Jedna na milion

5:30. Ciemno, zimno, nieprzyjemnie. Linka właśnie wjeżdżała na parking przy dworcu PKP. Głównie dlatego, że parking jest ogromny i praktycznie pusty o tej porze, udało jej się zaparkować prosto już za drugim razem. Wysłuchała do końca porannych wiadomości, wyłączyła silnik i ze zrezygnowaniem, na wpół śpiąc, opuściła swój bezpieczny azyl. Zimny wiatr chłostał nieprzyjemnie, opatuliła się cieplej chustą i przygarbiona udała się w stronę peronu. A przynajmniej taki miała zamiar. Zdążyła zrobić zaledwie dwa kroki; prawa – lewa – praaaaaaaa… Z niepojętych przyczyn jej krok stał się niewytłumaczalnie długi, albo raczej głęboki. Jej zdolność dedukcji bezczelnie została jeszcze w łóżku, a do Linki niczym seria z karabinu maszynowego docierało mnóstwo bodźców, których w żadne sposób nie rozumiała. Na przykład dlaczego prawie wybiła sobie zęby lewym kolanem, albo czemu patrzy na podwozie własnego auta i to całkowicie wyprostowana. Nie mogąc się ruszyć, oszołomiona w końcu odważyła się spojrzeć w dół. Tam gdzie zwykle jest prawy trampek teraz była czarna dziura, jej noga do uda została pożarta przez okrutnego miejskiego potwora zwanego - Rozwaloną-Studzienką-Kanalizacyjną. Reakcja Linki zaskoczyła nawet ją samą, najpierw był gorzki śmiech, który szybko przerodził się w panikę. Gotowa krzyczeć i wzywać pomocy, zrezygnowała uświadamiając sobie, że jest pogańsko wcześnie i nie ma nikogo w promieniu wydolności jej wątłych płuc. Nie pozostało jej nic innego jak spiąć poślady i wziąć się w garść. Pewnie dlatego, że Linka przestała nosić szpilki nim w ogóle zaczęła, noga o dziwo była cała. Choć bolała srodze i czuła, jak jej naskórek na kolanie zrolował się niczym zwiewna firanka. Dzięki temu, że witki ma cienkie jak parówki nie zaklinowała się, co w tej sytuacji byłoby jeszcze bardziej upokarzające. Z niemałym wysiłkiem zarzuciła kończynę na hol i wyszarpała swój przeszczep z piekielnych czeluści podziemnego świata. Łapiąc azymut w końcu stanęła na własnych nogach. Szybkie oględziny nie wskazały widocznych śladów całego zajścia na odzieży, czy obuwiu. Jak się okazało dziura w pokrywie też nie była ogromna, biorąc pod uwagę fakt, że Linka nie należy do osób o stópkach Chinki, szansa, że idealnie wceluje w tę dziurę była praktycznie zerowa. Na parkingu, który ma prawie 50 m stało raptem kilka samochodów, a ona zaparkowała właśnie tutaj… Godząc się z losem pechowca roku, ciągnąc prawą nogę 2 m za sobą, pokuśtykała na peron mając tylko cichą nadzieję, że z jej wątpliwym szczęściem, pociąg się nie wykolei.


DSC_6899

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium