Panieński salceson kota tuczy
Otóż w sobotę Linka wzięła udział w historyczno-kulturowo-nonkonformistycznej imprezie zwanej panieńskim. Impreza była ku czci jej dobrej znajomki Skauta, która została uprowadzona, związana władowana przemocą do auta i wywieziona do domu swoich rodziców. Na pięknie przystrojony ogród weszła w obłokach rac dymnych, które zostały cichaczem zakupione od pseudokibiców 3-ligowego klubu szachowego. Całego przebiegu imprezy Linka zdradzić nie może, gdyż takie są zasady – to jak z Sanatorium. Napomknie tylko, że obyło się bez kontrowersji, wyuzdania i perwersji – czyli zupełnie inaczej niż w Sanatorium.
Na dobry początek zagrano w Piwo, a bose nimfy – podczas gry należy biegać, a obuwie sportowe nie było na wyposażeniu u wszystkich - w zaciętej rywalizacji robiły wślizgi godne Błaszczykowskiego, choć Linka wątpi, żeby on potrafił tak widowiskowo miażdżyć puszki pośladkami i to niechcący. Po puszczeniu piwa nosem, przez jedną z uczestniczek i tym samym opróżnieniu ostatniej puszki przez drużynę nr 1, grę przerwano bojąc się, że matki karmiące mogą skończyć zabawę przed 20:00. Kolejne gry były utrzymane w podobnym radosnym tonie, a każdy popełniony błąd był skwitowany gromkim: PIJESZ. Następnie impreza przeniosła się do lokalu, gdzie dziwnym trafem pito nadal, a do tego panie na drakońskich dietach wsunęły tuzin pizz. Lince nie omieszkano liczyć wypitych do piwa herbat, które ciurkała w skali 1:1. Gdy obsługa lokalu dyskretnie zaczęła kłaść krzesła na stoły i gasić światła, obkupiono się w większą ilość alkoholu na wynos i starym dobrym zwyczajem przeniesiono się w plener, trzeszcząc przy tym radośnie o życiu i śmierci. Po osuszeniu ostatków i zgodnym stwierdzeniu, że wyprawa na stacje byłaby aktem zbyt heroicznym, grożącym zagładą ludzkości, zaczęto rozchodzić się w stronę wschodzącego słońca.
Linka zamaszystym ruchem wyjęła komórkę i nadludzkim wysiłkiem woli skupiła się na wypowiedzeniu kilku zrozumiałych słów określających jej położenie, gdyż Kazik zobligowała się odebrać ją i przenocować u siebie . Linka zawsze stara się być gościem niewadzącym nikomu, więc jak tylko pożegnała się z siostrą, cichutko na paluszkach zaczęła się krzątać walcząc z okrutną grawitacją. Gdy w końcu jej zewłok bezwładnie padł na łóżko, po 3 sekundach stwierdziła, że jej duszno i również cichutko na paluszkach poszła otworzyć okno. Siłując się chwilę z opornym ustrojstwem, w końcu udało się otworzyć oponenta, czemu towarzyszyło dziwne chlupnięcie i mocne tupnięcie. Mimo że było ciemno, ona bez okularów, a do tego percepcja jej była zachwiana przez ograniczony dopływ tlenu, Linka i tak wykazała się ogromną błyskotliwością umysłu, gdyż bezbłędnie odgadła, że zrzuciła jakiegoś badylaka z parapetu. W sumie to nie ona tylko okno. Wymacała zielsko i ustawiła je w pozycji pionowej, postanowiwszy, że ewentualne szkody naprawi po przebudzeniu. Zasnęła w pół minuty snem sprawiedliwego, budząc się tylko na chwilę z przestrachem, gdy dotknęła czegoś miękkiego, włochatego i mruczącego. Trochę czasu zajęło jej zrozumienie, czym jest dziwna narośl, która wyrasta z jej boku. Po chwili grozy w zakamarkach pamięci zamajaczyło jej imię kota – Bruno - i już wiedziała, że przywarła do niej udomowiona forma życia. Spokojna, że nic jej nie zeżre ponownie zasnęła.
- kto wpuścił kota?! – dobiegło zza ściany.
Linka gwałtownie wyrwana ze snu z bólem przymknęła powieki, gdyż pochmurne niebo okazało się zbyt intensywną dozą światła. Oszołomiona, nie wiedząc gdzie jest i czemu świat się kręci, pomału zaczęła przewijać przed oczami retrospektywne scenki, uśmiechając się półgębkiem.
- kto wpuścił w nocy kota?! – darła się Kazik z oddali.
Nie rozumiejąc sensu słów, które dolatywały do niej z drugiej strony domu z nonszalancją pogłaskała Bruna, który cały czas spał obok niej.
- a tu co się stało? – zapytał Kazik wchodząc do pokoju.
Lince film przed oczami zaczął przyśpieszać i zatrzymał się na momencie dziwnego chlupnięcia i mocnego tupnięcie. Ze zgrozą odwróciła się i omiotła zamglonym spojrzeniem pokój, którego parkiet został pokryty pokaźną warstwą czarnoziemu z małym oczkiem wodnym pośrodku.
- to ja, nie kot – powiedziała skruszona Linka dziwnie ochrypłym głosem.
- no to już wiem skąd się wziął, wiesz, że zeżarł cały salceson w kuchni.
Linka spojrzała na kota, który cały czas spał obok niej, a oblicze miał tak spokojne i niewinne, że od razu postanowiła go bronić – to na pewno nie on, może to dzieci – podjęła nieudolną próbę obrony.
- kawałek leży rozbebeszony na podłodze z wyjedzonym środkiem.
Nie wiedząc gdzie się schować, Linka nakryła się po uszy kołdrą, przytuliła kota i udawała, że ich nie ma. Nadal uważa, że to dzieci.
Ja bym tam salcesonu nie żałowała, nie lubię :-(
OdpowiedzUsuńA ten kot to obcy czy swój był ? Do lodówki wlazł czy jak?
Musiał być naprawdę dobry ten salceson. Kot byle czego nie zje.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej siostra wie teraz że dobre rzeczy rodzinie kupuje. Nie powinna warczeć na kota. On tylko sprawdzał czy jadalne...
zastanawiająca znajomość sanatoryjnych standardów towarzyskich - czyżby przewlekłe kłopoty zdrowotne? chyba za szybko na reumatyzm i takie tam dolegliwości typowe dla osób mających niezbywalne prawo do sklerozy...
OdpowiedzUsuńTeż zdarzało mi się, że po tak "przepracowanym" dniu budziłem się rano, z jakąś "udomowioną formą życia", która jednak nie miała futra (już wtedy golono) i przytulała się do mojego boku. Ala ta forma życia niestety zżerała mnie, wszystkie moja zaskórniaki, i wypluwała tylko buty.
OdpowiedzUsuńNie spotkałem jeszcze dziecka, które czepiłoby się salcesonu, kot raczej też nie... Więc to może Linka głodna wróciła? I nie pamięta?
OdpowiedzUsuńJestem w stu procentach przekonana, że to dzieci. Podłością jest usiłowanie zwalenia winy na kota!
OdpowiedzUsuńAno ja też nie lubię. Kot swój, kazikowej rodziny o zacnym imieniu Bruno - mimo że to ona :D
OdpowiedzUsuńjak to bydle to zrobiło to już nie wiem, prawdę mówiąc wolałam jakoś załagodzić temat niż go drążyć i zwalać na siostrę, czemu tej zacnej padliny nie schowała.
Wręcz życie swe na szafot postawił!
OdpowiedzUsuńLinka jest względnie zdrowym człowiekiem dopóki nie zachoruje. A sanatorium było tak barwnym epizodem w jej życiu, że do dziś się uśmiecha na samo wspomnienie. Pozwoliła sobie opisać dwie historie, trzymając standardy przyzwoitości. Jeśli masz ochotę oto link do jednej
OdpowiedzUsuńhttp://linka-dziennikpokladowy.blog.onet.pl/2016/11/16/wielkie-powroty-epizod-1-sanatorium/
Czyli kot jednak bezpieczniejszy, kasy nie chce ;)
OdpowiedzUsuńLinka miewa okresy gastrofazy podczas przyjmowania płynów i wówczas faktycznie mogłaby się rzucić jak zwierz na schabowe, kanapki z serem, czy inny tort czekoladowy, ale nigdy nie na salceson, którym gardzi niemożebnie.
OdpowiedzUsuńDo dziś się nie przyznają. Ale jeszcze się złamią...
OdpowiedzUsuńFuj! Salceson! Kto to w ogóle wymyślił! A Panieński wnioskuję, że udany!? Ja ze swojego wróciłam o świcie - w maju czyli o 6 rano. :D Nie zrzuciłam kwiatka, nie wpuściłam kota... ale jak się obudziłam, też ledwo na oczy widziałam!
OdpowiedzUsuńTaa, skąd wiesz, czy nie pomagałaś kotu opędzlować tego salcesonu, bo kto zostawia salceson w kuchni na stole, latem? Zwalić na kota, skąd my to znamy, mam nadzieję, że się z nim podzieliłaś, żeby się nie darł, wydając obżartucha :P
OdpowiedzUsuńBo to na pewno były dzieci, a nie kot! Kto podjada w nocy? Ludzie, dla ludzi zamontowano w lodówkach żarówki, nie dla kota.
OdpowiedzUsuńTo kibice klubu szachowego potrzebują rac? ;D Ależ emocjonująca gra, a nie sądziłam, że jest. ;D
Jeżeli nie chcą wyznać prawdy, to wziąć na tortury!
OdpowiedzUsuńJakie bydlę, jakie bydlę?! Protestuję!!! Najłatwiej zwalić na kota, bo się nie obroni!
OdpowiedzUsuńw życiu mi nikt sanatorium nie proponował...podejdę chyba do rodzinnego, może zapisze mi? niechby dwa tygodnie, bo spożycie zdrowie może uszczerbić... a te dancingi, to lepiej przemilczeć. cycków robić nie muszę?
OdpowiedzUsuńPewnie, że idź, mega wakacje. A w kwestii cycków każdy ma dowolność ;)
OdpowiedzUsuńAlbo on, albo ja. Prawo dżungli.
OdpowiedzUsuńW sensie, że mają słuchać jazzu?
OdpowiedzUsuńA pewnie, że jest. Od dziecka grywam w szachy i nie jedna partia przerodziła się w rozgrywki na miarę "bitwy o oborę".
OdpowiedzUsuńMoi prędzej by uwierzyli, że to terroryści się włamali i rozerwali te biedne mięcho niż, że ja je ruszyłam choćby kijem przez szmatę :D
OdpowiedzUsuńAno udany :) Panieńskie mają to do siebie, że później coś na wzrok pada. Coś było z tą pomrocznością jasną...
OdpowiedzUsuńDzieci! Siostra! Krasnoludki! W ostateczności Ty! Ale NIE kot!
OdpowiedzUsuńTo za mało, jazz bywa strawny. Podrzucam parę przykładów sprawdzonych metod torturowania:
OdpowiedzUsuń- kazać słuchać Sojki, Turnaua, Grechuty i Radia Maryja,
- przywiązać do fotela i włączyć mecz w TV,
- dać do przeczytania "Chatę" W. P. Younga,
- zrywać codziennie o 5.00,
- wysłać na wakacje w góry,
- zapewnić towarzystwo Klejnotu Ciemnogrodu ode mnie z pracy,
- dać do jedzenia mięso,
- ubrać w skarpetki (uwaga! wyjątkowo okrutna i bolesna metoda),
- nakazać zainteresowanie polityką,
- pokazać z daleka oszronione butelki z piwem i podkręcić kaloryfer,
- kazać przesadzić kwiatki doniczkowe lub wyplewić ogródek,
- wsadzić na rower i nakazać jeździć...
Tak serio myślę, że to Niemce...
OdpowiedzUsuńCzęść z tych tortur sama chętnie bym przyjęła :D wszak czym Ci mięso zawiniło? albo rower? o górach nie wspominając. Aaa skarpetki też są spoko i Turnau i Grechuta ;) na piwo jeszcze by nie zareagowali należy poczekać kilka lat, choć mnie przeszył dreszcz od samego czytania.
OdpowiedzUsuńKlejnot Ciemnogrodu mnie zaintrygował, pleni się ten chwast na każdej szerokości i długości geograficznej...
Na stówę nie.
OdpowiedzUsuńDzieci!
O matko... Od roweru boli dupa, od Turnaua i Grechuty uszy, mięso jest trupem, a w górach jest pod górkę, więc nie ma co robić i można zdechnąć z nudów! Jeżeli istnieją ludzie, którzy są w stanie nosić skarpetki i ich stopy nie ulegają zwęgleniu, to znaczy, że trzeba dzieciakom zwyczajnie zacząć wyrywać paznokcie, może wtedy pękną.
OdpowiedzUsuń...tylko że to takie trywialne...
OdpowiedzUsuńAno nuda bez polotu. Zmuszanie do czytania Greya - kwintesencja zła.
OdpowiedzUsuńDobra jeśli posmarowały sobie to nutellą jestem w stanie uwierzyć.
OdpowiedzUsuńDzieci są strrrraszne i zdolne do wszyssssstkiegggggo!
OdpowiedzUsuńNie. Ja bym po prostu kazała im... opiekować się dziećmi!
OdpowiedzUsuńWiem, to szczyt okrucieństwa, ale... Kota ratować trzeba.
... a czemu salceson leżał na stole, a nie w lodówce??? Linka musiałaby się wówczas chować tylko w obliczu czarnoziemu na podłodze...
OdpowiedzUsuńChyba nawet ja, aż tak alergicznie nie reaguje :D
OdpowiedzUsuńHyhyhy jesteś złą kobietą :D
OdpowiedzUsuńCzyli jednak nie moja wina tylko siostry, że mnie w nocy przywiozła yyy zmęczoną i jeszcze mięsiwa nie schowała. Hańba jej.
OdpowiedzUsuń