrzyta zębami i rzuca mordercze spojrzenia, szybko schowała się za monitorem.


- te bydle całą noc spało mi na twarzy, do teraz pluje sierścią… – wysyczała rozeźlona Linka, chciała dodać coś jeszcze, ale za bardzo się rozkaszlała, wypluwając przy tym kolejną kocią kłakokulkę.



1469283538909


Jeden z punktów obserwacyjnych Stefana






[1] Imię oryginalne, tak dobrze oddaje charakter osobnika, że Linka postanowiła go nie zmieniać nawet na blogowe potrzeby.


Komentarze

  1. Natura. U siostry walczyłem z podobnym zestawem. Nakarmić bydlątka, zjeść, przespać i tyle. Kawa miała być piąta rano i troszkę się spóźniła. Szczęście, że nie było instrukcji obsługi tej indukcji, bo o kawie, to mógłbym zapomnieć. Udało się "jakoś". Za to kot, zamiast na zewnątrz, został zamknięty w środku - jak skubaniec tam wlazł, to nie wiem do teraz. Ale przeżył. Twardy był.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś siostra poprosiła o zaopiekowanie się przez kilka dni jej pudlem. Prawie wszystko się udało, żarełko, spacery, siusiu, kupka, itp., ale problem pojawił się w windzie. Gdy wjechaliśmy na nasze VI piętro, ja na tyle długo szukałem właściwych kluczy do drzwi, że czarne bydlę wsiadło z powrotem do windy. Drzwi od windy się zamknęły, i gdy smycz wyszarpnęła mi się z ręki zorientowałem się, że właśnie rozgrywa się tragedia. Dogoniłem windę dopiero na parterze i z ulgą zobaczyłem, że bydlę stoi wyciągnięte jak struna na dwóch łapach i macha do mnie ogonem.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nieźle, ciesz się, że nie musiałaś Stefana na spacer wyprowadzać :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsza zasada obcowania z psami głosi - pies machający ogonem to pies szczęśliwy. Pudel uznał to za przygodę, a nie nieudaną próbę dekapitacji :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Stefan pochodzi z gatunku "kotus kanapus", a wszelkie spacery są mu obce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Stefan jest kotem, który pomimo swych znacznych gabarytów włazi dosłownie wszędzie. Brat kiedyś musiał starego kompa rozebrać bo ten gamoń jakoś tam wlazł, ale wyjść już nie potrafił.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy tylko ja sie zdziwiłam, ze Stefan to kot? Na początku znaczy się, zanim fotke znalazłam...
    U mojego brata zakończył pobyt pies Max, przyjaciel szwagierki , który z tęsknoty za właścicielką przebywającą w Grecji obgryzł połowę ocieplenia drzwi wejściowych...

    OdpowiedzUsuń
  8. Na tym psikus polegał, ale na swoje usprawiedliwienie moge dodać, że w tekście Stefan ani razu nie zostaje nazwany dzieckiem ;-)
    Oj Luna za swych młodych lat przed sterylizacją też gustowała w drewnie...

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj, phi, kłaczek... Żadna opieka nad żadnym bydlęciem nie jest mi straszna, bardzo proszę, dwumetrowy pyton, kobra jadowita - to wszystko jest nic w porównaniu z ludzkim potomstwem! Gdybym miała się tym zająć, trzeba by mnie najpierw zabić...

    OdpowiedzUsuń
  10. A było się Stefanowi nie podlizywać. Kocia miłość bywa... Hm... Trudna.
    No cóż! Lud tak chciał, to lud tak ma...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ta indukcja to jest kara boska! Gorsza od telefonów dotykowych...

    OdpowiedzUsuń
  12. Tez sie zdziwilam, ze Stefan to kot :)
    FrauB popieram, moge nawet tuzin zwierzakow miec pod opieka (krotko), ale nie ludzkie szczeniaki!
    Boja - ty jestes niedostosowana do 21. wieku ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Boja, jak to możliwe? U mnie na blogu już kiedyś ustaliliśmy, że nie zgubiłeś niczego i masz to przy sobie. A tu widzę wątpliwości się sz(cz)erzą... ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Cały czas myślałam, że piszesz o chłopcu xD. Mistrzyni nieprzewidzianych zakończeń. Po dobrnięciu do końca opowieści mówię tylko: Zakochałam się w Stefanie! ;D

    OdpowiedzUsuń
  15. Jest dużo racji w tym co mówisz, ale mimo wszystko wolałabym się zająć czymś co nie postrzega mnie jako jedzenie...

    OdpowiedzUsuń
  16. A bo on tak się gapi tymi wielkim, załzawionymi oczyskami i nie sposób go nie lubić. Jest wyjątkowo miły - jak na kota.

    OdpowiedzUsuń
  17. Indukcja to tak naprawdę portal do piekła, jeszcze nie mam dowodu, ale swoje wiem.

    OdpowiedzUsuń
  18. Czyli efekt osiągnięty, 1:0 dla mnie :D
    Boja jest zawsze niedostosowana, dlatego zwracamy się do niego w rodzaju męskim ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Może Profesor Gender przerobił go na swoje podobieństwo ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Czyli już 2:0 dla mnie :D
    Miłość wymaga poświęceń, następnym razem Ty czyścisz kuwetę ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Oficjalnie oddaje honor. Dla mnie indukcyjna, pomimo wiedzy, ze powinna działać na 3-fazach, a w bloku, w przypadku zwiększenia mocy, niezbędna jest zgoda administracji że względu na moc przylaczeniowa w WLZ, jest czarna magia. Wiem jedynie, ze świeci się włączona na czerwono. Szacunek Kompadre.

    OdpowiedzUsuń
  22. Zasnęłam przy słowach "3-fazach..." i obudziłam się dopiero na estymie dla mnie, więc meritum zachowane :D

    OdpowiedzUsuń
  23. No to se cierp tę kocią miłość następne kilka dni...
    Ponoć koty mają zdolności leczenia i instynktownie wyczuwają chore organy u ludzi.
    Mówisz że spał Ci na głowie?

    OdpowiedzUsuń
  24. I już wiem do kogo uderzyć jak już się dam namówić na ten romans z indukcją...
    Trzy fazy mówisz? No... Ja na jednej fazie jestem nieobliczalna. Nie wiem czy przeżyję trzy.

    OdpowiedzUsuń
  25. Hyhyhyhy jakieś insynuacje? :D

    OdpowiedzUsuń
  26. A daj spokój, gadżet dla snobów. Oni mają indukcje bo Stefan zamieniłby się w żywą pochodnie inaczej, a tak też wolą normalne. I taniej wychodzi. I herbatę zrobisz jak prądu nie ma. I fajkę odpalisz (nie pal bo to gówno straszne, ale można).

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie chcę cię martwić, Linka ale koty kładą się na punkty chore. Jeżeli leżał Ci na twarzy, sprawdź zęby - oczywiście to żarcik. Mój kot dreptał mi po kręgosłupie nie przestając mrauczeć - mrrr...
    Na kocią sierść płyn do ust
    Pozdrawiam
    https://goodmorning73.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  28. Ależ skąd! To nie mnie kot śpi na głowie ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. Pewnie wyczuł bijącą ode mnie pradawną mądrość!

    OdpowiedzUsuń
  30. Dobrze, że Stefanowi nie przyszło do łba mnie jeszcze udeptywać...

    OdpowiedzUsuń
  31. Że co pradawne?

    OdpowiedzUsuń
  32. Mądrość mych przodków zaklętą w pamięci komórkowej, jestem jak Assassin's Creed :D

    OdpowiedzUsuń
  33. Jednofazowka może nie utrzymać, a już napewno w weekend, kiedy równocześnie gotując obiad, będziesz wstawiała pranie i o zgrozo, czajnik elektryczny. Ten ostatni jest zmorą wszystkich elektrykòw.

    OdpowiedzUsuń
  34. Ja już sam/sama nie wiem... Może przed jakąś komisją stanę? Niech raz na zawsze ustalą czy je jestem niedostosowany czy niedostosowana...

    OdpowiedzUsuń
  35. Nie stawaj przed komisją ... daj mu szansę, niech sam to zrobi.

    OdpowiedzUsuń
  36. Ale jakby mu przyszło ... do łba, to na kota jest dobry klin.

    OdpowiedzUsuń
  37. Stefan i Ty - niezła z Was mieszanka wybuchowa :) jakby co mogę podrzucić Fifiego :)))

    OdpowiedzUsuń
  38. Kota należy doszkolić, aby spał na swoim posłaniu, a nie z gośćmi, ale skoro Stefan, to przecież mógł spać z dziewczyną, prawda?
    Serdeczności zasyłam

    OdpowiedzUsuń
  39. Odpowiedziałabym coś sarkastycznie i błyskotliwie, ale to pólko mnie deprymuje. Ciasnota miejsca do odpowiedzi to zamach na moją przestrzeń życiową...

    OdpowiedzUsuń
  40. Tylko tych, którzy nie mają styczności z boilerami.

    OdpowiedzUsuń
  41. Nie mam pojęcie czy pokoleniowo sięgasz, ale może całkiem przypadkiem trafiłaś w TV na sitcom "Alf"... To o takim kosmicie który kochał koty i miał idealne rozwiązanie na kłopotliwe egzemplarze gatunku Felis catus.

    OdpowiedzUsuń
  42. Boję się boilerow. Serio.

    OdpowiedzUsuń
  43. A to pani Pawłowicz musiałaby być w komisji!

    OdpowiedzUsuń
  44. Linka jest człowiekiem z zasadami i nie klinuje w tygodniu pracującym :D

    OdpowiedzUsuń
  45. Już widzę nasze rozmowy z Fifim o życiu i śmierci przy piwie i cygarach :D
    w ogóle to dzień dobry Koleżanko, widzę że komuś się w pracy nudziło ;)

    OdpowiedzUsuń
  46. Stefan wykazuje wrodzoną odporność na wszelkie szkolenia. Ta dzisiejsza młodzież...

    OdpowiedzUsuń
  47. Jak tylko założę Niezależny Związek Blogerów Niezrzeszonych to będę postulować o zwiększenie przestrzeni życiowej.

    OdpowiedzUsuń
  48. Oczywiście, że znam Alfa. Czy on ich czasem nie jadał? :D

    OdpowiedzUsuń
  49. Delikatnie się wtrącę. Pamiętam, że u moich dziadków kiedyś był taki boiler (idiotyczne słowo, prawie tak samo jak konewka), w którym płonął żywy ogień. Zawsze się bałam, że niepostrzeżenie zgaśnie i wszyscy zginiemy. Te beztroskie czasy dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
  50. Cóż o gustach się nie dyskutuje :D ten błysk w oku i przedziałek między półkulami...

    OdpowiedzUsuń
  51. Najpierw zdziwiłam się, że dziś ktoś daje dziecku na imię Stefan. Potem pomyślałam, że pewnie zmieniłaś imię na potrzeby bloga... a potem okazało się, że chodzi o kota! Haha! Wyszło jak niezła anegdota! Ciekawie się czyta! Zostanę na dłużej! I zapraszam do siebie! Ja dopiero zaczynam! :)

    OdpowiedzUsuń
  52. Dzięks. Niech Ci się darzy na nowej blogowej drodze życia. Pamiętaj pierwszy hejter to oznaka wielkości. Ja jeszcze nie mam, bom popierdółka. Zajrzę na pewno :)

    OdpowiedzUsuń
  53. Indukcja ma z pewnością jakiś nikczemny plan, bo to niemożliwe, by zwykły przedmiot był tak podły.... jak swoją zaleję to się zawiesza niby windows i żadne zaklęcia nie pomagają, konieczna jest interwencja z drabiną i korkami - także ten, miałaś taryfę ulgową ;) futerkowiec boski ;)

    OdpowiedzUsuń
  54. Strzeżmy się dnia, w którym indukcje powstaną i będą żądać wolnych weekendów...
    Ano ładne bydle z niego :)

    OdpowiedzUsuń
  55. trzeba mi rozrywki podczas tych moich debat o cewniczkach, cewnikowaniu i wkłuciu :) Fifi i Stefan....jeden nie przeżyłby tego spotkania. Dodam że moja pociecha uwielbia łapać koty za dupeczki ;))) przegrywa gdyż po drzewach jeszcze nie umie się wspinać :)) a właśnie dzień dobry Linka

    OdpowiedzUsuń
  56. Czyli, żadne godne uwagi buty się nie pojawiły w sieci? :D
    Obawiam się, że Stefan mógłby cielskiem swym pokaźnym zadusić Fifiego. I to nawet niechcący... W moim blogowym świecie funkcjonujesz jako Ruda, dbam o anonimowość :D

    OdpowiedzUsuń
  57. taaa...zatem Ruda i basta .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium