Snując się smętnie po włościach, Linka miała nieodparte wrażenie, że w jej trzewiach kiełkuje dziwny twór. Nie wiedząc, czy to niestrawność, wylew, czy idea, zasiadła w swym skrzypiącym fotelu i przymknęła powieki. Twór narastał, a nieznośne, natarczywe uczucie niepokoju rozpychało się w jej wątpiach. Palce zaczęły bezwiednie przemykać po okolicznym bałaganie i mimowolnie chwyciły za ołówek, tworząc idealną syntezę. Linkę przeszył dreszcz, poczuła, jak niepokój odchodzi, wypierany przez spokój i zrozumienie. Twór okazał się przypływem dzikiej weny. W natchnieniu wygrzebała kartki i postanowiła stworzyć monumentalne dzieło. Swój pomnik ze spiżu. Swoje opus magnum. Kreśląc bez opamiętania w przypływie dzikiej żądzy z goryczą stwierdziła, że zwykła kartka jest płótnem niedoskonałym i nie mogącym sprostać jej twórczemu zapałowi. Odrzuciwszy z odrazą bloki z obłędem w oczach, ciężko dysząc, zaczęła szukać rozwiązania. Włożyła ołówek za ucho i rzuciła zmęczone spojrzenie na ścianę. Ścianę dz...