Dancingowe Zwierzę
Inspirując się jednym z wpisów Consek, Linka postanowiła odkurzyć sanatoryjne wspomnienia i zdradzić światu jeszcze jedną historię, która wydarzyła się w murach Jana Sobieskiego.
Nie jest żadnym odkryciem twierdzenie, że w sanatoriach przebywają tylko dwie grupy ludzi; dancingowi i niedancingowi. Linka jak na aspołecznego milczkowatego mruka przystało, należała do grupy drugiej, spędzając wieczory na rżnięciu w karty z rączymi ogierami, lub degustacji regionalnych piw w pobliskich knajpkach. O ironio, był to też jedyny czas w jej życiu, kiedy hasała na siłownię. Zdarzało się, że była brana za instruktorkę i w przypływie dobrego humoru nie dementowała tej pomyłki, tylko wczuwała się w rolę i mądrzyła jak należy wykonywać ćwiczenia na urządzeniach, których nawet nie potrafi nazwać. Biodro nikomu nie wypadło więc wyrzutów sumienia nie miała.
Harmonogram zajęć w sanatorium jest dość monotonny, rzec by można, że to 21 dniowy dzień świstaka. W zależności od indywidualnego planu dzień zaczyna się albo zabiegami, albo śniadaniem, następnie znowu zabiegi, jakieś szybkie zakupy, albo zwiedzanie okolicy, obiad, spacer i kolacja o godzinie 17, 17:30. Jednak w błędzie jest każdy kto myśli, że wówczas grzeczni kuracjusze po trudach całego dnia, powoli szykują się do spoczynku, aby wstać rześkimi i wypoczętymi nazajutrz. W ruch nie idą też wzięte na kilogramy robótki ręczne, czy książki – Linka sama wzięła ze sobą 3 i żadnej z braku czasu w całości nie przeczytała – jest to tylko swoiste alibi, którym raczy się naiwnych członków rodzin pozostawionych w odległych domostwach. Po kolacji dopiero zaczyna się prawdziwe sanatoryjne życie.
Kuracjusze jeszcze konsumując resztki kolacji, energicznie przepychają się w drzwiach miażdżąc się wzajemnie, na schodach łokciami nokautując tych co nie polegli przy wyjściu z jadalni. W przypływie nagłego uzdrowienia, porzucają kulasy i gnają jak szatany wszystko po to, by jako pierwszym zająć miejsce w łazience. Rury turkoczą, zewsząd dobiegają odgłosy lecącej spod pryszniców wody. W pokojach mrugają światła, bo sieć energetyczna nie jest w stanie zasilić włączonych jednocześnie suszarek, prostownic i żelazek. Panie przywdziewają sukienki, Panowie polerują lakierki. Opustoszały hol wypełnia się smogiem perfum i wody kolońskiej. Już za chwilę zacznie się dancing.
Mimo że Linka na dancingi nie hasała, jak zresztą większość dziewczyn z jej pokoju, żyły one w bardzo dobrych stosunkach z resztą dancingowiczów, a że były przyczółkiem młodości, miewały częstych wizytatorów, którzy chcieli, czy to poradzić się, czy wręcz pochwalić w kwestii stroju wieczorowego. Do najczęstszych gości należała Dżaga – kobieta petarda. Dżaga miała 53 lata i figurę o jakiej mogą tylko marzyć zwykłe śmiertelniczki, kruczoczarne włosy do pasa, 26 kreacji na 21 dni i zrobione cycki. Przy tym wszystkim była przesympatyczną osobą i wulkanem energii. Oczywiście wzbudzała sporą niechęć wśród kobiet, które przyjechały z mężami – zupełnie nie wiadomo dlaczego.
Któregoś pięknego wieczoru, Linka z resztą współlokatorek trawiły w spokoju kolacje, knując co poczynić z wolnym czasem, gdy ze spokojnej kontemplacji wyrwał je nagły łomot w drzwi. Nie czekając na zaproszenie, drzwi z rozmachem się otworzyły a do pokoju wleciała Dżaga.
- ładnie? – zapytała prezentując czarną, obcisłą bluzkę bez dekoltu i skórzane spodnie.
- ładnie, skromnie jak na ciebie – odpowiedziały chórem.
- patrzcie to – zaszczebiotała Dżaga robiąc piruet w powietrzu, ukazując odkryte, nagie plecy na co dziewczyny zagwizdały z uznaniem, a ta kolejnym rittbergerem wróciła do pozycji wyjściowej, ciesząc się wywołaną aprobatą. – zapomniałam osłonek, więc sutki przykleiłam na taśmę klejącą – powiedziała, po czym dziarsko zadarła bluzkę, prezentując swoje dzieło w pełnej krasie. Pierwsze zdziwienie szybko uleciało i przez pokój przetoczyła się fala gromkiego śmiechu, wiwatów i aplauzu.
Legenda głosi, że jest jeszcze trzecia grupa ludzi w sanatoriach – danicingowe zwierzęta.
Garść szybkich rysunków, które Linka poczyniła na sanatoryjnej pryczy.
Dobre,a ja jeszcze nie wiem ,która grupa będzie dla mnie;)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze zeby od czasu do czasu na obiad było Kawasaki;)
U Ciebie zdecydowanie obstawiam grupę dancingową, a kto wie może pod wpływem Kawasaki wyzwoli się w Tobie dancingowe zwierze ;)
OdpowiedzUsuńTaki Dziki Zwierz!!!
OdpowiedzUsuńTeż bym nie tańczyła i wolała grać w karty ;D. To się dzieje w tych sanatoriach ;D. Nieźle ;D.
OdpowiedzUsuńHyhyh, uwielbiam Twoje historie z sanatorium!
OdpowiedzUsuńGdzie bym się nie wybierała to zabieram ze sobą książki i zwykle nie mam czasu czytać, ale żeby zmylić rodzinkę? :p
OdpowiedzUsuńSwoją drogą nieźle się tam dzieje w tych sanatoriach...
Hyhyhy jakby co polecam taki wyjazd, można się obśmiać jak norka ;)
OdpowiedzUsuńZa 20 lat razem będziemy jeździć i rządzić!
OdpowiedzUsuńAno wiele można się nauczyć od starszych. Oj dzieje się dzieje...
OdpowiedzUsuńMyślisz, że świat będzie kiedyś na to gotowy?:D
OdpowiedzUsuńAż chciałoby się pojechać na taką kurację bo to pewnie bardzo fajna sprawa i można bez problemu się świetnie bawić, co jest najważniejsze w tym wszystkim.
OdpowiedzUsuńZ czystym sumieniem polecam :D ale dużo zależy też od ekipy, ja miałam wielkie szczęście.
OdpowiedzUsuńSanatorium, to coś dla mnie brzmi jak wylot na Marsa :-) Nigdy nie byłem i zapewne nie pojadę, ale wiem, że przy okazji coś tracę...
OdpowiedzUsuń'Świezynka do schrupania'hahaa!!!
OdpowiedzUsuńHyhyhy coś w tym jest, acz nigdy nie mów nigdy.
OdpowiedzUsuńTylko, żeby się protezy nie połamały...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że to ja byłam motorem wpisu i wreszcie uchyliłaś rąbka sanatoryjnej tajemnicy :D... i bardzo dobszszsz ... niech ludziska wiedzą, co tracą. A następnym razem wybierz się na dancing, to dopiero będziesz miała o czym pisać... nie mówię, żebyś tańcowała czy cuś, ale ot tak, w ramach zdawania blogowych relacji, wszak najlepiej czerpać z samego źródła. Aha... czytając powyższe miałam wrażenie jakbym się teleportowała do tego przybytku spektakularnych,wieczornych uzdrowień :D
OdpowiedzUsuńKupa smiechu z morzem łez wylanych jak przysylalas'sanatoryjny dziennik pokladowy':))
OdpowiedzUsuńWrzuc więcej!!
..a zaklejone sutki Dzagi-niezapomniane;)
Lepiej nie, bo mnie onet zbanuje ;)
OdpowiedzUsuńA czy w każdym sanatorium jest tak, że na dancingi przychodzą tylko panowie "po rozwodzie", albo którzy mają żonę "alkoholiczkę"? To było bardzo powszechne u nas :D
OdpowiedzUsuń