Seria niefortunnych zdarzeń

Pomimo tego, że Linka pociąg  miała dopiero w południe, postanowiła wstać wcześniej i załatwić kilka spraw niecierpiących zwłoki. Między innymi, udać się do banku z grzecznym zapytaniem dlaczego jest bezczelnie okradana oraz do ubezpieczyciela z grzecznym zapytaniem dlaczego jest bezczelnie okradana - tu akurat nastąpił czas zapłaty OC, co można w skrócie podsumować bezczelną kradzieżą. Naiwnie myśląc, że wszyscy dzień pracy zaczynają tak jak ona - o pogańsko wczesnej porze - w bojowym nastroju, żwawo pomaszerowała w miasto. Zsynchronizowała zegarek z lokalnym miejscem kultu, a że kościół nie kłamie - musiała być 9. Zbliżając się do siedziby Wielce Bezwstydnego Krętacza odnotowała w głowie, żeby zabrać ze sobą pokaźną część ze skarbca, gdyż w portfelu prędzej znajdzie niedojedzoną kanapkę, albo obcą cywilizację niż gotówkę. Niesiona siłą pędu szybko pokonała kilka stopni i z rozmachem chwyciła za klamkę, pociągnęła i poczuła jak ręka wyskakuje ze stawu. Ciało przeszył dreszcz, aż zatrzepotały uszy. Oszołomiona zaczęła się rozglądać za jakimś wyjaśnieniem patowej sytuacji. Wtem jej bystry wzrok astygmatyka padł na ogromną tabliczkę otwarte od 10 - 17. Z dezaprobatą odwróciła się, zarzuciła bezwładną kończynę na plecy i podeszła do bankomatu, żeby zasilić pusty portfel. Po kilku próbach łaskawy potwór ze ściany przyjął kartę. Reszta operacji przebiegała bez zarzutu do czasu wypłacenia gotówki, bo wtedy wyskoczył uprzejmy komunikat, że bankomat jest wydojony do cna i chętnie przyjąłby gotówkę od Linki. Załamana wzięła kartę i ze zwieszoną głową odmaszerowała. Analizując sytuację doszła do wniosku, że przecież mamy XXI w i na pewno, u ubezpieczyciela można płacić kartą. Nieco pokrzepiona na duchu, że nie wstała na darmo, i że chociaż coś załatwi poczłapała dalej. Biorąc pod uwagę fakt, że piesze wędrówki znacząco męczą Linkę, której kondycja pozostała we wczesnej fazie prenatalnej, a schodów, które trzeba było pokonać do Przybytku Złodziejskiego Ubezpieczyciela było całkiem sporo, prędkość Linki była znacząco mniejsza niż w analogicznej sytuacji dzisiejszego dnia i tym razem tylko delikatnie musnęła klamkę, dzięki czemu nie straciła drugiej ręki, bo drzwi oczywiście były zamknięte. Nauczona przykładem wyszukała informację potwierdzającą fakt, że tylko niewolnicy na plantacji bawełny zaczynają pracę od rana. Jedynie wrodzona kultura osobista - a nie brak asortymentu - sprawił, że nie zostawiła gumowej kupy na wycieraczce. Nie kusząc okrutnego losu, postanowiła wracać do domu slalomem, żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo trafienia przez meteoryt w ten uroczy poranek.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium