Krynica miłości
Siedząc przy stole i pałaszując obiad, Linka z lubością oddawała się błogiej chwili ciszy i spokoju. Żując entuzjastycznie kawał wołu, nagle do jej uszu dobiegł odgłos tupotu małych stóp. Linka rozważając wszelkie ewentualności, postanowiła starym wypróbowanym sposobem zamknąć oczy i udawać, że jej nie ma. Do tej chwili nie wie, jakim cudem Dziwak ją odnalazł.
- ciociaaaa, pójdziesz z nami na spacer – bardziej oznajmił, niż zapytał Młodzieniec.
- nie, nie pójdę – odpowiedziała obojętnie Linka.
- proszeee… – Dziwak gładko przeszedł w piszczące tony.
- prędzej skonam.
- spacer…
- na Ozyrysa idźcie się objuczyć, zaraz przyjdę – odburknęła, łypiąc groźnie spode łba.
Dziwakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać z prędkością światła pognał oporządzać swojego dwukołowego rumaka i siostrę. Zrezygnowana Linka po chwili dołączyła do wesołej ekipy, która aż trzęsła się z hamowanej ekstazy. Następnie przeliczyła jednostki, później koła - całe 5 sztuk – zbiórkę zakończyła wygłaszając moralizatorską perorę, o nieinwazyjnym współdziałaniu ruchu kołowego i osobowego. Gdy tylko otworzyła furtkę została brutalnie rozjechana przez zerwane z łańcucha dzieci. Zapominając o swej awersji do biegania, pognała niczym dzika kuna za Ulsonem, która za punkt honoru wzięła sobie dogonienie brata, choć ten już znikał na horyzoncie. Zataczając się i plując krwią Linka, w końcu zrównała się z Ulsonem, głównie dlatego, że ta zatrzymała się z piskiem plastikowych kółek. Linka dysząc okrutnie, rzuciła okiem na nieruchomą siostrzenicę. Wyraz twarzy Ulsona wyrażał niemy zachwyt, zaciśnięte piąstki przytknęła do buźki, a ogromne, trzęsące się oczyska przysłoniły pół twarzy. Linka powiodła spojrzeniem za jej wzrokiem. W uświęconej ciszy, w najwyższym skupieniu obserwowały czarnego kota leżącego za płotem.
- ja kocha kota – oznajmiła rozmarzona Ulson.
Trwały tak jeszcze przez chwilę, aż Linka delikatnie zasugerowała pościg za bratem, który z niecierpliwością na nie czekał. Z niechęcią Ulson oderwała wzrok od sierściucha i pognała na swym trójkołowcu. Linka ruszyła za nią. Zdążyła już prawie złapać rytm swojego nieudolnego marszobiegu, gdy z impetem odbiła się od zatrzymanego nagle rowerka. Gramoląc się i złorzecząc pod nosem, chciała zapytać co się stało, ale urwała w pół słowa, widząc przytkane do paszczy piąstki i wielkie oczyska.
- kocha kota – Ulson była bliska obłędu.
Po godzinie znudzony Dziwak podjechał do nich i we troje pikietowali przed czyjąś posesją. Gdy Ulson, w końcu nasyciła się widokiem rudawego kocięcia, ruszyli dalej. Nie zrobili nawet 30 metrów, kiedy Linka usłyszała znajomy pisk plastikowych kółek. Tym razem Ulson oparła pulchne łokcie na kierownicy i złożyła główkę na rączkach.
- kocha psa – powiedziała z melancholijnym spojrzeniem, wzdychając przy tym teatralnie.
Nie widząc innej możliwości Linka rozbiła z Dziwakiem obóz. Póki co pisze, siedząc w tujach sąsiadów. Na zimę Ulson powinna odmrozić sobie tyłek i może ruszą dalej.
No w takich aranżacjach rodzinnych to Linka nie przytyje ni grama ;-)
OdpowiedzUsuńwobec zachwytów Ulsona nad kolejnymi sierściuchami sugeruję spacery z namiotem i całą resztą.
boshhh, ile ja bym dała żeby Dzieć w zamierzchłych czasach zatrzymał się choć na 10 sekund i podziwiał cokolwiek a nie tylko gonił
OdpowiedzUsuńzamierzchłych czy zmierzchłych - ?
OdpowiedzUsuńZawsze twierdziłem, że spacery to szkodliwy wynalazek! Zwłaszcza takie z dziećmi i z psami...
OdpowiedzUsuńJak widzę spacer z dziećmi do zbyt przyjemnych nie należy, a już na pewno nie do spokojnych xD. Ale rozumiem Ulsona, bo ja na widok rudego kota też robię wielkie oczy i też kocham xD. Jak ktoś kocha zwierzęta, to łatwiej mu kochać ludzi xD.
OdpowiedzUsuńPraktyczniejszy byłby jakiś sierściuchowy odstraszać, skróciło by to czas spaceru z 8 miesięcy do 20 minut.
OdpowiedzUsuńFakt taka przerwa przydaje się na zaczerpnięcie życia z podręcznego worka ambu.
OdpowiedzUsuńMoże zmierzchniętych :D
OdpowiedzUsuńZ psami są spoko, szczególnie teraz kiedy Luna dobija do setki i w drodze powrotnej trzeba ją holować.
OdpowiedzUsuńSpacery z dziećmi powinny zostać zaliczone do sportów ekstremalnych. Ulson obecnie kocha cały świat. Taka faza.
OdpowiedzUsuńLinka spacerzy......Czyli Matka jeszcze w robocie, a Dziki Gon nadal oczekuje w czarnym pudełku (dedukcja by madamme) ;)
OdpowiedzUsuńSpacery z dziećmi są zwykle szalenie wyczerpujące. Z moimi Młodymi nie chodziłam na długie spacery, bo w czasie tego przedsięwzięcia wyglądałam zazwyczaj jak ośmiornica z epilepsją. Chłopaki chybkie, energiczne, wyśmigane oraz szalenie chętne do bawienia się z mamusią w zabawę "a właśnie, że mnie nie złapiesz". Jeśli dodać do tego fakt, że zwykle metą spaceru był pobliski park z placem zabaw, wiec trzeba było zabrać coś do picia, jedzenia, zabawki, książkę dla mamusi ;), to nic dziwnego, że posiadałam w owym czasie jakieś 8 macek. Co ciekawe - ubrania kupowałam standardowe :))
I właśnie dlatego koniom zakłada się klapki na oczy.
OdpowiedzUsuńLinka zawsze wraca ostatnia, a Matka chętnie się zrzeka wszelkich praw do progenitury i to jeszcze zanim ta zdąży wyłączyć silnik Batmobilu. W sumie nawet bez zgody Matki dzieci przywierają do linkowych nóg i na próby oderwania warczą i wyszczerzają kły. Linka nie ma nic do gadania.
OdpowiedzUsuńTaka kolej rzeczy w miejsce ośmiu macek tylko garb pozostaje, choć ubrania nadal normalne ;)
Bardzo spodobała mi się aluzja, tylko czekać aż przejdziemy do praktyki :D
OdpowiedzUsuńBy uniknąć tak ekstremalnych rozrywek jak spacer z tajfunami, proponuję uwiązać na długim łańcuchu i zapalikować w ogródku. Tak jak krowy na łące. Albo tak jak konie, pogonić batem do galopu po okręgu na długiej lonży ;)
OdpowiedzUsuńNa szczęście te spacery mam już za sobą od ponad 30 lat. Ale mimo tego pamiętam jak moje latorośle zatrzymywały się przed każdy napotkanym kwiatkiem polnym. I nie pomagało żadne nakłanianie do podjęcia marszu we właściwym rytmie i kierunku. Pamiętam też szok małego jak mu na nosie usiadł motyl (mały jadł jakieś słodkie owoce).
OdpowiedzUsuńMoże ten kot ma rodzeństwo? Życie wróciłoby do normy. Chyba ;)
OdpowiedzUsuńPorwij kota. Tego albo innego. Wiesz, moja Szataana kocha podgryzać naszego sierściucha, ten jej jeszcze nie zagryzł, więc może Ulson potrzebuje poprzeżuwać czyjąś sierść a wy jej bronicie?
OdpowiedzUsuńMyślę, że żaden kot nie uchowałby się długo w królestwie Luny. Jeśli nie Ulson by go podgryzała to Luna na pewno i to z kiepskim dla kota skutkiem.
OdpowiedzUsuńŻadnych kotów. Nasze spacery i tak już przypominają wypad do zoo, co posesja jakiś zwierz.
OdpowiedzUsuńGdyby Ulsonowi wylądował moty na nosie, ta rozpłynęła by się w niebycie. Lepiej nie ryzykować.
OdpowiedzUsuńZdarzyło mi się kiedyś przywiązać Dziwaka do drzewa... Mam nadzieję, że nikt tu nie jest z OPS :D
OdpowiedzUsuńno dobra - dawno temu
OdpowiedzUsuń