Wielka dolewka - wersja barmańska
Wczesnowiosenne słońce nieśmiało próbowało, przebić się przez brudne szyby tramwaju, uwypuklając smuzy dziwnego pochodzenia. Linka siedząc przy oknie, poczuła przyjemne ciepło na swym bladym licu. Z uśmiechem na pysku spojrzała w niebo i wewnętrznie poczuła, że to będzie dobry dzień. Zaczęła penetrować kieszenie celem wydobycia telefonu. Jej kciuki poszły w ruch.
7:16, Linka: Szybki spontan po pracy?
7:16:02, Filifiona: Kiedy i gdzie?
Linka: Ładnie jest może plener?
Filifiona: Przeziębiona jestem, lepiej zabudowane.
Linka: Jak jesteś chora, to odwołujemy akcję.
Filifiona: Nie będziesz mi mówić jak mam żyć!
Wobec powyższego nie było sensu oponować, a miejsce zostało ustalone na jedną z ulubionych knajpek Linki, celem celebracji i oddania należytego hołdu nowonarodzonemu weekendowi. Linka tylko przezornie załatwiła sobie odholowanie auta, co by znowu nie truć organizmem plugawym piwem bezalkoholowym.
Pomimo wczesnej na biesiadowanie pory, wszak było trochę po 16, nie uświadczyły wolnych miejsc. Nie widząc innego wyjścia, jako że chodzić już im się nie chciało, zdecydowały rozsiąść się przy barze. Na wstępnie BARman ogłosił, że nie lubi 95% swoich klientów, czym od razu wkupił się w łaski pań. Sam lokal jest miejscem urokliwym i nie każdemu przypadłby do gustu. W powietrzu można wyczuć zapach drożdży i fermentowanego piwa, ściany pokryte są nieobrobioną, czerwoną cegłą w głębi wesoło trzaskają płomienie w kominku, a co najważniejsze z głośników sączy się mocne, rockowe brzmienie.
Nie zdążyły jeszcze wybrać nic do picia, a z dwóch stron zostały otoczone przez panów siedzących tam od zeszłej środy i proponujących, co by się przysiadły do ich stolika. Grzecznie odmówiły. Panowie ponawiali zaproszenie jeszcze kilkukrotnie, więc Filifiona odmówiła im nadal grzecznie, acz z widoczną chęcią mordu w oku, co w końcu przyniosło efekt i panowie spasowali. Linka postanowiła chwilowo zawiesić swoją milczkowatą mrukowatość na krześle i z trybu monosylabowego przejść na dialogowy. Mając spokój, w końcu zaczęły radośnie trzeszczeć, od czasu do czasu angażując BARmana do wspólnego trzeszczenia, który z ów faktu był wielce rad. Jak mówią niepisane prawa tego typu lokali z BARmanami trzeb żyć w harmonii i zgodzie. Zaprocentowało to bardzo szybko, bo gdy Linka standardowo podczas spożywania złotego trunku poprosiła o herbatę, kręcą nosem, że na stanie mają same owocowe, BARman odpalił jej swoją prywatną. A jak u każdego nałogowca wiadomo, że na jednej się nie skończy, BARman uraczył je po vip-owsku serwując im nieograniczoną dolewkę do końca posiedzenia. Do dziś pewnie musi rozliczać się z nieopłaconego zużycia wody. Jako że herbata krążyła i ze wspólnego dzbanuszka polewali sobie wspólnie, BARman zapragnął posłodzić herbatę. Linka zareagowała z należytą dla siebie godnością osoby statecznej, wpadając w niekontrolowaną histerię. Więcej prób podtrucia nie było, a Lince po godzinie ustało migotanie przedsionków.
Kilka piw i 24561 herbat później, pożegnały się z nowym znajomkiem, dziękując za miły wieczór i udały się do włości Filifiony celem dalszych celebracji. Bynajmniej nie z racji krążącej w linkowych żyłach piwo-herbaty, a permanentnego zmęczenia, wywołanego wstawaniem o 5 i spędzaniem blisko 20 godzin tygodniowo w podróży, gdy tylko wymościła swój kościsty tyłek na znajomej, miękkiej kanapie, odłączono jej zasilanie. Powieki zaczęły niemożebnie ciążyć, a ona coraz bardziej przegrywała nierówną walkę z grawitacją, przechodząc do pozycji horyzontalnej. W oddali słyszała tylko radosny głos Filifiony, szukającej czegoś w kącie pokoju – czekaj, musisz zobaaa…. Linka do dzisiaj nie dowiedziała się co miała zobaaa…, zasypiając snem sprawiedliwego w ułamku sekundy, nie zdjąwszy nawet okularów. Mimo wszystko rano obudziła się wypoczęta i radosna jak sosna, a okulary zostały z niej usunięte, co zapobiegło bolesnemu wduszeniu w twarzoczaszkę. Godnym odnotowania jest również fakt, że została szczelnie okutana kocami, zniesionymi z całego osiedla, wszak na pewno są udokumentowane przypadki odmrożenia sobie kończyn w ogrzewanych mieszkaniach wiosną. Dlatego z całego serca dziękuje. Skål!
Wszak wiadomo, że chmielowe trunki na sen najlepsze :-) Kiedyś tak wino na mnie działało, a teraz to już nic...
OdpowiedzUsuńOoo, to po to pytalas o skal.
OdpowiedzUsuńPiateczka!
To u mnie odwrotnie. Chyba się starzeje. A Ty niczym Krzysiu Ibisz, coraz młodsza :-D
OdpowiedzUsuńA z ajzolem u góry jest w Wordzie. Takie cuda.
OdpowiedzUsuńPiwo zapite herbatą ;D. Owocowych też nie piję, więc brawo dla pana Barmana, chociaż ciekawi mnie dlaczego aż 95% swoich klientów nie lubi ;D. Nie będziesz mi mówić jak mam żyć! - moja siostra też tego używa.... Trudno z tym polemizować.
OdpowiedzUsuńAno!
OdpowiedzUsuńDuńskie! Acz, trzeba ogarnąć Kokię, dawno Jej nie było. A być musi w repertuarze. Kampaii zatem!
Wiadomo! (zarówno do wypowiedzi odnośnie: "Nie będziesz..." jak i piwa popijanym herbatą, to kult :)
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie wspomnieć, odnośnie pierwszego, iż Linka dyktatorsko kazała mi się ubierać po kolei w skórę i szalik... Ludzie się śmiali, do momentu gdy usłyszeli, że mój płucowy silnik rzężolił. Gnoje, spłoną!
Mówisz, że jak Ibisz? O matko!
OdpowiedzUsuńOwocowe lubię, acz zdecydowanie bardziej preferuję czarną jak szatan (nawet Dziwak ją tak określa). Co do samej mieszaniny piwa i herbaty, spróbuj. Gwarantuje brak kaca, ale w proporcji 2:1. Więcej herbaty, żeby nie było ;)
OdpowiedzUsuńNooo szykuj się niedługo komunie :D
OdpowiedzUsuńPrzy mnie to i tak wychodzisz na trabancika :D
OdpowiedzUsuńW życiu się tak herbata nie uwaliłem... Może to była "the tea so delicately laced"? Jak nie kojarzysz, to z piosenki Belladonna zespołu UFO.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=vXe_33xgpCo
Pozdrawiam
Może kiedyś tak spróbuję ;D. Dzięki za radę. ;)
OdpowiedzUsuńHahaha, to udowodniłaś, że jednak nie ma się z czego śmiać. Spłoną na stosie, który będzie się długo tlił ;D.
OdpowiedzUsuńHm... Sporo o barmanie było. Żonaty? ;)
OdpowiedzUsuńNormarrrrnie - jesteś elitą. Zmieściłaś się w pięciu procentach. Taka barowa XS-ka.
OdpowiedzUsuńDziś miałam kolejną lekcję z moim Angolem i zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam stawiać piffa na stole zamiast herbaty... to be more fluent, ofcourse :P
O każdym kto częstuje mnie herbatą mogę pisać chorały.
OdpowiedzUsuńHyhyhy coś w tym jest... Pamiętam jak będąc we Francji po dość dużej dawce szampana, nie znając francuskiego śpiewałam Marsyliankę :D
OdpowiedzUsuńAle serio nie byłam pijana, to zmęczenie było!
OdpowiedzUsuńOpatentuje to jako niezawodną metodę na kaca i zarobie miliony. W końcu kupie sobie karton Knoppersów.
OdpowiedzUsuńTaa...Jasne. Oczywiście że wierzę!
OdpowiedzUsuńOdpowiedni dobór translatora czyni cuda. Aczkolwiek w kraju nad Wisłą łatwiej o zarąbisty bimber niż porządnego szampana ;)
OdpowiedzUsuńMiałam okazję pracować w jednej z lepszych winnic w Szampanii i kiedy przywoziłam ichniejsze szampany (dodam, że nie tanie) i częstowałam ludzi z kraju nad Wisłą wszyscy zgodnie przytaknęli, że nie ma jak Igristoje :D jak się zbiorę to coś opiszę z tego okresu.
OdpowiedzUsuńZatem ja Tobie mowie, uwierz:)
OdpowiedzUsuńUchachałam się i zazdroszczę zdolności opisywania sytuacji aż tak obrazowo. W oczach i uszach mi stoi. owa impreza i po imprezie:)
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam. Bo to obrazowa impreza była :)
OdpowiedzUsuńTo już teraz wszystko rozumiem z tą herbą :D kto wie może nawet zacznę praktykować oby z bólem głowy nie budzić się jak dziś !!! :D
OdpowiedzUsuńNo ale tak to jest jak matka 3 PRAWDZIWE piwa wypije hehe ;)
I teraz co gorsze? Matka na fali alkoholowego uniesienia, czy matka na kacu? Tak, czy siak grozi Ci ekskomunika ;)
OdpowiedzUsuńa sposób z herbatą polecam, naprawdę działa.