Wielkie powroty: epizod 5 - Błękitkowanie
Było to roku pańskiego 2011 października 13. Pomimo pięknego, słonecznego dnia Linka posiłkując się swoim analitycznym mózgiem, wysunęła smutny wniosek, że do naszej umiarkowanej strefy klimatycznej nieubłaganie zbliża się zima i warto byłoby wykorzystać ostatnie przebłyski słońca na oficjalne zamknięcie sezonu błękitkowania, czyli szusowania motocyklem. Nie czekając, szybko wprowadziła śmiały plan w życie, przywdziewając na siebie cztery warstwy przyodzienia - czym upodobniła się do rasowej matrioszki - chwyciła swój smoczy kask i szczęśliwa pognała na swojego wiernego rumaka. Nic nie zapowiadało nadciągającej tragedii... Jak zwykle jazda budziła w Lince pokłady ekstazy, gdzie na całkowitym bezludziu mogła ostatni raz w sezonie poczuć wiatr we włosach. I wtedy stało się. Wielkie jeeeeeebut! Błękitkiem zaczęło wywijać na lewo i prawo, jak mocno podchmielonym wujkiem na weselu. Linka mocno się napracowała, nim w końcu zdołała opanować dwa razy cięższego od siebie przeciwnika i to na 5 biegu. Nadludzkim wysiłkiem udało się jej utrzymać równowagę i spektakularnie nie rozsmarować się na asfalcie. Po zatrzymaniu i uzyskaniu w miarę stabilnej pozycji oczywiście na tyle, na ile pozwalały na to roztrzęsione kolana, przyszła pora na oględziny i bilans strat.
Linka - nie zlała się, jest dobrze. Guz na piszczeli, który momentalnie wykwitł paletą barw, da się przeżyć.
Błękitek - tylna opona poszła w pizdu.
Linka - szpetnie zaklnęła.
Błękitek- milczy zawstydzony, nie jest w stanie jechać.
Linka - szuka telefonu, znowu szpetnie zaklnęła, bo znowu o nim zapomniała.
Przyglądające się wszystkiemu wiewiórki - szyderczy śmiech.
Nie pozostało jej nic innego jak otrzeć łzy, ślinę i gile, zakasać rękawy i pchać Błękitka do domu. W końcu to tylko kilka kilometrów totalnego zadupia i 130 kg kupy żelastwa. Idąc tak w samotności, pot zalewał jej oczy i cycki, szybko cztery warstwy odzienia przypomniały o sobie. Nagle stanęła jak wryta, bo jej czułe nozdrza wychwyciły delikatny zapach palonej trawy. Uradowana ciesząc się bliskim spotkaniem z cywilizacją, niesiona na skrzydłach wiatru przyśpieszyła i wtedy przyjemna woń przeszła w zapach pieczonych ziemniaków, by po chwili śmierdzieć już tylko spalenizną. Zdezorientowana rozejrzała się by zlokalizować źródło zapachu i wtem, wzrok jej padł na tylne koło towarzysza niedoli, gdzie tarcie gołej felgi o asfalt pozostawiało za sobą rasowe znaki dymne. Niewzruszona ruszyła dalej, na horyzoncie zaczęły majaczyć nieśmiałe kształty kolonizacji. Gdy już znalazła się w centrum osadnictwa, nie patrząc nikomu w oczy, zawstydzona liczyła na jakiś odruch człowieczeństwa i chociaż ciche westchnienie współczucia z ust bliźnich, lecz ci pozostali niewzruszeni. Jednak na jej drodze nagle pojawił się ON. Samochód z naprzeciwka najpierw zwolnił, by w końcu zatrzymać się, szyba powoli opadła i w oknie pojawiła się łysiejąca, bezzębna głowa
- yyyy…eeee…ekmh… gdzie jest ulica Powstańców Wielkopolskich?
Linka w przypływie nagłej nienawiści do świata ułożyła sobie w głowie nikczemną odpowiedź, która wymanewrowałaby nieczułego osobnika do Mordoru, jednak bezsilna wzruszyła tylko ramionami i ruszyła dalej w stronę zachodzącego słońca.
Do motocykli mam głęboko zakorzenioną niechęć. Od wczesnych lat dziecięcych. I tak mi zostało.
OdpowiedzUsuńWolę 4 kółka.
Ale jednego z Twojego tekstu pojąć nie mogę. Jaki jest związek "Wielkiego jeeeeeebut!" z "Guzem na piszczeli" i pękniętą oponą.
Patrząc z daleka widzę dwa zjawiska. Walnięcie piszczelą i guz. Oraz pęknięta opona. A między nimi ...???
Pa
Chciałam właśnie napisać, że wszyscy ludzie powinni wymrzeć (bo to chamy bez grama empatii), ale w zakładce "Zobacz również w onecie" jest zdjęcie dwóch panów biorących wspólnie kąpiel w błocie/kawie (?). Bardzo mi poprawiło humor, więc ludzkość może jeszcze pozipać kilka dni.
OdpowiedzUsuńJak miałaś ogień i pole z pyrami na wyciągnięcie ręki, to sama mogłaś sobie ognisko zrobić. W ZG żule czasami ogrzewają się paląc swoje kurtki, więc idealne rozwiązanie - pozbyłabyś się niepotrzebnej warstwy odzieży i zregenerowała zasoby energii wpieprzając pysznego ziemniora.
Powiem jedno: Niech Spłoną!
OdpowiedzUsuńNiech tylko Imperator się narodzi, wszyscy mają pozamiatane.
Rzekłam ja, Matka.
No to pechowo, ale i tak podziwiam za śmiganie moturkiem :-)
OdpowiedzUsuńDobrze, że na siniakach się skończyło...
Powiem szczerze, że teraz już nie pamiętam, ten tekst napisałam dokładnie 14.10.2011 r. czyli dzień po zdarzeniu. Ale jak wybucha opona to jest huk, chyba, tak myślę. Poza tym ja jestem zdolna, jak kiedyś się faktycznie przewróciłam to do mięcha zdarłam sobie skórę...ze stopy. Do dziś mam bliznę.
OdpowiedzUsuńJa za to od dziecka pałam miłością do motocykli, był to jedyny środek lokomocji, na którym nie robiło mi się niedobrze :D
Nie wiem czy ziemnior pieczony na syntetycznej odzież byłby smaczny. Hmmm paląc własną kurtkę to jak ogrzać się przez posikanie. Jest ciepło tylko przez chwilę...
OdpowiedzUsuńZapomniałaś dodać: Bez honoru!
OdpowiedzUsuńAno, ja uważam, że to wszystko zasługa Błękitka. Miałam już tyle niebezpiecznych sytuacji na nim, a jednak nadal hasam. On ma Moc.
OdpowiedzUsuńBo się wściekłam na prawie cały glob.
OdpowiedzUsuńAle jak patrzę na to, to mniej niż cały...
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=U9t-slLl30E
A czemu zwyczajnie nie poprosiłaś o pomoc?
OdpowiedzUsuńA bo w szczerym polu nie było kogo, a jak już byłam w mieście to mialam blisko. No i z tą pomocą to tez nie tak łatwo, bo nikt ot tak lawety mi nie załatwi.
OdpowiedzUsuńJeździsz motocyklem! Mój brat też, siostrę czasem zabiera, specjalnie sobie kask kupiła. Motocykliści stanowią przyjemny dla oka widok, przyciągają ;D. Ajj, nieraz widziałam, jak ktoś pchał motor... Nie zazdroszczę. Zero współczucia u współczesnej ludzkości... Targaj kobieto, mięśnie wyrobisz. Ech.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje porównania! ;D
Skoro tak lubisz motocykle to czemu w Twoim garażu (na górze bloga) stoi DeLorean DMC-12 a nie np. Boss Hoss BHC-3 LS3? Równie kultowy i równie niespotykany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bo bardziej niż motocykle kocham filmy. Na tym obrazku jest 66 motywów z różnych filmów. Samochód to oczywiście "Powrót do przyszłości".
OdpowiedzUsuńJazda motocyklem od dziecka była na mojej liście marzeń, bo choroba lokomocyjna na tym się nie uaktywnia :-D Praktycznie zaraz po maturze w wakacje wyjechałem do pracy i zarobiłam na Błękitka. Nawet prawko udało mi się zdać za pierwszym razem. Z samochodem tak dobrze nie było :-D
OdpowiedzUsuńEkstra! ;) Ja lubię patrzeć na motocyklistów i motocykle, ale jeździć bym się nie odważyła ;D.
OdpowiedzUsuńCzy maskę ze "Strasznego filmu" liczysz jako jeden film czy jako cztery...? Były cztery części :-)
OdpowiedzUsuńHyhyhy raczej 4 "Krzyki" w "Strasznym filmie" była tylko w pierwszej części. Ale i tak liczy sie tylko raz:-) mam taka grę na rozruch mózgu: ktoś podaje aktora i trzeba z nim wymienić 5 filmów. Tez liczy się pojedynczo, bo taki "Rambo" przy Sylwku pozamiatałby wszystko ;-)
OdpowiedzUsuńA jako pasażer z bratem jeździsz? Hyhyhy ja raz wiozłam brata, co było o tyle komiczne, że on ma prawie 2 m i jego kolana miałam zaraz pod łokciami. Więcej ze mna nie pojechał :-D
OdpowiedzUsuńO mamusiu... tos miala przygody... przeca ja bym komus krzywde zrobila na Twoim miejscu :) takze dalas sobie rade calkiem niezle! :D dzielna bestia z Ciebie przyznac musze :d i odwazna ze jezdzisz!
OdpowiedzUsuńW sumie to trochę Ci zazdroszczę, bo ja nigdy nie jechałam motocyklem.
OdpowiedzUsuńKlimat wpisu przypomina mi moją spektakularną kraksę na nartach parę lat temu, która groziła tym, że nie założę nigdy ani bloga, ani skarpetek, a skończyło się skaleczonym policzkiem i podkulonym ogonem.
Jakoś nigdy miłością do motocykli nie zapałem, ale rozumiem, że taka pasja może wciągać skuteczniej niż bagna. Najważniejsze, że sobie poradziłaś. Podróż w stronę zachodzącego słońca zawsze się dobrze kończy :-) W każdym razie na filmach...
OdpowiedzUsuńSzczególnie jeśli to western. Chyba każda prawdziwa pasja wciąga, Ty akurat powinieneś coś o tym wiedzieć ;)
OdpowiedzUsuńNa Liście Darwina widnieje pewien Azjata, który zagapiony w telefon potknął się o wystający korzeń drzewa i skręcił kark. Nikt nie może się czuć bezpieczny, czy to narty, motocykl, czy sandały.
OdpowiedzUsuńHyhyhy ja naprawdę nie widzę w tym nic niezwykłego, że jeżdżę. Podziwiam tych co skaczą ze spadochronem, albo się wspinają oni dopiero ryzykują.
OdpowiedzUsuńMiałam motor, ale po powtórnym pchaniu, kiedy nikt nie pomógł, sprzedałam bez żalu i tyle. Już nigdy potem nie marzyłam o tym cudownym pędzie we włosach.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Jestem w stanie to zrozumieć, awarie są frustrujące. Na szczęście nie miałam ich tak dużo, więc Błękitek póki co jest niezagrożony.
OdpowiedzUsuń