Kumulacja (nie)szczęścia

Do oddania w pełni powagi sytuacji muszą zostać przytoczone dwa fakty.




  1. Linka w ostatnim czasie permanentnie przemarza, przemaka, niedojada i niedosypia, i pomimo tego, że z natury jest zdechlakiem, trzymała się bardzo dzielnie. Jednak wystarczyło jedno kichnięcie Ulsona, które przyjęła na klatę i od kilku dni Linka ewoluowała w człowieka czopa z zatkanymi zatokami, uszami, rozdymanym gardłem, niekontrolowanym wyciekiem z nosa, plującym wszędzie kawałkami płuc i głosem przepitego traktorzysty z 40-letnim stażem.

  2. Linka od niedawna zaczęła regularnie biegać. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z nastałą modą fit, Linka nie ulega żadnym modom. Jest leniwcem i szczerze gardzi aktywnością fizyczną, przez co jej kondycja pozostaje we wczesnej fazie prenatalnej. Biegać zaczęła, bo PKP zmieniło rozkład jazdy i teraz wszystko ma na styk, więc pomyka regularnie z pociągu na tramwaj i z tramwaju na pociąg.


Nastał piątek jakże odmienny od poprzedniego…


Linka z mocno odczuwalnym bólem istnienia wstała rano i udała się na pociąg do pracy. Ten oczywiście na trasie zaserwował sobie nadprogramowy postój w polu, przez co Linka nie zdążyła na swój zwyczajowy tramwaj i musiała lecieć, jak dzika kuna na kolejny z milionem przesiadek, co by się nie spóźnić. W pracy, jako że mają miliony zamówień i nie wyrabiają, uprzejmie zakomunikowano im o pracującej sobocie. Linka grzecznie odpowiedziała Bossowej, że przyjść może, ale niechybnie umrze. Bossowa, jak na przedsiębiorczą kobietę przystało, musiała dojść do wniosku, że wówczas produktywność Linki diametralnie by spadła, więc stwierdziła, że nie chce jej widzieć w sobotę. Linka podbudowana tym małym zwycięstwem, bo faktycznie czuła się fatalnie, jakoś dobrnęła do 16.


Na dworze wiało, padało i ogólnie rzecz ujmując, odchodziły atmosferyczne dantejskie sceny. Linka nie mając czasu na marudzenie, nałożyła kaptur i omijając krople, kałuże, i powalone drzewa zwyczajowo pognała na tramwaj. Pierwszym niepokojącym symptomem było to, że diabelnik przyjechał z 3-minutowym opóźnieniem. Kolejnym niepokojącym zjawiskiem był przerost ilości osób na wolny metr podłogi, co utrudniało domknięcie drzwi na każdej stacji – kolejne tracone sekundy. Apogeum osiągnęli, gdy niedoszła  albo doszła parka mocno zahaczająca o degrengoladę, postanowiła - w połowie na stacji w połowie w tramwaju – zaprezentować dramatyczną scenę z cyklu: bo zupa była za słona. Swą kwiecistą retoryką przedstawili całą genezę swych rodzin, upodobań gastronomiczno-farmaceutycznych od lodów po dopalacze oraz wyrazili wzajemną nadzieję o życiu długim i dostatnim. Linka ze zdziwieniem przyjęła fakt, że Pani wielokrotnie używała zlepka słownego co brzmiało mniej więcej: typierdolonykonfidencie, zapewne było to najbardziej wielosylabowe słowo, jakiego użyła w życiu. Koniec końców Pan wypchnął Panią, Ona pociągnęła Jego i akcja przeniosła się na przystanek, na którym zostali, więc nikt z pasażerów nie wie, czy faktycznie żyli długo i szczęśliwie, Linka natomiast straciła kolejne minuty.


Gdy w końcu dojechali na dworzec Linka wyskoczyła niczym rączy mustang, by zaraz stanąć dęba i nie zatrzymać się na plecach biednych przechodniów – czerwone światło. I to nie takie czerwone światło, które jest tylko sugestią o dobrowolnym zatrzymaniu, bo przecież nic nie jedzie i tak zdążę, tylko prawdziwe czerwone światło - typu wejdziesz na drogę i zginiesz. Linka czekała drepcząc niecierpliwie w miejscu. Po całej wieczności oczekiwania pędzące auta, w końcu się zatrzymały i jeszcze raz ruszyła z kopyta. Niestety jej pociąg wyrusza zawsze z najbardziej oddalonego peronu, jaki w ogóle można sobie wyobrazić. Jakiś złośliwiec stwierdziłaby, że jest to filia następnego dworca, a osoba, która wymyśliła taki rozkład powinna spłonąć  – dobrze, że Linka nie jest złośliwcem. Po pokonaniu w nadludzkim tempie nieprzyzwoicie dużej ilości schodów poczuła dotkliwy ból w boku. Nie zważając na uporczywe kłucie z obłędem w oczach i pianą na pysku przecięła postój autobusów i taksówek, lawirując pomiędzy autami i pieszymi biegła dalej. Zostało jej jeszcze ok. 200 m. Oczy zaczęły zachodzić jej mgłą, oddech zamienił się w upiorne charczenie, lewy trampek zaczął przemakać, bo po drodze zaliczała wszystkie możliwe kałuże.


W oddali zamajaczył niewyraźny kształt jej pociągu. Z głośników Ivona zakomunikowała, że ten oto pociąg jest gotowy do odjazdu, uprzejmie uprasza się o zachowanie ostrożności, życzą miłej podróży, a na pokładzie nie serwują orzeszków. Linka wrzuciła piąty bieg lecąc na złamanie karku. Zza zakrętu dołączyło do niej jeszcze dwóch biegnących Panów. Finisz zapowiadał się pasjonująco. Ostatnie 50 m. Pan z walizką wysunął się na prowadzenie, gdyż walizka miała kółka, co w normalnych warunkach byłoby uznane za doping i groziło dyskwalifikacją. Linka zaczęła słabnąć, dając się wyprzedzić drugiemu Panu z łysiną. Aerodynamiczny kształt jego głowy zmniejszył opór powietrza, co też było niedozwolonym dopingiem. Linka poczuła się jak na Olimpiadzie z samymi Rosjanami, ale nie dawała za wygraną. W oddali słychać było pogwizdującego konduktora, który chyba w ten sposób chciał zmotywować ich do jeszcze szybszego biegu. Linka przeszła w prędkość nadświetlną, rozmazując na twarzy obficie spływające gile. Zrównała się Panem z łysiną, a o zajętych przez nich miejscach musiał zdecydować foto-finisz. Gdy oni ostatnimi susami rzężąc i plując krwią dopadli do pociągu, Pan z walizką z uporem maniaka walił w przycisk otwierający drzwi. Te pozostały zamknięte. A po sekundzie pociąg zaczął powoli ruszać. Linka nie wierząc w to, co się właśnie dzieje, zasadziła żelaznemu kolosowi soczystego prawego sierpowego – ma nadzieję, że pozostało wgniecenie – i przeszła do równie kwiecistej retoryki, co uprzednio Państwo w tramwaju. Było to coś w rodzaju:


O motyla noga, cóż za ogromna radość, że pociąg ten pierwszy raz w historii odjechał o czasie. Jednakowoż za straszliwy niefart można uznać fakt, że bez wszystkich pasażerów, którzy chcieli podążać nim w nieznane. Wyrażam głęboką nadzieję, iż podróż reszcie przebiegnie bez zbędnych ekscesów, a wielmożny jegomość z gwizdkiem przypadkowo nie potknie się na nierówności brukowanych peronów i nie zaaplikuje go sobie w rzyć.

Komentarze

  1. Nie przejmuj się, Linko! Trening czyni mistrza, następnym razem zdążysz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka ilość przekleństw, no nie wiem, czy moja moralność nie ucierpi zbytnio :-) I jak tu pokochać komunikację, ogólnie zwaną publiczną ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Albo zdążę albo będę mieć wylew. Jedno na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozważam podniesienie kategorii wiekowej bloga na PEGI 18, co by młodzieży nie deprawować, jeśli takowa się tu zapędza ;) Jak obniżą ceny biletów to im wybaczę. Ewentualnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Znam to ze studiów, nie raz, nie dwa pociąg pokazywał nam kitę, bo nasz tramwaj wlókł sie przez wiecznie zakorkowany most, po którym nawet karetki nie miały szans przejechać...a mój uraz do komunikacji miejskiej to jeszcze inna historia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam w gronie zdechlaków, którym z nosa lecą gile.
    Jak brak szczęścia, to brak szczęścia. Biednemu zawsze wiatr w oczy. Dziwnym zbiegiem okoliczności ,jak zawsze się spóźnia, tak kiedy człowiek pokonuje po drodze wszelkie możliwe przeszkody by zdążyć, ten nagle ma dobrze ustawiony zegarek i odjeżdża sprzed nosa. Co to jest za złośliwość!
    Zdrówka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bidulko, zainwestuj w rolki... a na rozgrzewkę pij swą ulubioną herbatkę..... z prądem... ;-)

    Wiele zdrowia

    OdpowiedzUsuń
  8. Cóż czynić, można jedynie na nich pozłorzeczyć. Nie lubię tramwajów ale i tak wychodzi szybciej niż próba przedarcia się autem przez korki.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja się jeszcze zemszczę. Nie wiem jak i kiedy, ale się zemszcze. Mnie już lepiej. Wyspanie się i herbata mogą zdziałać cuda. I duża ilość czekoladowych cukierków. Tobie też zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięks. Sądzę, że gdybym z moim talentem zaczęła pocinać na rolkach w niedługim czasie powstałaby notka pt: "Człowiek z gipsu".

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozumiem Twoje rozczarowanie i bezsilną złość. Wiele razy patrzyłam na zamykające się przed nosem drzwi autobusu. Wiązanki też puszczałam niezłe (przyznaję z lekkim zażenowaniem), ale komunikację publiczną nadal uwielbiam :) To właśnie w autobusach miałam najwięcej ciekawych przygód, a jedną z nich mam wielką ochotę Ci opowiedzieć. Zniesiesz to jakoś?

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratuluję drugiego miejsca, choć wiadomo, odjechany pociąg nie jest dobrą nagrodą. Myślę, że kondycja pomaga, by dobiec do pociągu, gdy człowiek regularnie trenuje.
    Ja tam mam z rowerem, to każdy zna. Trzeba osiągnąć określoną szybkość, żeby zdążyć na zielonym, albo jasno czerwonym, bez rozjechania przechodniów. Zauważyłem, że po jakimś czasie szybkość automatycznie się poprawia. Wczoraj wyczytałem w jednym artykule, że wydajność siada, gdy nie trenowało się przez tydzień.
    W każdym razie, obuwie masz w miarę sportowe, trampki, czy pepegi, bo na wysokim obcasie, to nie wiem.
    Energii do walki z przeziębieniem życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ej, to Łysy i Walizka też byli totalnie niedysponowani, że byłaś w stanie uczestniczyć z nimi w równej walce? Mega szacun, przecież od przystanku do jakiegokolwiek peronu jest zdecydowanie za daleko na bieg, wg mnie jesteś gotowa na występ w paraolimpiadzie.

    Moi sąsiedzi robią sobie znowu grilla w szopce, zaczęli o 8:50, bo ich alarm rocznicowy obudził. Nietrzeźwość jest u nich już silna. Na prowizorycznym ruszcie leży jedna zapomniana kiełbasa, a wkoło niej żywy ogień na półtora metra. Właśnie podjechali bardzo, ale to bardzo zdziwieni panowie policjanci* i próbują biesiadnikom wytłumaczyć, jak ogromnie to wszystko, co tu zastali, jest złe. Sąsiad na przełamanie lodów podaje im do połowy wypitego pingwinka**. Zdziwienie policjantów sięga zenitu i odbiera im mowę. Ogień urósł do dwóch metrów. Nastąpiła zbyt długa i zbyt dramatyczna chwila ciszy, więc poprosiłam Łukałkę, żeby wyszedł i chociaż im ten ogień ugasił (mamy przygotowane wiadra z piachem na taką okoliczność), bo w spalonej kamienicy to tak średnio by nam się mieszkało. Na szczęście zanim Łuki wyszedł, jednemu z policjantów musiało trochę osmolić się lico, gdyż sam chwyta te wiadra i zagasza kiełbasiany płomień. Sąsiad rozpacza i krzyczy coś o tym, jak bardzo ma ochotę na kiełbasę i że właśnie zniszczono mu tak cudowny dzień. Konkubent sąsiadki rozkłada kawałki drewna i planuje rozpalić ognisko. Policjanci wzywają wsparcie i straż pożarną. Aby załagodzić sytuację konkubent pozwala zostać im wszystkim na organizowanym przez siebie ognisku. Obiecuje mnogość trunków i kiełbas. Niestety - impreza musi zostać odwołana, ponieważ cała rodzina znajduje się już w radiowozie. Po udanym rozpoczęciu tygodnia pozostało jedynie pół pingwinka, które z szacunkiem odłożono na zwęglony stół.


    *mieszkamy obok szkoły, więc policjanci zostali pewnie wezwani przez nauczycieli
    **ćwiartka wódki smakowej

    To są dobrzy ludzie, tylko ciągnie ich do wódy i ognia :D.

    OdpowiedzUsuń
  14. Przyjdę kiedyś popatrzec:D
    P.s.sama splon

    OdpowiedzUsuń
  15. No niezła ta kumulacja. Jak to się mówi jak nie urok to... już nie będę brzydkich słów mówiła. :D

    Ale za złymi dniami stoją te pozytywne, więc jakoś trzeba do nich dotrwać :) Pozdrawiam i życzę powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Akurat autobusów to szczerze nie lubię, tyle traumatycznych wspomnień... Oczywiście wszystko przez moją potężną chorobę lokomocyjną. Dajesz, dajesz, wezmę aviomarin i Twoją historię chętnie przeczytam :D zostaw proszę linka do siebie, bo mi umknął adres.

    OdpowiedzUsuń
  17. Hyhyhy mówisz, że siada po tygodniu nietrenowania? To u mnie leży i śpi snem zimowym od prawie 3 lat. W październiku będą 3 dokładnie. "jasno czerwone" piękne określenie :D mam nadzieję, że nie masz na nie praw autorskich, bo chętnie wykorzystam ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Linka to Ci nie dam. zrezygnowałam z prowadzenia bloga i nie potrzebuję promocji. Niemniej dziękuję :) Ale mam swoje przygody autobusowe, oto jedna z nich:

    "Przyjaciółka mojego dziecia- Martyna dostarcza mi mnóstwo radości. Historia, którą chcę opisać nie jest nowa, ale bawi mnie nadal.

    Jedziemy rano do szkoły. Ja z Martą standardowo, w miejscu dla wózków. Martyna z mamą siedzą zwykle tuż obok, ale tym razem pojazd jest niezwykle zatłoczony. Dla Martynki znalazło się jedno miejsce, ale Dorota(mama Martyny) stoi. Dla nas to rzecz normalna. Wiemy przecież że autyzm jest nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo jak panna zareaguje jak ją ktoś potrąci. Ale starsza pani siedząca obok Martyny poczuła się oburzona:

    - Taka duża dziewczynka i siedzi! A mamusia zmęczona i stać musi. Co to za wychowanie!

    Spojrzałam na Dorotę i ujrzałam wyraz twarzy, jakiego jeszcze nie poznałam. Grymas ust mówił "zamknij się babo". a oczy kontynuowały "jeszcze słowo, a zabiję". Przeniosłam wzrok na Martynę, ale dziewuszka zupełnie niespeszona podjęła konwersację z panią:

    - Bo ja mam autyzm na mózgu! Pani też?

    Oburzenie odebrało mowę starszej pani."

    OdpowiedzUsuń
  19. 1. hipokryto bez honoru jesteś takim samym cieniasem jak ja :D a na siłowanie na kciuki i tak z Tobą wygram.
    2. Twoje komentarze są dłuższe od moich wpisów, mają mniej błędów i są ciekawsze. Robisz mi niezdrową konkurencje :D Mówiłam żebyś zaczęła blogować, podepniesz sobie FB i po tygodniu będziesz mieć miliony czytelników.
    3. narobiłaś mi ochoty na ognicho.

    OdpowiedzUsuń
  20. I kolejny cienias hipokryta :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak to mówili mądrzy Galowie "grunt żeby niebo nie spadło nam na głowę".

    OdpowiedzUsuń
  22. Bo to Matrona była! a z Martyny niezła bystrzacha :D bardzo dobrze zareagowała i na pewno rozluźniła napięcie mamy, bo ta gotowa jeszcze spacyfikować Matronę, co wcale by mnie nie zdziwiło.

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie nie nie, nie prawda. Ja jestem z tych, którzy wolą czekać. To nie hipokryzja.

    OdpowiedzUsuń
  24. W sumie krótko dojeżdżałam pociągami, ale za to latami całymi miałam koszmary senne rozgrywające się na dworcach i peronach :) Ja w roli głównej, obowiązkowo w wielkim pędzie.

    OdpowiedzUsuń
  25. Właśnie uzmysłowiłaś mi, że lata całe spędzam na dojeżdżaniu i ani jednego snu (którego bym zapamiętała) o transporcie nie doświadczyłam. A taki polski, czy matma to przynajmniej raz w miesiącu... To nie fair.

    OdpowiedzUsuń
  26. Na stoika to Ty tym bardziej mi nie pasujesz :D chyba, że w końcu wzięłaś sobie do serca słowa Entów.

    OdpowiedzUsuń
  27. Czekolada lekiem na wszystko ;D. Dzięki, fajnie, że już Ci lepiej. Możesz planować zemstę na PKP na spokojnie ;D.

    OdpowiedzUsuń
  28. Fakt. Mama Martyny miała morderczy wzrok i byłam pewna że za chwilę gadatliwą babę szczypiorkiem zasztyletuje ;) Ale jak widać Martyna umie dać sobie radę. No, ale nie w tym rzecz. Po prostu autobus dostarcza wielu fajnych wrażeń. I nie zrażaj się :)

    OdpowiedzUsuń
  29. A ja chcę namiary :) Podobało mi się.

    OdpowiedzUsuń
  30. Gorzej, przemawia za mną czysty egoizm. Płacę, to przyjedzie kolejny. Taki głupi nawyk, ten mój Starszy B. mnie nauczył.
    * No chyba, że to nocny. Nocny to albo spanie na ławce, albo spanie w domu.

    OdpowiedzUsuń
  31. Parę miesięcy temu byłam świadkiem odwrotnej sytuacji. Świetnie wszyscy wiemy, że w autobusach są miejsca specjalnie dostosowane dla osób, które poruszają się na wózku, dodatkowo mające pasy (ave BHP i inne takowe). Na przystanku X wszedł Jego Mość Szczyl wraz z Panią Narzeczoną na wózku. Jako, że miasto moje, pełne hipsterów, a już z pewnością nie kończących się ezoterycznych remontów i dróg, na których dachowanie jest wysoce prawdopodobne, Jego Mość Szczyl ani Pani Narzeczona nie pomyśleli, że warto Narzeczoną osobę ubezpieczyć i zapiąć pasami. Zawiało mną, nie raz, nie dwa, nie trzynaście szczęśliwe, Narzeczoną niestety również. Jego Mość Szczyl zaczął niezbyt urokliwie podnosić głos na Biednego Kierowcę Sługę Dróg, iż robi to specjalnie, gdyż Kierowca nie ma innych zainteresowań niż miotać pasażerami, a tym bardziej tymi na wózku, taki fetysz. Niestety, w momencie Jego polemiki i wykręcania telefonu do Pracodawców Kierowcy trafił na mnie.
    Linka celowo zapowiedziała mi na samym początku, że jak będę przeklinać, bądź prowadzić polemikę wysoce niestosowną, mnie zbanuje, albo co najmniej wykasuje post, w związku z czym, nie pozostaje mi nic innego, jak rzec, tramwaje/autobusy/pociągi to ludzkie zoo. A Szczyla na odchodne kopnęłam przez przypadek w kostkę. Powiedzmy, że oprócz języka, który śmiga w rytmie nerwów, jestem niedorajdą i czasami nie panuję nad kończynami. Oj, czasami łapie mnie skurcz w nodze, chyba powinnam wcinać więcej pomidorów?

    OdpowiedzUsuń
  32. Odwal się od pomidorów. Na Twoje dolegliwości nie pomogą. Twój problem to zdecydowanie miokie nietypowe wzmagające się w styczności z inteligentnymi inaczej. Znaczy nic niepokojącego ;)

    OdpowiedzUsuń
  33. Skojarzyło mi się z tymi pieniaczami co rzucają się na maski stojących aut i domagają sie odszkodowania za potrącenie. Cytując Siare Siarzewskiego "mają rozmach skurwisyny" :-D

    OdpowiedzUsuń
  34. Bardzo wielkomiejski nawyk :-D to wyobraź sobie, że dla dojezdnych wszystko jest jak nocny.

    OdpowiedzUsuń
  35. O motyla noga! Wybacz mi mój francuski, proszę... mam wrażenie, ze natchnieniem do finałowej wiązanki był jakże barwny, prezentowany w necie na rozmaite sposoby, fragment wykładu o znaczeniu słowa "kurwa" w języku polskim. Jeśli nie - chapeau bas :)) Jeśli tak - również szacuneczek, bo jest to twórcze rozwiniecie idei.

    Kwestie uciekających jelenim skokiem środków transportu mam obcykane, jako ze od ponad 20 lat dojeżdżam do pracy poza miasto :) Jedno przyznać trzeba - taki pomysł na zarabianie jest źródłem wielu, niekoniecznie planowanych, rozrywek w życiu codziennym.
    Kwestie smarkania pominę milczeniem. Mam katar alergiczny Na Bóg Wi Co przez cały, okrągły rok...

    OdpowiedzUsuń
  36. Oczywiście, że jest to parafraza słynnej "kurwy" :D choć jakoś nie chce mi się wierzyć, że to prof. Miodek jest autorem wykładu. Myślałam, że więcej osób dostrzeże nawiązanie, jesteś pierwsza.
    Ja mam tak z kaszlem, myślę, że to alergia na pracę/życie/niewystarczającą ilość schabowych.

    OdpowiedzUsuń
  37. W sytuacjach stresogennych człowiek nie panuje nad sobą;) oby takich zdarzeń było jak najmniej;)

    OdpowiedzUsuń
  38. Oby, bo zamkną mnie za zakłócenie porządku i dewastację mienia publicznego. A ja naprawdę normalnie jestem grzeczna.

    OdpowiedzUsuń
  39. Jaaa, normalnie poczułam już laur na łepetynie :)))

    Co do autorstwa rzeczonego wykładu, to faktycznie cholera wie, kto go napisał. Jednak powiem Ci, ze zarówno forma jaki treść są jak najbardziej do Miodkowych podobne. A że Profesor ma wielkie poczucie humoru i sporo luzu, więc z góry bym nie wykluczała takiej możliwości.

    OdpowiedzUsuń
  40. Kobieto!!! Idź do lekarza i łykaj antybiotyki. Dlaczego? Ponieważ możesz! I wtedy po tygodniu będziesz zdrowa. Wszyscy znamy dowcipy, jak to przeziębienie leczone trwa tydzień, a z kolei nieleczone - siedem dni. Ino, że farsa to i łeż okrutna, bez leków chorujesz człeku trzy tygodnie, po czym umierasz. I kiedy zasmarkana koleżanka staje w drzwiach, bo "ja już nie zarażam, a ty podobno już zdrowa, to wpadłam z wizytą, bo akurat przechodziłam" - w takich chwilach 'motyla noga rozpoczyna' wiązankę nader krótką. Ponieważ drzwi pani pociągającej przed nosem zamknąć trzeba szybko, a wiązanka przez drzwi rzucana urok traci. Idź do lekarza, zaklinam. Bo możesz. ;)

    OdpowiedzUsuń
  41. Prof. Miodek to faktycznie swój ziomek, ale musiałam się upewnić, bo nauczyłam się nie ufać internetom. Tu jest z nim wywiad http://www.newsweek.pl/polska/prof--miodek---nie-znosze-slowa-zajebiscie--jest-wstretne-fonetycznie-,85892,1,1.html w którym zaprzecza, a tu stosowny fragment "...Co drugi abiturient napisał „no np. słowo zajebiście, jak powiedział prof. Miodek, kiedyś wulgarne dzisiaj jest stylistycznie neutralne”. Myślałem, że dostanę ataku apopleksji. Ja tak nigdy w życiu nie powiedziałem! Daję najświętsze słowo honoru, że to wszystko co hula w internecie pod hasłem mojego przyzwolenia na „chuj, kurwa, pierdolić” jest czyimś żartem. Potem mnie zaczepiają ludzie na ulicy i pytają ”to pan napisał ten wykład o kurwie”, „to pan napisał ten wykład o chuju?”

    OdpowiedzUsuń
  42. No właśnie ze mną jest problem a na l4 byłam 2 razy w życiu. Raz jak byłam w szpitalu, a drugi w sanatorium poszpitalnym. Nie cierpię lekarzy (nie, że personalnie tylko jako ogół służby zdrowia) i nie ufam antybiotykom. Co do zarażania masz oczywiście rację i wiem, że to bez honoru z mojej strony, ale w tym miejscu następuje jak wyżej.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ale nocny można zamienić na taksę...:P

    OdpowiedzUsuń
  44. Nadal wielkomiejski nawyk ;)

    OdpowiedzUsuń
  45. Tak to już jest z tymi pociągami... Na szczęście póki co jestem zdana na autobus, więc zawsze mogę zagadać z kierowcą, żeby poczekał 2 minuty przed odjazdem lub szybko zadzwonić do koleżanki siedzącej w autobusie, żeby podbiegła i poprosiła o chwilę, bo jedna taka dopiero biegnie :p
    Niestety już niedługo moim stałym środkiem przemieszczania się będą pociągi i skończą się dobre czasy...

    OdpowiedzUsuń
  46. Sic transit gloria mundi.... Ktokolwiek go napisał, świetnie użył maniery językowej Profesora i wykazał się naprawdę sporą inwencją twórczą. Aż dziw, że nadal nie wiadomo kto to :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Faktycznie jest to dobry patent. Z maszynistą niestety nie zagadam :D w sumie nawet z konduktorem i nie idzie, bo mimo, że jeżdżę codziennie i tak ciągle się zmieniają.

    OdpowiedzUsuń
  48. Cichy bohater działający w podziemiu. W sumie, jakie czasy takie podziemie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sprzątajcie, a będzie wam dane

Samozagłada: krok pierwszy

Wielkie powroty: epizod 1 – Sanatorium