Woodstock vs Maslow

Gdyby Linka miała jednym zdaniem opisać Przystanek Woodstock osobom, które nigdy tam nie były, zmarszczyłaby brwi, potarła w zadumie podbródek, poprawiła okulary i głosem mędrca oznajmiła: wszystko co mówią złego o Woodstocku – to prawda, ale wszystko co mówią dobrego – to również prawda. I absolutnie nie idzie tego rozgraniczyć. Dlatego ocenę samego festiwalu Linka pozostawia każdemu z osobna.


Pod dom Linki podjeżdża Lucy z uśmiechem szaleńca w euforycznym uniesieniu. Linka dumnie rozsiadła się na fotelu pilota, otworzyła piwo, wzięła sążny łyk i głosem nieznoszącym sprzeciwu oznajmia: cały czas prosto. Dużo się nie pomyliła, a trasa mijała im szybko i radośnie, tylko z jedną przerwą na ostatni powiew cywilizowanej toalety. Ich fart niestety skończył się na ostatnich 5 km, gdzie wbiły się w monstrualny korek i odcinek ten pokonały w tempie poruszających się lodowców, co w ostatecznym rozrachunku zajęło 2 h. Był to przedsmak kolejkowej karuzeli. Kolejki są nieodzownym elementem festiwalu. Zaczynają się już na parkingach, i ciągną poprzez stoiska, prysznice, toi toje i wszelkie iwenty. Ogólnie jeśli ustawić trzy osoby jedna za drugą, to po chwili do ogonka zaczną dołączać inne, ot tak dla zasady. Gdy w końcu udało im się porzucić auto, a miły wolontariusz zdarł z nich ordynarnie wysoką opłatę, objuczone niczym tragarze w Himalajach udały się na miejsce. O dziwo w 200 tys. tłumie całkiem szybko udało im się odnaleźć Kuzynkę Linki, która do nich dołączyła i Koleżkę z Cyreny, który zaprowadził je do ich namiotu.


Linka pozwoli sobie odpowiedzieć oficjalnie Rademacherze, iż w namiocie, który stał przez ponad 24 h pusty, nie było zjawisk materialnych, nadprzyrodzonych, ani nawet karłów z Filipin. Wesoła ekipa zrzuciła z obolałych ramion plecaki, wymościła sobie miłe gniazdko na noc i przystąpiła do żmudnego procesu wsiąkania w Woodstockową atmosferę i radosnej integracji z resztą obozowiska. Kilka litrów integracji później padło oficjalne hasło o ruszeniu na koncert Hey, więc całe towarzystwo z uśmiechami na rumianych licach i integracją w kieszeniach udało się przed główną scenę.


 Zająwszy strategiczne miejsca i po wspólnym odśpiewaniu pierwszego utworu niesubordynowany wzrok Linki skrzyżował się z oczętami Kuzynki i praktycznie bez słów wyczytały u siebie ten sam komunikat –JEŚĆ. Tak zaczęła się ich empiryczna przygoda z Piramidą Maslowa. Oddaliwszy się od głównego stada zaczęły nierówną walkę z dzikim tłumem, który parł w najróżniejszych kierunkach. Instynkt jednak okazał się silniejszy i po pacyfikacji bardziej opornych jednostek udało im się dostać do strefy Krisznowców. Wszak ich strawa jest tym, co Linka lubi najbardziej i to pomimo haniebnego braku schabowych. Syte i  szczęśliwe znów bez pudła trafiły do reszty swych ziomków, gdzie po chórlanym odśpiewaniu kolejnego kawałka, spojrzenia Linki i Kuzynki znów się skrzyżowały w niemym przekazie – SIKU. Znów Maslow uzmysłowił im, gdzie można sobie wsadzić doznania artystyczne, kiedy czuje się nadchodzącą falę moczu.  Gdyby to był koncert w knajpie, rozbuchaną fizjologię można by okiełznać w kilka minut, tu o ile nie jest się samcem, nie ma się cewnika, lub chociaż pieluchy, sprawa znacznie się komplikuje. I tak zawierając nowe znajomości z towarzyszami niedoli po odstaniu eonów w różnych dziwnych miejscach, w końcu udało im się znokautować podstawę Piramidy i wrócić do ekipy na koncert, gdzie dołączyły do okrutnego zawodzenia przy bisowej piosence.


Kolejny koncert nie przypadł do gustu większości, więc udano się na poszukiwanie innego artysty. Zbyt duża doza integracji sprawiła pewne problemy ze złapaniem właściwego azymutu i po pokonaniu trzech maratonów, wycieńczona gromada stwierdziła, że mają dość i obrała kierunek na obozowisko, znów doświadczając potęgi hierarchii potrzeb Maslowa. Na miejscu okutani w koce i śpiwory oddali się długim filozoficznym dyskursom o życiu i śmierci, zaśmiewając się przy tym do rozpuku i skraplając wyschnięte gardła integracją w płynie.


Co ciekawe Linka na drugi dzień, kiedy w końcu otworzyła zaropiałe ślepia wraz z Lucy i Kuzynką wybrały się na badanie alkomatem. Ku ogromnemu zdumieniu mimo, że Linka czuła się na 14,7 promila, bez pudła wychuchała 0,0. Po kilku godzinnym spacerze po całym kompleksie Linka wraz z Lucy zgodnie stwierdziły, że są wystarczająco brudne, żeby wracać do domu. Droga powrotna minęła im zaskakująco szybko i bezproblemowo, Linka z pewnym żalem patrzyła na kolejkę aut, które stały na sąsiednim pasie w monstrulanym korku. Będąc w domu wykąpana i z kubkiem herbaty w końcu osiągnęła stan błogiego uniesienia.


Teraz pisząc te słowa, co jakiś czas rzuca tylko ukradkowe i trwożne spojrzenia na plecak, który nadal stoi nierozpakowany w najodleglejszym kącie pokoju. Trochę boi się do niego podchodzić i najchętniej rzuciłaby go w ogień piekielny, ale niecnie pożyczyła od dzieci poduszkę z Kłapouchym i musi ją zwrócić, nim potworki zauważą braki w asortymencie. A zauważą na pewno.


                                                                                                                                            


Garść fotek dzięki uprzejmości Lucy


IMG-20170806-WA0011


IMG-20170806-WA0013


IMG-20170806-WA0019IMG-20170806-WA0021IMG-20170806-WA0029


IMG-20170806-WA0031


IMG-20170806-WA0023


IMG-20170806-WA0032


IMG-20170806-WA0018

Komentarze

  1. Czyli wszystko podobnie jak w całej Polsce: wszędzie korki, zdzierają jak sto diabli za wszystko, muzykę słychać z wszystkich stron i najczęściej nie ulubioną, a w domu azyl, kąpiel i herbatka - bagaże mogą poczekać.
    dzięki za fotki :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę się boję, że jeśli będę czekać zbyt długo to ten plecak, w końcu ogłosi niepodległość...

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś mi się zdaje, że Maslow nie do końca miał rację. Przy najbliższej okazji proponuję sprawdzić czy w podstawie piramidy nie ma przypadkiem integracji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Linka..to byl zaszczyt goscic Cie w swoim namiocie:)
    I spedzic te upojne piwem i muzyką dluuugie godziny..i na rozwazaniach filozoficznych i śmiechu do lez i bólu brzucha!!
    Woodstok byl extra!!! a Ty jescze fajniejsza baba jestes:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem Ci bardzo wdzięczna za ten klasyczny reportaż, ponieważ nareszcie przestanę mieć wątpliwości, czy chce to kiedyś zobaczyć, czy nie. Ze względu na nadmiar ludzi, kolejek i hałasu impreza jest stanowczo nie dla mnie i żadna siła - ludzka ani nieludzka - mnie tam nie zaciągnie.
    Daj znać, gdy będziesz miała namiary na jednoosobową imprę na bezludnej wyspie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ta integracja w płynie? Ona chyba powinna być na wszystkich piętrach Piramidy Maslowa?

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś byłam w Jarocinie. Jeszcze gorsze warunki niż obecnie, a jak dziś wspominam i żałuję, że więcej razy nie pojechałam...
    Dziękuję za przypomnienie tej radosnej atmosfery, co tam błoto i kurz.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Leslie Warszawski7 sierpnia 2017 12:23

    Zazdroszczę. Olać Maslowa i jego piramidę. Olać tłum i kolejki. Ja z dużych imprez zaliczyłem (historycznie) Open'er i Impact Festival. Te słabsze strony idą w niepamięć (kible, żarcie, itp.). Zostaje wspomnienie samych koncertów, atmosfery.
    BTW, zaciekawiło mnie określenie: "w tempie poruszających się lodowców". Trafne :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Na takich imprezach integracja najważniejsza ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Integracja, jako płyn zapewne jest u podstawy, przeca to podstawa naszej egzystencji :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Ziom nie zawstydzaj mnie przy ludziach, bo się zamknę w sobie i wyjdę dopiero na Gwiazdkę po prezenty.

    OdpowiedzUsuń
  12. Doskonale to rozumie i nie neguje, sama nie jestem tłumnym/imprezowym zwierzem, acz czasami zagrzebuje swój introwertyzm w kocach razem z chęcią notorycznego czytania/oglądania/grania i rzucam się w wir przygody. Bo takie wydarzenia trzeba traktować jak przygodę.
    Na bezludnej mogę posiedzieć o ile mają herbatę i nie ma tam zmutowanych pasikoników.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie wiem, czy to już nie 12 kroków czasem ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Fakt atmosfera takich spędów jest niepowtarzalna. A wspomnienia będą ze mną już na zawsze, tzn. do demencji, albo miażdżycy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Zdecydowanie masz rację, ja już wyparłam z głowy niechlubne obrazy, a klimat takiego festiwalu to coś co powoduje samoistny uśmiech na paszczy :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Integracja jest warunkiem przetrwania ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Mam mniejsze wymagania. Zmutowane pasikoniki zniosę, herbaty nie potrzebuję, bo nie piję w ogóle. Pierwsza w kolejce!

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie poddam się bez walki! Gramy papier, nożyce, kamień.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nożyce. Li i jedynie. Mam świra na punkcie narzędzi ostrych.

    OdpowiedzUsuń
  20. Cóż ciężko z tym polemizować :D powiedzmy, że masz pierwszeństwo, tam i tak pewnie nie ma neta, a muszę w końcu daily zrobić bo mi miliony golda przepadają.

    OdpowiedzUsuń
  21. He,he, he! Gwarantuję że się wyprowadzi samodzielnie w ciągu 24 godzin.
    No co?! Też jeździłam na Woodstock!
    Dwadzieścia lat temu, co prawda, ale też miałam plecak!

    OdpowiedzUsuń
  22. A weź się ogarnij! Integracja to nazwa rośliny przecie... Każdy mgr biologii łapie.

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie ma to jak integracja w płynie w dobrym towarzystwie ;) No i nie ma jak Woodstock.
    Z plecakiem poczekaj. Sam wymaszeruje na małych nóżkach jeśli wystarczająco długo postoi ;) Mój wymaszerował. No prawie, złapałam drania w przedpokoju za szelki. W ostatniej chwili żal mi się go zrobiło.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ja już też mojego spacyfikowałam. Nie wiem gdzie on się tego nasłuchał, ale zmienił się w weganina i domagał się hipsterskiej strawy. Urlop na dnie szafy dobrze mu zrobi.

    OdpowiedzUsuń
  25. Linka jest tylko skromnym mgr polotologii. Ale dziwnym trafem często wchodziła w chmure integracji, która towarzyszyła jegomościom z błędnym wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
  26. Dwadzieścia lat temu też miałam plecak. Z Pocahontas :-D

    OdpowiedzUsuń
  27. Nigdy nie byłam, pewnie już nie będę, ale fajnie tam było być dzięki Tobie :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Azaliż niezbadane są wyroki, a po polach Woodstockowych zarówno dzieci, jak i emeryci się przechadzają.

    OdpowiedzUsuń
  29. Ups..!! to juz wiec nie bede powtarzac jakCie lubie...bo mi sie jeszcze do nastepnego Woodstokowego grania z nory nie wylonisz...;)))

    OdpowiedzUsuń
  30. Ja miałam wojskowy. Samodzielnie wyhaftowałam na nim czaszkę. Nieżyczliwi mówili że to czaszka krowy.
    Jakie szczęście że nie zajęłam się haftem zawodowo...

    OdpowiedzUsuń
  31. Ten Maslow to zły facet był xD. Marudny jakiś xD. Na wyjazdach to chyba powrót sprawia największą radość xD.

    OdpowiedzUsuń
  32. Może to był krowoczłowiek? Taki pradawny gatunek żyjący w Australii. Wszystko co dziwne, straszne i chcące Cię zeżreć w całości żyje w Australii.

    OdpowiedzUsuń
  33. Hyhyhy coś w tym jest :D

    OdpowiedzUsuń
  34. Pokażcie mi tylko taką norę to serio nie wyjdę... Tylko żeby była bieżąca woda.

    OdpowiedzUsuń
  35. I w Górach Świętokrzyskich...

    OdpowiedzUsuń
  36. Ja nie o tym. Ja o solanum tuberosum, będącym podstawą wszelkiej integracji. Praprzodkiem i praprzyczyną.
    Wystarczy mieć sprzęt.

    OdpowiedzUsuń
  37. No właśnie... kolejki... Dlatego Konrada jeszcze tam nie było :)

    Konrad zapożycza sformułowanie "kilka litrów integracji później" :)

    OdpowiedzUsuń
  38. Cóż za piękna nazwa! Czuje się jak motłoch i ciżba, że tego nie znałam i tylko ziemniak, ba! pyra zwykła.

    OdpowiedzUsuń
  39. Możesz ustawić się w kolejkę osób, których tam nie było ;)
    Proszę bardzo, integruj się na zdrowie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium