Przymusowy Wędrowniczek

Linka została oddelegowana do odebrania Dziwaka z przedszkola. W momencie, kiedy wsiadała do swojego Batmobilu, pogoda była na tyle przyjemna, że przez myśl przeszło jej, co by następnym razem zaszaleć i wybrać się pieszo. Gdy już znalazła się w przedszkolnych murach i wydobyła Młodzieńca z gąszczu nieletnich, otrząsając przy tym najbardziej przyspawane do niego jednostki , pomogła mu się ubrać i razem potruchtali do auta. Linka, jak zawsze musiała stoczyć nierówną walkę z pasami bezpieczeństwa, gdyż Dziwak ma w zwyczaju wić się niczym piskorz zanim, w końcu da się unieruchomić. Po sprawdzeniu, że Pacholę nie wyleci na zakręcie, sama udała się za stery.


Umiejscowiła kluczyk w stacyjce, przekręciła, przekręciła raz jeszcze i wpadła w konsternacje. Nie włączyło się radio, a to nie wróży nic dobrego. Następne spostrzeżenie – nie świeci się kontrolka rezerwy paliwa. Ogólnie nic się nie świeci. Linka przez chwilę pomyślała, że to kolejna zemsta Enei, jednak opcja wydała się mało prawdopodobna. W każdym razie auto straciło zasilanie i kontakt z bazą. Jako, że nie należy do osób, które znają się na mechanice – jeśli ktoś ją zapyta gdzie jest miejsce na płyn do spryskiwaczy, z premedytacją odpowie, że ma butelkę w bagażniku – postanowiła wezwać pomoc. Rozpoczęła zakrojone na szeroką skalę poszukiwania telefonu po kieszeniach, znalazła m. in.: gaz, latarkę, otwieracz, chusteczki, listy zakupów, mentosy, bilety, długopis, trzydaniowy obiad i dojną krowę. W mało elegancki sposób skarciła się w duchu, że znowu nie wzięła ze sobą telefonu, po czym zakomenderowała bacznie obserwującemu jej poczynania Dziwakowi, że czas opuścić pokład, bo auto w sposób nagły i tragiczny umarło. Dziwak wydał przeciągłe: Huraaa i zaczął oswobadzać się z pasów i zbierać swoje rysunki, których przecież nie może zostawić. Gdy tylko Linka wystawiła czubek nosa z samochodu, zaczęło kropić, gdy zaczęła obchodzić auto, żeby pozamykać wszystkie drzwi bo centralny przestał działać – zerwał się silny wiatr. Nie zdążyli jeszcze wyjść z parkingu a rozpętał się klasyczny armagedon.


Nie mając innego wyjścia rozpoczęli powolny marsz pod wiatr. Linka zaczęła kopać z Dziwakiem kamień, co by zająć czymś Młodzieńca, który kazał jej w każdym mijanym sklepie dzwonić po pomoc - przecież Pani w aptece na pewno zna nr do mechanika. Gdy zostało im ok 100 m do domu, Malec zaproponował, żeby zawrócić i sprawdzić, czy teraz auto odpali – Linka jak ostatni niewdzięcznik odmówiła. Kiedy znaleźli się przed domem Dziwak nagle podniósł kamień, którym się bawili i zapytał:


- mogę wziąć go do domu?


- no możesz, ale w sumie po co?


- porządnie go wyszoruję, potem włożę do słoika z wodą i schowam w lodówce – odpowiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i schował kamień do kieszeni.


Lince ze zdziwienia brwi zawędrowały pod czapkę, ale nic już nie odpowiedziała. Przez myśl jej przeszło, że pewnie da go Ulsonowi do zjedzenia, albo zrobi z tego zupę dla pułku wojska, ale koniec końców Młodzieniec o swych śmiałych planach zapomniał, a kamień cierpliwie czeka, żeby w najmniej spodziewanym momencie spektakularnie przypomnieć o sobie, rozwalając bęben pralki.


W domu szybko zostały poczynione telefony i okazało się, że Miły Pan Mechanik ma akurat chwilę i teraz, zaraz, natychmiast pod auto podjedzie. Zasapanej Lince nie zostało nic innego jak wykręcić mokre szmaty, sztachnąć się sprężonym powietrzem i udać się w drogę powrotną. Rozpostarła żagiel i dała się ponieść na skrzydłach wiatru. Na miejscu z nieukrywaną wdzięcznością przyjęła fakt, że MPM jeszcze nie przyjechał i ostentacyjnie rzuciła się na maskę bez życia. Kiedy w końcu przestała świszczeć a w oczach się jej rozjaśniło, postanowiła jeszcze raz sprawdzić, czy Batmobil zmienił zdanie i nabrał ochoty do jazdy. Niestety nadal nie reagował. W tym czasie przyjechał MPM ze swoim Pomagierem. Po wymianie tradycyjnych uprzejmości Panowie zabrali się do pracy. MPM kopnął w oponę, groźnie spojrzał na samochód i kazał Pomagierowi odpalić. Auto zapaliło za pierwszym razem. Linka próbowała schować się przed światem we własnej czapce, jednak ta nie poradziła sobie z nagłym burakiem, który wykwitł na Linkowym licu – oczywiście od wiatru i intensywnych spacerów. MPM mechanik, jednak otworzył maskę spod której wyleciały dwa nietoperze i przetoczył się biegacz stepowy, okazało się, że jakiś ajzol przy akumulatorze skruszył się ze starości i nie styka, dlatego mogą być problemy z zasilaniem. Linka niezmiernie uradowana, że auto jednak jest zepsute, a ona nie ma urojeń, wręczyła dokumenty Pomagierowi, który zabrał jej Batmobil do warsztatu, MPM udał się za nim własnym samochodem. Linka znowu wykręciła mokre szmaty, opatuliła się cieplej i pomału zaczęła sunąć pod wiatr w stronę zachodzącego słońca.

Komentarze

  1. zanotować - przedszkole i szkołą w zasięgu nóg. nie tylko moich ale i latorośli... dzięki za podpowiedź. czekam, co kamieniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zemsta Enei xD xd. Ooo ciekawy pomysł z kamieniem, dzieci to mają pomysły. Potrafią zadziwić niejednym. Też mam małe problemy ze swoim pojazdem, no cóż, źle, ale mechanik użyje magicznych narzędzi i będzie grało i stykało ;D.

    OdpowiedzUsuń
  3. No widzisz, taka zmotoryzowana, a tyle marszu zaliczyłaś ;-)
    nawet usterki samochodowe są po coś...

    OdpowiedzUsuń
  4. serce mi drgnęło, bo obawiałam się przez chwilę, że samochód jednak się nie zepsuł i można było uniknąć przygody z MPM. honor uratowany! ;)
    ciekawa jestem dalszych losów kamienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli przewidujesz notkę pt. "Bęben i jego dziura" ;p

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie po to mi jest tak radio potrzebne w samochodzie. Jak zaczyna coś stukać, pukać i trzeszczeć to robię głośniej i już naprawione :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapewniłam sobie miesięczną normę spacerów w jeden dzień. Do kwietnia mogę leżeć i pachnieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dokładnie to nic, że koszty, tu o honor chodzi! Hyhyhy następna co czeka na „Bęben i jego dziurę” ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. A dlaczego te chamy Cię nie odwiozły? Również mam historię z zepsutym samochodem i raczej Ci jej nie opowiadałam.

    Jak dobrze wiesz z higieną zawsze byłam "trochę" na bakier (tak, przyznaję się do tego przed Twoją publiką). Ogólnie kiedy tylko mogę, to chodzę w piżamie, na którą naciągam wyłącznie dres (albo różowy szlafroczek w rodzinnym domu) i unikam kąpieli jak ognia. To był 2 rok studiów, zima, piątek, postanowiłam olać zajęcia i wyruszyć z Dorotą 80 km do domu. Wyjechałyśmy o 9:00, więc na piżamę założyłam kurtkę i wysokie kozaki na oszałamiających obcasach (tylko takie zimowe buty miałam). Wzięłam ze sobą torbę, w której gnieździła się jedynie tona brudnych rzeczy do prania (niektóre miały ponad 2 miesiące), więc w trosce o bezpieczeństwo mojej współtowarzyszki podróży nalepiłam na plecak znak radioaktywności. Wsiadam w moim niecodziennym stroju do samochodu i jedziemy. Jedziemy, jedziemy, aż tu nagle cherlawy most (jednostronny) w Cigacicach. Jedziemy, jedziemy i nie jedziemy. Na moście nie jedziemy. Auto wydało kilka smutnych pisków i umarło. Na środku jednostronnego mostu. Wyszłyśmy z samochodu. Ja w piżamie w koty, kurtce odkrywającej nerki i seksowych kozakach do kolan. Piźdźi, auto nie reaguje na kopniaki. Głos rozsądku kazał Dorocie biec, by zatrzymać samochody jadące z na przeciwka. A ja sterczę w tych kozakach i rozważam skok do lodowatej wody w Odrze. Okazało się, że Dorota trafiła na miłych ludzi, którzy podwieźli ją do mechanika, a ten szybko się ogarnął i już byli na ratunek, aby odholować tę środkowomostową padakę. Cała akcja trwała może 15 min.

    OK. Samochód u mechanika, a nam nadal zostało 75 km do domu... Dorota zadzwoniła po swojego znajomego, którzy przyjechał po 40 min. Nie muszę mówić, że moja dupa w samej piżamie zdążyła zrobić się purpurowa z zimna. Co nie zmienia faktu, że przez cały czas rechotałyśmy jak rasowe kilokichy. Nie zdarzyło mi się już jeździć w samej piżamie.

    OdpowiedzUsuń
  10. :D zaiste jest to nie lada odwaga z Twej strony, upubliczniać tyle faktów, powszechnie poważanych za nieprzystających damie. Osobiście uśmiałam się przednio, przypominając sobie te historię. Oczywiście, że ją znam, zapomniałaś o pewnym mało istotnym fakcie, mianowicie kiedy była zima stulecia, a my byłyśmy na drugim roku studiów, mieszkałyśmy razem :D

    OdpowiedzUsuń
  11. O nie, nie, nie, nie waćpanno. Na 99% mieszkałam wtedy już z Becią na Lwowskiej. Ale tak, mogłam się domyślić, że Ci o tym opowiadałam, starość robi swoje. Właśnie, znowu zapomniałam o Twoich urodzinach... Nie wiem dlaczego zapamiętanie dat urodzin jest dla mnie niewykonalne (6 lat z Łukaszem, a ja nadal muszę się z 5 min. zastanawiać i zazwyczaj strzelam źle). STO LAT! :D (o matko, jestem denerwująca jak maks). Papaty, nara!

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja jestem na 99%, że jeszcze mieszkałyśmy razem. A bo te dany co roku wypadają inaczej, dzięki dzięki :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Ohoho, podsłuchałam, iż dopiero co miałaś urodziny. Pozwól, że złożę spóźnione życzenia dalszego postrzegania świata, w ten specyficzny sposób, który znają wyłącznie osoby optymistycznie zakręcone. Tak trzymaj i nigdy się nie zmieniaj. Co do przygody z Batmobilem... doceń to, że zbuntował się na parkingu, a nie jak u koleżanki.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję, na zmiany w moim przypadku już raczej za późno. Widocznie pisane mi pozostać mentalnym dzieciakiem i dawać ludziom odrobinę radości :D Myślę, że Batmobil zachował się bardzo przyzwoicie, pewnie to też zasługa byczych jąder, które dyndają przy lusterku, jako amulet szczęścia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium