Higienistka z piekła rodem

Jak przewidział Leslie, Linka odszczekuje poprzedni wpis, który był oczywiście małym primaaprilisowym żartem. W jej rodzinie robienie sobie kawałów w tym dniu jest niepisaną tradycją, a że wszyscy odznaczają się zamiłowaniem do czarnego humoru, sytuacje bywają różne. Choć mimo wszystko zerwany dach, wygrane w radiowym konkursie, czy wyimaginowane mordy Luny, nie umywają się do najlepszego wkrętu, którego Linka doświadczyła będąc zaledwie wyrostkiem.


Było to dawno, dawno temu w zamierzchłych czasach średniowiecza, kiedy Linka uczęszczała do jednej z wczesnych klas szkoły podstawowej, kiedy była jeszcze wzorową uczennicą, kiedy nic nie wskazywało, że wyrośnie na to, na co wyrosła - słowem bardzo dawno temu.


Podczas jednej z lekcji pilnego studiowania literek w elementarzu, wywody Pani przerwało nagłe i mocne szarpnięcie drzwiami. Te otworzyły się z rozmachem, a do klasy energicznie wkroczyła szkolna Higienistka.


- za 5 minut wszyscy mają się stawić w moim gabinecie na obowiązkowe szczepienie – zakomenderowała Higienistka, paraliżując dzieci świdrującym spojrzeniem, po czym z takim samym rozmachem odwróciła się na pięcie i wyszła.


Na dzieci padł blady strach. Pani łagodniejszym głosem powiedziała, że na pewno boleć nie będzie i że mają ustawić się parami przed drzwiami. Wszyscy uczniowi na miękkich nogach udali się na miejsce zbiórki, zbyt przerażeni, aby protestować, choć co bardziej wywrotowe jednostki, próbowały oponować, jednak Pani szybko je spacyfikowała. Dzieci wyległy na korytarz i ze zwieszonymi ramionami w milczeniu zaczęły maszerować do gabinetu Higienistki. Po drodze mijali innych uczniów, którzy jak w transie wylegli na korytarz ze swoimi nauczycielami i w niemej procesji przyłączyli się do reszty. Przed gabinetem zaroiło się od dzieci, choć jak na takie skupisko małoletnich było zadziwiająco cicho. Ciszę od czasu do czasu przerywały tylko tłumione okrzyki dobiegające zza zamkniętych drzwi.


Nagle drzwi od gabinetu otworzyły się i zaczęli ciurkiem wypływać z nich uczniowie, którzy przyjęli już swój zastrzyk. Wszyscy pojękiwali, trzymając się za ramiona, jakby doznali ran wojennych, niektórzy powłóczyli nogami, inni przecierali łzy. Żadne z nich nie przemówiło ludzkim głosem. Zgromadzonych przejął dojmujący strach. Dzieciom odpłynęła krew z twarzy, gdzieniegdzie słychać było histeryczne wybuchy śmiechu lub płaczu. Kolejka stopniowo się zmniejszała, a piekielny gabinet pochłaniał coraz to nowe klasy. Wszyscy wychodzili poturbowani jak bo bliskim spotkaniu z moździerzem. W końcu przyszedł czas na klasę Linki.


Uczniowie zaczęli tłoczyć się, jak pingwiny w niewielkim pomieszczeniu, wypychając na przód najmniejszych i najsłabszych. Higienistka wyłoniła się zza parawanu z maseczką chirurgiczną na twarzy i strzykawką z igłą, którą śmiało można by spenetrować mózg słonia, wkuwając się przez jego zad. Przy niej pielęgniarki z Silent Hill to grzeczne pensjonariuszki. Dwie dziewczynki zemdlały, trzech chłopców się zmoczyło, reszta wybałuszyła oczy, a żuchwy opadły im do kolan. Wtem Higienistka energicznym szarpnięciem zdarła maseczkę, która tak skrzętnie chowała jej olśniewający, promienny uśmiech.


- PRIMA APRILIS! – zakrzyknęły jednocześnie Higienistka i Pani.


Szok był tak wielki, że dziecięce mózgi dopiero po minięciu pełnego cyklu księżycowego zrozumiały czego właśnie były świadkiem. Radość była przeogromna, tym bardziej że dzieci mogły zemścić się na pozostałych, niczego nieświadomych uczniach, którzy czekali na swoją kolej przed gabinetem. Stąd te ofiary III wojny, wylewające się ciurkiem z gabinetu bowiem wszyscy, zbyt mocno wczuwali się w swoją rolę - Higienistka kazała.

Komentarze

  1. Moim zdaniem to było chamskie ze strony higienistki i tej nauczycielki. Idealną zemstą na nich byłaby nie euforia dzieci, ale ich histeryczny płacz. Drugą kwestią jest to, że no szkolna pielęgniarka niewiele może, także w jej zakres raczej nie wchodzi szczepienie, tym bardziej bez konsultacji z lekarzem ,ale właśnie ,,higienistka kazała" - dla dzieci niemal świętość. U mnie męką była fluoryzacja, wszyscy się ,,cieszyli" na mycie zębów w szkolnych łazienkach ohydnym płynem, po którym nie można jeść, lecz plusem było też to, że lekcji trochę minęło xD.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może trochę zbyt dramatycznie to przedstawiłam :D serio była kupa śmiechu, nie pamiętam już, czy od razu zdawaliśmy sobie sprawę, że to tylko kawał w każdym razie nikt trwałej traumy nie miał i na terapię po tym nie chodził. I żałuję, że już nigdy nie zrobili nam kawału na taką skalę. W to była zaangażowana rzesza osób, od dyrekcji, która zezwoliła, po Higienistkę i nauczycielki i wszystkie klasy 1-3. Choć zdaję sobie sprawę, że kwestia poczucia humoru to bardzo subiektywna sprawa.
    Fluoryzacja zębów...ależ to było ohydne...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wprawdzie nie wiem kiedy linka chodziła do szkoły, ale w zamierzchłych czasach szkolna pielęgniarka zajmowała się szczepieniami. Pamiętam to przerażenie, że nie będzie nikogo kto ukoi mój ból.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozumiem ;D. Skoro niczyja psychika nie ucierpiała i jednak jest to miłe wspomnienie no to ok ;D. Czytając odniosłam wrażenie, że to po prostu było chamskie i mi się nie spodobało.
    Oj, tak, było ohydne ;D.

    OdpowiedzUsuń
  5. Według internautów moje dzieciństwo przypadło na możliwie najlepszy okres w galaktyce, czyli lata 90. Nie pamiętam, czy był jakiś lekarz, czy nie. A zastrzyki nie robiły mi żadnej różnicy, bardziej przerażające były bilanse...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, nie. Było ok. Aż skonsultowałam kwestie z kuzynką, która jest w tym samym wieku, wydarzenie pamięta jak przez mgłę, czyli również traumy nie ma ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale żeby higienistka taką sadystką psychologiczną była? Toż to gorsze, niż samo szczepienie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bo to kobieta z powołaniem była ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyjemnie się czytało. Do mojej higienistki w podstawówce zawsze się chodziło, jak był sprawdzian jakiś albo kartkówka, na którą się człowiek nie nauczył. Też dobrze wspominam ;)

    No i tak dla ścisłości i może ku lekkiemu rozczarowaniu: Osa jednak wyleciała i nie została zamordowana :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięks. U nas też były takie akcje, a w liceum był już wyższy stopień wtajemniczenia i chodziliśmy do psychologa, żeby robił nam testy predyspozycji zawodowych, dziwnym trafem zawsze na polskim :D
    Szlag, znowu się skubanej udało. Jak mnie upieprzy to pomyślę o Twojej zmarnowanej szansie ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Lekko pierdolnięte. Teraz rodzice spaliliby taką higienistkę na stosie. O ile dobrze pamiętam - moja higienistka z podstawówki nazywała się Masztalerz. Abstrahując od tego, że to inaczej "stajenny", to weź... masz talerz, serio? W liceum miałyśmy higienistkę? Czy tylko tą niepokojącą psycholog? Dlaczego ja tak mało pamiętam z tamtych czasów?! Masz w tej chwili oddać mi lata młodości!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ciekawa jestem, czy w obecnych czasach istnieją jeszcze w szkołach higienistki? W moich, o galaktykę późniejszych od Twoich rzecz jasna, higienistka, zobligowana przez pana od wuefu, sprawdzała czy dziewczyny migające się od ćwiczeń, rzeczywiście mają okres. A nie odbywało się to w dzień oszukańca... oniiiieeeeeniiiiienie. Taka sytuacja.

    OdpowiedzUsuń
  13. No ale chyba coś musi być, bo przecież dzieci nagle mniej się nie kaleczą. Może pielęgniarka jakaś? Teraz to takie poczynania nazwano by molestowaniem, wywalając Pana od wf, higienistkę, dyrektora, woźnego i księdza proboszcza.

    OdpowiedzUsuń
  14. Rodzice teraz nie mają fantazji, a dzieci trzymaliby w akwariach. Do 18-stki. Wiesz, że nie pamiętam higienistki, ale był ktoś od wydzielania tabsów. Psycholog był spoko i był onym, to pedagog była straszna... Myślę, że nadmiar wowa i seriali zeżarł Ci mózg :D

    OdpowiedzUsuń
  15. hihihihhahah.. no i czyż to nie super fajne? co będą wspominać obecne dzieciaki??? Kiedy wszystko jest az absurdalnie zabraniane. Taki teraźniejszy nauczyciel czy higienistka nie mają szans zapaść w pamięci ucznia, no chyba, ze będzie "gnoił" i wymagał zbyt wiele. jakiś czas temu wspominałam sobie sytuację, kiedy z klasa bylismy "na wykopkach" czyli pracach polowych. i mieliśmy za to płacone, dochód przypadał na tzw "klasowe" do wykorzystania chociażby na szkolną wycieczkę. Fajnie było, śniadanie na polu (cóż.. nikt nie miał mokrych chusteczek ani płynu antybakteryjnego, co pewnie cię napawa przerażeniem?) herbata z ogromnego termosu nalewana chochlą (najpyszniejsza herbata jaka pamiętam! i jej zapach!! mmmrrau) no i podczas jednych takich "wykopków" trochę ziemi wpadło mi do oka. i wychowawca wyjął z kieszeni chusteczkę (szmaciankę!) napluł na nią i ową ziemię z oka mi wydłubał! ihiih.... może i brzmi to obrzydliwie, ale dziś, pewnie czekałabym aż ktoś wezwie lekarza! Dlatego zdecydowanie wolę dawną wersję :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Akurat ja jestem weteranem prac polowych zarówno w kraju, jak i na obczyźnie. W końcu od czegoś są rękawiczki ;) nie przeszkadza mi to, że się ubrudzę, po prostu nic nie zjem brudnymi rękoma. Choć nie wiem czy pozwoliłabym komuś dłubać ocharkaną chusteczką w moim oku :D i również uważam, że obecnie za bardzo się przesadza ze wszystkim, dzieciaki nie będą miały co wspominać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium